Piotr Błoński
Tekst z 05/11/2009 Ostatnia aktualizacja 06/11/2009 18:18 TU
Sama wystawa skupia się na portretach wykonanych około roku 1789, ściągniętych z muzeów Francji, Włoch, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, oraz kolekcji prywatnych, w których jest ich mnogość. Trudno o lepsze dla nich miejsce niż Muzeum Cognac-Jay: są to przeznaczone do kameralnych przestrzeni małe obrazki wielkości kartki papieru A4, komponowane według ścisłych reguł: postać siedząca lub częściej stojąca, stoliczek, draperie. Czasem w tle jakiś element wnętrza. Format, jak mówiłem, niezmienny. Portretowani, prawie zawsze z trzech czwartych, to prócz rodziny, artyści i architekci z kręgu szwagra (np. Nicolas Ledoux), muzycy jak Grétry, szlachta lub mieszczanie, całe środowisko, które tworzyło paryską przedrewolucyjną społeczność, a wszyscy ubrani w swoje codzienne stroje określające pozycję socjalną, co nie było jeszcze wtedy regułą.
Ta dyscyplina w temacie i kompozycji zwraca szczególną uwagę. Dla historyków sztuki czy ekspertów były to zawsze cechy pozwalające niemal na pierwszy rzut oka rozpoznać obrazy Marguerite Gérard. To wprawdzie nie ona stworzyła kanon intymistycznego portretu przełomu XVIII i XIX wieku, który zrobił oszałamiającą karierę w całej Europie, wyprzedzając o pół wieku fotografię i poniekąd przygotowując ludzkie spojrzenie na jej przyjęcie. Ale jest ona twórczynią istnej strategii artystycznej i rynkowej, która pozwoliła autorce katalogu Carole Blumenfeld na frapujące, w tym kontekście, zacytowanie słynnego zdania Andy Warhola: „Wszystkie moje portrety mają mieć ten sam format, żeby pasowały do siebie i tworzyły wszystkie razem jeden wielki obraz zatytułowany Portret społeczeństwa”.
Coś takiego udało się niewątpliwie Marguerite Gérard. Nie przypadkiem: ponieważ, jako kobieta, miała ograniczone możliwości kariery malarskiej, mimo że jej talent nie budził wątpliwości, zaczęła ona cierpliwie a systematycznie tworzyć swe portrety i rozdawać je najpierw w kręgu przyjaciół i znajomych: a ponieważ było to środowisko artystyczne i intelektualne, rychło krąg ten się rozszerzył na kolekcjonerów i mecenasów sztuki: powstała moda na taki właśnie, a nie inny portret, intymny, prywatny, bezpretensjonalny. Amatorzy portretów pełnych wdzięku, ale prestiżowych, oficjalnych, mogli udać się do innej działającej wówczas malarki – słynnej od Paryża do Petersburga Elisabeth Vigée-Lebrun: ale porównanie twórczości obu tych pań jednoznacznie stawia Marguerite Gérard w obozie nowoczesności. Dodajmy, że prócz Marguerite Gérard takie portrety intymne tworzyli wtedy Boilly, Danloux i Carmontelle – kilka przykładów ich dzieł znajdujemy na wystawie.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU