Marek Brzeziński
Tekst z 07/09/2009 Ostatnia aktualizacja 07/09/2009 14:39 TU
Jest piękna, zgrabna i pełna wdzięku. Ma metr osiemdziesiąt trzy wzrostu i nienaganna figurę. Po przestronnych salach Clairefontaine sunęła jak Czarna Królowa. To Rama Yade, najmłodsza wiekiem minister w rządzie premiera Fillona. Przez dwa lata była odpowiedzialna za przestrzeganie praw człowieka, teraz jest sekretarzem stanu do spraw sportu. W Clairefontain odwiedziła reprezentację Francji w piłce nożnej. Następnego dnia Niebiescy grali niezwykle ważny dla nich mecz eliminacyjny do mistrzostw świata w RPA z Rumunami.
Francja zaledwie zremisowała jeden jeden, ale ma większe szanse niż Polska na zajęcie pierwszego miejsca, nie mówiąc już o grze w barażach. W przeddzień spotkania Rama Yade zjadła z piłkarzami Raymonda Domenecha obiad. Thierry Henry, kapitan zespołu, ofiarował pani sekretarz stanu niebieską koszulkę z kogutem i z numerem 12. Z tyłu na koszulce umieszczono nazwisko pani minister – Yade. Powiada się, że gdy drużyna gra u siebie, to jej ściany pomagają, a publiczność jest dwunastym piłkarzem. Tym razem ten zaszczyt spotkał charyzmatyczną panią sekretarz. Rama Yade, urodzona w Dakarze, przybyła ze swoją rodziną do Francji śladem ojca – dyplomaty zatrudnionego w ambasadzie Senegalu w Paryżu. Po jakimś czasie ojciec zdecydował się wrócić do ojczyzny, matka z dziećmi została we Francji. Nie uznano dyplomów uzyskanych przez matkę na uczelniach Senegalu, więc aby związać koniec z końcem znalazła pracę sprzątaczki. Zamieszkali na ubogich przedmieściach stolicy rządzonych przez komunistów.
Wychowana w lewicowym otoczeniu, mająca u boku lewicowego męża, którego ojciec jest śpiewakiem w yddish, Rama Yade, początkowo także współpracująca z organizacjami komunistycznymi i socjalistycznymi, odwróciła się od nich zrażona hipokryzją lewicy.
Stała się zagorzałą zwolenniczką UMP i Nicolasa Sarkozy’ego, w którym widziała szanse na wprowadzenie koniecznych we Francji zmian. Przez dwa lata sprawowała trudną funkcję sekretarza stanu odpowiedzialnego za przestrzeganie praw człowieka. Wierna Sarkozy’emu, ale przede wszystkim swym ideałom i poglądom, nie raz wprawiała w zakłopotanie rząd i prezydenta. Tak było w przypadku udziału Sarkozy’ego w ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, tak było podczas wizyty pułkownika Kadafiego w Paryżu. Jej szef, były socjalista, French Doctor, minister spraw zagranicznych Francji, Bernard Kouchner, w końcu postawił na swoim. Sekretariat stanu do obrony praw człowieka zlikwidowano i te sprawy podporządkowano bezpośrednio szefowi dyplomacji francuskiej. W ten sposób zażegnano potencjalne zarzewie kłopotów wynikających z niemożliwości pogodzenia ze sobą „realpolityk” i kwestii praw człowieka. Mimo, że stawała okoniem wobec Sarkozy’ego, nie zgodziła się kandydować do wyborów europejskich, to z łask prezydenta nie wypadła. Powołano ją na stanowisko sekretarza stanu do spraw sportu. Zastąpiła na tym stanowisku przyjaciela, Nicolasa Sarkozy'ego, byłego selekcjonera reprezentacji Francji w rugby Bernarda Laporte’a, który kompletnie nie radził sobie z podlegającym mu resortem.Szefową Rama Yade ma nie do pozazdroszczenia – to „herod baba”, Roselyn Bachelot, minister młodzieży, zdrowia i sportu.
Niespeszona tym Rama Yade, czarująco się uśmiecha i wyjaśnia, że wcale nie uważa zamiany stanowisk za degradację, bo w przypadku praw człowieka i sportu istnieje wiele podobieństw – trzeba walczyć z hipokryzją o czystość ideałów.
Trudno się nie zgodzić z tak postawioną sprawą, ale z drugiej strony, sport jest jednak mniej uzależniony od politycznej poprawności i od „realpolityk” niż prawa człowieka, chociaż Igrzyska Olimpijskie w Berlinie i „kupienie” przez Hitlera sympatii Pierre’a de Coubertain dla lokalizacji tej imprezy, Igrzyska w Moskwie czy teraz w Pekinie są przykładem tego, iż polityka i sport często krzyżują swoje drogi. Rama Yade odwiedziła piłkarzy reprezentacji Francji w bardzo ważnym dla niej momencie, nie tylko ze sportowego punktu widzenia. Francuzi chcą uniknąć gry w barażach o awans do finałów Mundialu 2010 w RPA, ale także chcą przekonać do siebie publiczność francuską i tutejszych kibiców, którzy jak na razie witają i żegnają swoją drużynę gwizdami niezadowolenia. Wyjątkiem jest dwóch piłkarzy – Franck Ribery, wielka nadzieja i gwiazda Bayernu Monachium oraz Yoann Gourcuff, 23 letni pomocnik Bordeaux. Jeden i drugi doskonale zdają sobie sprawę, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, że oczekuje się od nich bardzo dużo, i że kilka potknięć wystarczy, aby stadion z przychylnego przeszedł w pełne wrogości pomrukiwania. Skąd się biorą tak nieprzychylne nastroje wobec reprezentacji? Przyczyn jest kilka. Oczywiście w pierwszym rzędzie w grę wchodzą wyniki. Francuzi w siedmiu meczach zdobyli czternaście punktów i mają do prowadzącej Serbii stratę czterech oczek.
To nie zaspokaja ambicji i oczekiwań kibiców, ale prawdziwy kibic kocha swoją drużynę w chwilach nawet najcięższych dla niej, czyli dla niego też. Kibicom francuskim chodzi także o styl.
Nawet po wygranym 1:0 meczu z Litwą w ramach eliminacji do finałów Mistrzostw Świata w RPA, publiczność gwizdała, bo Niebiescy grali w stylu „męczącym”, by go tak nazwać. Co więcej wielu piłkarzy razi arogancją, ucieka przed kibicami, zadziera nosa, nie mówiąc już o dobrych manierach, co było widać w Clairefontaine, gdzie kilku panów nie pofatygowało się, aby podnieść się na powitanie pani sekretarz i wyciągało do niej łapę na siedząco. Ale wrogiem numer jeden jest ten o fryzurze Cezara, zachowujący się jak Cezar i irytujący Francuzów do otmętu – selekcjoner Raymond Domenech, który po każdej porażce, jak kot spada na cztery łapy i gra z publicznością w kotka i myszkę. Dziennikarzom na konferencjach prasowych do znudzenia powtarza jak mantrę swoje frazesy. Przy każdym pytaniu wywraca białkami, jakby chciał powiedzieć, że tak idiotycznych zdań to nie słyszał w ustach żadnego człowieka.
Nawet rumuński dziennik „Cotidianul” napisał, że trener Rumunów Lucescu będzie miał sprzymierzeńca na ławce przeciwników w osobie bijącego wszelkie rekordy niekompetencji Raymonda Domenecha.
Rumuńskiej gazecie wtóruje kapitan Niebieskich Thierry Henry. Humoru nie traci Rama Yade, która powiada, że nie wyobraża sobie, aby Francja nie awansowała do Finałów Mistrzostw Świata, zaś nieprzychylność kibiców obok wyżej wymienionych przyczyn, tłumaczy także i tym, że Niebiescy stali się po 1998 roku symbolem wykraczającym daleko poza futbol i sport – oczekiwania są ogromne. No cóż, jak tak dalej pójdzie to Domenech nie będzie miał wyjścia, będzie musiał na boisko wpuścić rezerwową zawodniczkę z dwunastym numerem na koszulce.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU