Piotr Kamiński
Tekst z 04/11/2009 Ostatnia aktualizacja 05/11/2009 17:52 TU
Wiele lat upłynęło, wiele trzeba było pracy i cierpliwości, by Jonas Kaufmann stał się tym, co mu od lat przepowiadano : jedną z największych gwiazd wokalistyki światowej. A przecież mogło być dokładnie odwrotnie, gdyż takiej sumy zalet i talentów nie spotyka się często, a doświadczenie uczy, że im ich więcej, tym łatwiej je zmarnować.
Głos się dostaje od Bozi, ale potem trzeba z niego zrobić instrument i to się Kaufmannowi udało jak mało komu w dzisiejszych czasach. Muzykalność i wykonawczą inteligencję kształci się latami, posuwając się roztropnie i przezornie od ról mniejszych i lżejszych, do wielkich i pierwszoplanowych. No, a kiedy jeszcze wygląda się tak, jak wygląda Kaufmann, to nic łatwiejszego, niż dostać głupiego rozumu.
Po latach skromnej kariery, związanej z Zurychem, w lipcu zaśpiewał w Monachium swojego pierwszego Lohengrina. Przedstawienie było podłe, ale śpiewał go bajecznie, subtelnie i mądrze, jak nikt chyba od czasu wielkich tenorów z lat trzydziestych i czterdziestych z Franzem Völkerem na czele.
Równocześnie ukazała się druga płyta recitalowa z romantycznym repertuarem niemieckim, do którego nadaje się najlepiej: Mozart, Beethoven, Schubert i Wagner. Ucha od tego oderwać niesposób. Już wkrótce czeka go pierwszy Zygmunt w Walkirii. Oby wypadł tak pięknie, jak to obiecuje fragment umieszczony na płycie. Jonas Kaufmann, Orkiestra Kameralna im. Mahlera i Claudio Abbado.
CD Decca 478 1463 Track 8 – 3’45’’
03/11/2009
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU