Stefan Rieger
Tekst z 02/10/2009 Ostatnia aktualizacja 03/10/2009 16:28 TU
Ilustruje to wymownie przykład odmiennego całkiem traktowania osesków, co panią profesor Héritier, podczas jej badań nad społeczeństwami Afryki, uderzyło w Burkina Faso. Zauważyła bowiem, że gdy noworodek zaczynał płakać, niosąca go na plecach matka natychmiast dawała mu pierś, o ile był to chłopczyk, natomiast dziewczynce pozwalała wypłakać wszystkie łzy. Zapytane przez nią o przyczyny takiej dyskryminacji, wszystkie matki odpowiadały spontanicznie, że "chłopiec ma serce czerwone", gdy się rozgniewa, więc nie wolno igrać z ogniem, gdyż może go zabić atak apopleksji, zaś dziewczynka musi się nauczyć, że jej losem jest czekanie.
To tego rodzaju tresura, wszechobecna – Burkina nie ma na nią monopolu – wbija każdego w przypisaną mu z góry formę: kobietom każe się oswoić z właściwym ich przyrodzeniu uczuciem frustracji, mężczyzn zaś utwierdza w przekonaniu, że każdy z ich popędów jest naturalny i musi być natychmiast zaspokojony (na tym, nawiasem mówiąc, wspiera się argumentacja na rzecz prostytucji, najstarszego rzekomo zawodu świata).
Dziedziczka Lévi-Straussa
We Françoise Héritier (czyli nomen omen "dziedziczce") największy antropolog francuski, Claude Lévi-Strauss, dawno temu już upatrzył swą następczynię i faktycznie - przejęła po nim katedrę w Collège de France. Jej najważniejszy zapewne wkład do antropologii, łączący teoretyczne osiągnięcia strukturalizmu z odkryciami, poczynionymi przez socjobiologię i psychologię ewolucyjną, to wydana w 1996 roku książka pod tytułem "Męski, żeński. Sposób myślenia o różnicy".
O maleńkiej różnicy myślimy bowiem, przez ekstrapolację, w kategoriach ontologicznych i zgoła eschatologicznych. Dlaczego ludzkość rozwijała z takim uporem systemy myślenia i władzy, spychające płeć żeńską w zniewolenie i podrzędność, a waloryzujące notorycznie, gwałtem, ogniem i mieczem, fallusa?
Françoise Héritier uważa, że odwieczny kanon męskiej dominacji (wobec której nie znamy żadnej alternatywy, gdyż wszelkie opowieści o jakimś tam prehistorycznym "matriarchacie" należą jej zdaniem do mitów podtrzymujących, metodą kompensacji lub odstraszenia, nieufność do kobiet) wciąż pozostaje w mocy, jako że tatuś i mama, nauczyciel i katecheta, pracodawca i polityk, kapo i duce - choćby i dawali świeczkę Bogu - resztę dają Diabłu, zgodnie z odruchem będącym czkawką po wielotysiącletniej ewolucji. A kozłem ofiarnym (nie jedynym, lecz preferowanym) jest najczęściej przedstawicielka tej połowy homo sapiens, którą ewolucja wyposażyła w parę chromosomów X, dając drugiej połowie domniemany wybór między X a Y.
Immunitet versus autorytet
Tej płciowej ruletce przyświecała od początku troska o zmylenie wroga: aleatoryczna rekombinacja genów zapewniała lepszą ochronę przed wirusami czy pasożytami, które nie nadążały za systemem samoobrony. Czemu X wygrał z Ygrekiem i do dzisiaj, po milionach lat ewolucji i nawet po pigułce, która jako pierwsza – zdaniem Françoise Héritier – dała kobietom szansę wyzwolenia – powiela się z uporem schematy damsko-męskie z ambony, salonu Pani Dulskiej i spod budki z piwem?
A może dlatego, że dla nas – samców – nie do zniesienia jest idea, że nie możemy własnoręcznie się sklonować, że kobieta jest zdolna stworzyć swe żeńskie repliki, na przemian z męskimi, a my zależymy całkowicie w tej materii od jej kaprysów? To wszystko mit i paranoja, barbarzyństwo będące odpowiedzią na odwieczną ignorancję, z której dopiero zaczynamy wychodzić, krok w przód, dwa kroki w tył, trąbiąc na odwrót, gdy tylko ktoś wypuści się o ząbek za daleko.
Władza nad brzuchem
Françoise Héritier jest przekonana, że uwarunkowany zarazem biologią i jej gruntowną ignorancją "dyferencjał płci" ukształtował nasze widzenie świata, z gruntu dualistyczne, oparte na opozycjach typu dobre/złe, ciepłe/zimne, aktywne/bierne, silne/słabe i tak dalej, czemu odpowiadają wszelkie nasze ułomne i manichejskie teologie, kosmologie i przesądy światłoćmiące, przekładające się na małżeństwa z przymusu, ius prime noctis, wycinanie łechtaczek, skrywanie pod burką, zapędzanie do roboty w polu i do kuchni, pozbawianie edukacji i prawa do głosu.
W tym też sensie jest ona przekonana, że swobodny dostęp do środków antykoncepcyjnych jest czymś przełomowym, gdyż po raz pierwszy kobieta odzyskuje kontrolę nad prokreacją, co do tej pory nasza pseudo-cywilizacja, odurzona od tysiącleci własną ignorancją, uważała za boski atrybut Pana Stworzenia, owego homo erectus (za przeproszeniem), który wierzył od czasu zejścia z drzewa, że kobieta i jej macica to jeno naczynie, w które wystarczy wstrzyknąć nasionko, by wyrósł z tego nasz klon.
Naczynie nieczyste
Kobiety wzięto od tej chwili, zależnie od punktu widzenia, pod ochronę i na odstrzał. Chroniono ich słabość i nikczemny wzrost, będące – zdaniem Françoise Héritier – jedynie morfologicznym rezultatem nacisków selekcyjnych, opartych na wielce przyziemnych mechanizmach: kobiety, dostarczające swym plemionom myśliwych i zbieraczy 80% roślinnego pokarmu, z urzędu odsuwane były od proteinowego żłobu pod różnymi pretekstami – a to, że tłuszcz należy się myśliwym, a to że tata musi, a to że mama sama sobie wyprodukuje pokarm, jako fabryka białka...
Jeszcze parę wieków temu, jeszcze dziś w niektórych stronach świata, kobieta jest wyłącznie naczyniem, w którym samiec składa swe nasionko. To On jest demiurgiem, rozsiewającym misterium życia.
Troszkę asymetrycznie je rozsiewa, gdyż brakuje dziś w świecie 100 milionów kobiet, a każdego roku "znika" ze 2 miliony dziewczynek, zwłaszcza w Indiach, Chinach czy Pakistanie (tym cichym ludobójstwem, o którym mówi mocna książka "Half the sky" Nicholasa Kristofa i Sheryl WuDunn, jakoś się nie przejmują "obrońcy nienarodzonych"!).
Przyszłość szlakiem antykoncepcji
Jako antropolog, liczący czas w długich odcinkach, Françoise Héritier jest względną optymistką, gdyż antykoncepcja po raz pierwszy dała kobietom szansę wyzwolenia się spod męskiego szantażu, czerpiącego swą złowieszczą siłę - niszczycielską, leżącą zapewne u źródeł płciowej, społecznej i kulturowej stratyfikacji, będącą napędem wojen i gwałtów, powielającą ad infinitum z pokolenia na pokolenie standardy żeńskiej uległości i pokory – z niepewności ojcostwa, frustracji wobec magicznej zdolności kobiet do samopowielania siebie i klonowania płci przeciwnej, i wypływającej stąd obsesji przejęcia absolutnej władzy nad ciałem, macicą i sterującym nimi umysłem, a więc i światem wyobraźni, tyleż kobiety, co nas wszystkich. Ale potrwać może ta emancypacja, zdaniem pani Héritier, jeszcze z 500 lat. Niewykluczone, że będzie to o pół tysiąca lat za długo...
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU