Stefan Rieger
Tekst z 13/11/2009 Ostatnia aktualizacja 13/11/2009 15:40 TU
Ciemniej nagle się zrobiło, od kiedy zmarł Wielki Latarnik. Choć od dawna już unikał świateł rampy, wiedzieliśmy; że gdzieś tam jest, niezmiennie czuwa i oświeca bezmyślnym żeglarzom współczesności drogę między rafami przesądów światło ćmiących. Jakich słów użyć, by pożegnać najmądrzejszego z Francuzów, a może i homo sapiens, od lat co najmniej stu?
Zapewne jego własnych, gdyż trudno go prześcignąć w strzelaniu słowem i myślą w dziesiątkę. Są autorzy, których się komentuje i tacy, jak Claude Lévi-Strauss, których wystarczy cytować.
To najprzód bowiem styl, coś między Bossuetem, Rousseau, Chateaubriandem i Proustem. Zdania z pozoru bezkresne i wielopiętrowe, lecz poddane bezlitosnej logice myśli, nieodwracalne, linearne jak czas. Od lat ładuję akumulator słuchając Lévi-Straussa, gdy tylko – skuszony przez France Culture lub inne medium – wychyla z cienia swój orli profil, by spojrzeć na szaleństwo świata "z oddalenia" (jak w jednej z ostatnich prób dialogu z bliźnimi, rozmowie z Didierem Eribonem zatytułowanej "Z bliska i z oddali").
Claude Lévi-Strauss nie ukrywał, że nie czuje się dobrze ani w swym stuleciu, ani na Zachodzie. Jak zresztą człowiek Zachodu, eksplorujący w latach 50. - 60. światy doszczętnie skolonizowane i wyniszczane przez Zachód, mógł się czuć dobrze? "Nienawidzę podróży i podróżników", bluzgnął już w pierwszym, najsłynniejszym zdaniu wieloznacznego arcydzieła, jakim był "Smutek tropików", choć wolimy jego zdanie ostatnie, mniej sławne, do którego wrócimy.
Fascynująca pod tym względem była jego próba przyłożenia praw termodynamiki do nauk społecznych. W społeczeństwach "prymitywnych" widział układy termodynamicznie zimne, kojarzące się z mechanizmem typu zegar, trwające omalże w bezruchu, nieznające Historii. Cywilizacje nowożytne, przypominające pod tym względem systemy termodynamiczne typu maszyna parowa, nieustannie przetwarzające różnice cieplnych potencjałów na ruch i wzmacniające przez to dyferencjał społecznych hierarchii dały się, nolens volens, wpuścić w kanał nieustającej licytacji, czyli stałego wzrostu entropii.
Nie podzielam do końca pesymizmu wielkiego antropologa, choć rozumiem, dlaczego nie czuł się dobrze w stuleciu, w którym przyszło mu żyć. Podziwiam za to wizjonerstwo kogoś, kto już pół wieku temu zdolny był jasno przepowiedzieć, w jaki demograficzno-ekologiczny impas zapędzi się ludzkość. Zagoniono ją tam kijem i marchewką owego podszytego fałszem, "wyuzdanego humanizmu" (jak to ujął w 1979 roku) wywodzącego się, z jednej strony, z tradycji judeo-chrześcijańskiej, a z drugiej, z bliższych nam tradycji Renesansu i kartezjanizmu, które z człowieka uczyniły Pana Stworzenia, absolutnego władcę natury.
"Prawa człowieka kończą się tam, gdzie zaczynają się prawa innych gatunków" – mówił proroczo w 1981 roku przed mikrofonem Jacques'a Chancela. Proroczo i retrospektywnie, gdyż zdanie to odsyła do wszelkich przeszłych i teraźniejszych granic, murów, arbitralnie wzniesionych fortyfikacji i podziałów. Między ludźmi, cywilizacjami, gatunkami.
Najważniejszego być może słowa w języku Lévi-Straussa – alterité – nie da się, co gorsza, trafnie przełożyć, chyba że peryfrazą typu: "wyjść na spotkanie inności", uznać prawomocność innego. To było dlań pierwszą motywacją i źródłem konfliktu z cywilizacją Zachodu. "Mam wrażenie, że wszystkie tragedie, które dane nam było przeżyć – kolonializm, faszyzm, obozy koncentracyjne – nie tyle są zaprzeczeniem domniemanego humanizmu, jaki kultywujemy z lubością od stuleci, lecz raczej są jego naturalnym przedłużeniem".
Tym zaś, którzy absolutyzują gatunek homo sapiens, należałoby uświadomić, że ów imperializm gatunkowy wiedzie prosto do rasizmu, czyli imperializmu rasy, którego kryteria ulegają mechanicznie coraz większemu zawężeniu, ograniczając wciąż zakres tolerancji, która w końcu nie sięga dalej niż naród, parafia, a nawet klan czy rodzina (a i to jeszcze dużo powiedziane)...
Innymi słowy, gdy raz zaczniemy wyznaczać granice, nie ma po temu granic. Najpierw traktujemy świnię jak "świnię" i psa jak "psa", a zaraz potem Murzyna, Araba, Żyda i Cygana, do gazu; albo chłopa, prola, lumpa, homoseksualistę czy sąsiada, kogokolwiek. Lévi-Strauss widzi w tym swego rodzaju grzech pierworodny, wiodący ludzkość do zguby. Rzućcie okiem na polski Internet, nadstawcie ucha na ulicy i w kawiarni – a zwątpicie w szansę zbawienia świata, i bardzo dobrze.
Nic to strasznego, nie chcę broń boże, by ktokolwiek mnie zbawiał. "Świat zaczął się bez człowieka i skończy się bez niego" – na pozór czarnowieszczył, a naprawdę trzeźwo przepowiadał Claude Lévi-Strauss (choć nie ma takiej trzeźwej przepowiedni, której czas by nie ośmieszył).
Póki co, zanim Wszechświat nie zadrwi sobie z najmądrzejszego z jego mieszkańców, spośród tych, których znamy – i zanim "tęcza kultur ludzkich zapadnie się ostatecznie w pustkę wyżłobioną przez nasze szaleństwo" – niech nam będzie wolno zgodzić się z Lévi-Straussem, gdy jedyną łaskę, na jaką człowiek może sobie zasłużyć – w zdaniu kończącym jego smutne arcydzieło, najpiękniejszym bodaj zdaniu, jakie znam – widzi "w kontemplacji minerału piękniejszego niż wszystkie nasze dzieła, w woni lilii bardziej uczonej niż nasze księgi albo w spojrzeniu przepełnionym cierpliwością, pogodą i wzajemnym przebaczeniem, które w chwili niezamierzonego porozumienia zdarza nam się wymienić z kotem".Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU