Piotr Kamiński
Tekst z 14/11/2009 Ostatnia aktualizacja 18/11/2009 15:59 TU
Nagranie Dedykacji Schumanna, zaczerpnięte z jej recitalu poświęconego pieśniom Schumanna i Brahmsa, z Geoffreyem Parsonsem przy fortepianie, można sobie dzisiaj kupić... ale tylko w internecie i tylko w formacie MP3, bo na normalnych płytach kompaktowych Decca wznowić go nie chciała. Pewnie się nie opłacało.
Ładnie o niej napisał brytyjski spec od sztuki wokalnej, John Steane : „Helen Watts należała do najlepszej „brytyjskiej” szkoły wokalnej, z tych śpiewaków, co przyszli na świat z pięknym głosem, nauczyli się śpiewać i robią, co do nich należy, nigdy się nie spóźniają ani nie fałszują i w końcu wszyscy uważają ich za coś oczywistego”.
Tyle, że klasa Helen Watts nigdy nie była „oczywista”, a dzisiaj mniej, niż kiedykolwiek. Wystarczy posłuchać, jak śpiewa wstrząsającą rolę osieroconej matki w króciutkiej i z tego powodu bardzo rzadko granej operze Vaughana-Williamsa Jeźdźcy ku morzu.
Urodziła się w Walii, a choć kochała muzykę, miała zupełnie inne plany. Życie zdecydowało za nią. Zawodu wyuczyła się w Królewskiej Akademii Muzycznej, a potem w niezrównanej szkole dyscypliny, jaką jest brytyjski śpiew chóralny. Sir Malcolm Sargent połapał się jednak szybko, że ma do czynienia z wyjątkowej urody altem i powierzył jej arie Bacha, który nigdy jej nie opuścił, gdyż kantat i Pasji naśpiewała się i nagrała w życiu co niemiara. Miała do tego nie tylko skalę, barwę i kulturę, ale spokój i szlachetność, nieodzowne w tej muzyce.
Nic dziwnego, że gdy w roku 1968 Nikolaus Harnoncourt nagrał swoją pierwszą, rewolucyjną Mszę h-moll, jej właśnie powierzył partię altową. To klasyczne i do dzisiaj bezcenne nagranie.
Przez kilkanaście lat nie schodziła ze sceny operowej, ale na płytach jej nazwisko znajdziemy raczej w rolach drugoplanowych, bo te pierwszoplanowe firmy wolały powierzać jej bardziej „błyskotliwym” koleżankom.
Podobno jednak w roku 1963, gdy muzycy z Filharmoników Wiedeńskich usłyszeli jej głos z początku Zmierzchu Bogów Wagnera, w studio Dekki, gdzie nagrywał go Georg Solti, natychmiast „donieśli” na nią Karajanowi, który ściągnął ją do Salzburga. W Pierścieniu Nibelunga śpiewała też, rzecz prosta, Erdę, a na scenie – panią Quickly, zarówno w Falstaffie Verdiego, jak w mniej znanej operze Vaughana-Williamsa, Sir John zakochany.
Z Brittenem pojechała w 1964 roku do Związku Sowieckiego, gdzie pod jego dyrekcją śpiewała Gwałt na Lukrecji. W roku 1970 wzięła też udział w prawykonaniu i nagraniu Universal Prayer Andrzeja Panufnika do tekstu Aleksandra Pope’a, pod dyrekcją Leopolda Stokowskiego. Największe triumfy święciła jednak zawsze na estradzie – w pieśniach i w muzyce oratoryjnej, gdzie, jak słusznie pisał Steane, zawsze można było na nią liczyć. Na recitalu Dekki, od którego zacząłem audycję, znajdziemy kilka wspaniałych pieśni Brahmsa, w tym sławne dwie z opusu 91, z altówką solo, których nie przegapił nigdy żaden alt.
Mszy i kantat doliczono się w jej dyskografii sześćdziesięciu, samego Mesjasza Händla nagrała cztery razy, a Magnificatów Bacha – trzy. Błyskawicznie „zagarnął” ją też renesans haendlowski: jej pierwsza płyta operowa z tego repertuaru to Sosarme z 1955 roku, gdzie Alfred Deller po raz pierwszy i ostatni mierzy się z rolą skomponowaną dla kastrata i gdzie Watts pokazuje, zanim jeszcze pojawiła się w tym repertuarze Marilyn Horne, że to właśnie solidny, damski alt najlepiej sprostać może takim wyzwaniom. Śpiewa też w klasycznej Rodelindzie z Teresą Stich-Randall, której wznowienia wyglądamy bezskutecznie od lat i w wielu innych, podobnych przedsięwzięciach.
W partiach oratoryjnych była niezrównana, gdyż jej głos, pomimo głębokiej barwy, pozostawał zawsze lekki i zwinny, samogłoski jasne, bez śladu paskudnego „sowiego pohukiwania” i sztucznego ściemniania, jakie znajdziemy zarówno u niektórych kontraltów niewieścich, co u falsecistów, wokaliza sprawna i płynna.
Proszę posłuchać na zakończenie fragmentu jednej z kantat włoskich, jakie w 1961 roku nagrała z Raymondem Leppardem i Angielską Orkiestrą Kameralną. Händel Lepparda, cokolwiek kanciasty „bodybuilder”, mocno się zestarzał, w śpiewie Helen Watts nie wiadomo jednak, co bardziej podziwiać: czy imponującą szkołę, intonację, pewność ataku, precyzję artykulacji, czystość i płynność frazy, świetną włoską dykcję, czy powściągliwość i szlachetność ekspresji. Oby się na kamieniu rodziły takie „oczywistości” jak ona.
CD Oiseau Lyre Track 10 – 2’09”
CD Teldec 8.35019 ZA CD 2 Track 13 – 4’45”
CD Oiseau Lyre Track 11 – 6’40”
CD Decca 433 737-2 CD 2 Track 12 – 6’45”
12/11/2009
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU