Piotr Błoński
Tekst z 06/11/2009 Ostatnia aktualizacja 06/11/2009 16:40 TU
Na wstępie można sobie pozwolić na ogólniejszą, optymistyczną uwagę: jeśli General Motors, uratowany od całkowitego bankructwa dzięki zastrzykowi 60 miliardów dolarów państwowej pomocy, postanowił nie sprzedawać swej filii – to dlatego, że ma poważne przesłanki dla przekonania o przebudzeniu się rynku i opłacalności produkcji w najbliższych latach. W USA GM odzyskuje udziały w rynku, osiągając poziom 21%, w Chinach sprzedaż wzrosła o 55%, słowem – firma ma perspektywy. Kryzys gospodarczy skończył się przynajmniej na tyle, że można myśleć o przyszłości. A dla przyszłości GM Opel jest ważny nie tylko jako oparcie na rynku europejskim, który jest może mało dynamiczny, ale za to pojemny: także dlatego, że filia ta dysponuje technologiami i centrum rozwojowym z których korzysta cały koncern.
Ten pozytywny aspekt całej sprawy przesłaniają z jednej strony okoliczności podjęcia owej decyzji, a z drugiej troski zatrudnionych w zakładach Opla pracowników oraz rządów, które starają się bronić ich interesów. Nade wszystko zaś, ekonomiczne i nawet socjalne aspekty sprawy ustępują przed aspektami politycznymi. W sprzedaż Opla konsorcjum Magny i Sbierbanku zaangażował się zdecydowanie rząd niemiecki, eliminując najpierw, jako ewentualnego nabywcę, Fiata. W zakup Opla zaangażował się zaś z wielkim animuszem rząd rosyjski, który widział w tej operacji rozliczne korzyści ekonomiczne, technologiczne i polityczne. Toteż ani Angela Merkel nie kryła swego oburzenia, ani Władimir Putin nie zdołał ukryć swej irytacji, tym bardziej, że nie zostali oni nawet uprzedzeni o zmianie stanowiska dyrekcji GM. Nota bene, nie został o niej na czas uprzedzony nawet Barack Obama, który tego samego dnia rozmawiał w Waszyngtonie z Angelą Merkel.
Irytację Putina można łatwo zrozumieć: nabycie Opla miało przyczynić się do modernizacji rosyjskiego przemysłu motoryzacyjnego, miało być emblematycznym przykładem integrowania się rosyjskiej gospodarki z europejską, miało wreszcie ogromne symboliczne znaczenie – wszak Rosjanie mieli ratować firmę zmarnowaną przez Amerykanów. Wszystko to zdmuchnęło jedno posiedzenie naczelnej dyrekcji General Motors (które było jednak podobno burzliwe).
Trudniej za to zrozumieć istną histerię, która opanowała niemiecki rząd a równolegle związki zawodowe, które zaapelowały do manifestacji protestu. Owszem, zostali oni wszyscy zaskoczeni. Rząd niemiecki udzielił ponad miliardowej pomocy finansowej by umożliwić firmie przetrwanie. Ale GM zobowiązuje się ten kredyt zwrócić, zresztą część już zwrócił. Związki zawodowe w przeddzień tej niespodziewanej decyzji podpisały z Magną umowę, godząc się na okrojenie funduszu płac o 260 mln euro w zamian za ograniczenie masowych zwolnień: nazajutrz ogłosiły, że dla GM jest ona nieważna. Związki te twierdzą, że walczyły o utrzymanie zatrudnienia również w pozaniemieckich zakładach Opla: trudno przyjąć to za dobrą monetę. W planach GM liczba zwolnień – 10 000 na 55 000 – jest z grubsza taka sama jak w planach Magny. Plany te mogą się więc róźnić tylko ich geograficznym rozmieszczeniem.
Dla Belgów nie zmienia to nic: wiadomo, że zakłady w Antwerpii są i tak skazane. Natomiast Brytyjczycy, Hiszpanie i Polacy mają większe zaufanie do GM niż do kanadyjsko-rosyjskiego konsorcjum. „Z ulgą odebraliśmy decyzję rady nadzorczej GM - mówił szef Solidarności gliwickiego Opla, Sławomir Ciebiera. GM będzie podejmował decyzje kierując się ekonomią, a nie polityką”.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU