Stefan Rieger
Tekst z 24/11/2009 Ostatnia aktualizacja 26/11/2009 14:22 TU
Jedyne, co skłonny jestem zapisać na plus naszemu prezydentowi, to uwolnienie telewizji publicznej od reklamy. Być może wyszło mu to mimo woli. Nieżyczliwi twierdzili hurmem, że chodzi mu tylko o to, by media publiczne zabić lub osłabić, i przelać mannę reklamową na konto mediów prywatnych, których wszyscy niemal zarządcy to jego chrzestni albo przyjaciele. Do tego jeszcze do owczarni wpuścił wilka, czyli siebie, przyznając sobie wyłączne prawo mianowania prezesów.
To akurat jest niemiłe, mówiąc oględnie, gdyż odpowiada to obyczajom w przeciętnej republice bananowej albo teokracji, ale szczęśliwie, odpukać, nie przełożyło się to do tej pory na żadne znaczące próby wzięcia mediów za twarz.
Dobroczyńca mimo woli
Z wyciągnięciem ostatecznych wniosków poczekajmy do przyszłego roku, gdy trzeba będzie zmienić szefa całego konglomeratu publicznej telewizji. W każdym razie jedyna dotychczasowa nominacja – dziennikarza Jean-Luc Hessa na admirała flotylli Radio France – nie odbiła się na zdrowiu publicznego radia, które i tak zawsze było wolne od reklamy i pozostaje być może najlepszym radiem na świecie, z którym chętnie bym spędzał, gdyby nie inne obowiązki, 24 godziny na dobę.
Nie wykluczone, że Nicolas Sarkozy chciał jedynie zrobić prezent swoim przyjaciołom z mediów komercyjnych, ale znowu mu nie wyszło. Z manny reklamowej zostało, gwoli kryzysu, niewiele. Główny potencjalnie beneficjent łaskawości monarchy, Król Betonu Bouygues dwoi się odtąd i troi, by utrzymać swą tancerkę TF1, pierwszy w Europie kanał komercyjny, którego notowania na giełdzie topnieją w oczach.
A z telewizji publicznej, w tym czasie, coraz więcej Francuzów jest zadowolonych i niemalże nie ma nikogo, kto wypominałby Sarkozy'emu, po roku, jego pomysł przegnania stamtąd reklamy.
Ma to niewątpliwie walor, po pierwsze, wychowawczy. Ktokolwiek zaznał na codzień uroku ciszy, oddzielającej dwie sytuacje czy dwa słowa – owej pauzy na zastanowienie, niezbędnej dla nabrania oddechu, przetarcia oczu, krytycznego wyostrzenia ucha – nigdy odtąd nie przystanie na agresję, polegającą na mnożeniu hałaśliwych bytów, wykrzykujących jeno swą chęć sprzedania czegokolwiek, mydełka, perfumy czy kiełbasy wyborczej.
Drapieżcy w krzakach
Jestem dzisiaj świadom, że blisko rok pracy w branży marketingu, ponad ćwierć wieku temu, oznaczał stracenie naiwności i dziewictwa. Błogosławię te grzeszne lata, gdyż uzbroiły mnie wobec każdej mistyfikacji za rogiem. Nikt mnie odtąd nie nabierze, obsłużę się sam, gdyż lepiej wiem, niż ktokolwiek, jak gardziłbym kimś takim, jak ja, kto wiedząc to wszystko, nie dałby większości protagonistów tej mistyfikacji w pysk. Toteż kiedy mogę daję w pysk, jak dzisiaj, by odzyskać honor.
Są jeszcze miliony takich, którzy idą do wodopoju udając, że nie widzą zaczajonych w krzakach drapieżników, czyhających na ich kasę. Sam raz po raz poddaję się testowi, wrzucając z obrzydzeniem jeden z komercyjnych kanałów, radia lub telewizji, zmuszających nas do dokonania ad hoc arbitrażu między logiką rozumu a logiką popędów, czyli do dobrowolnego wystawienia się na gwałt, ulegnięcia (jak rzekłby Gombrowicz) zniewalającemu czarowi niższości, nieodpartej pokusie by dać się ściągnąć na samo dno.
No return
Dawniej jakoś test przechodziłem, udając, że wychodzę z tego bez szwanku. Dzisiaj już nie mogę, odpadam po trzech minutach, a nawet i trzech sekundach komercyjnych umizgów i jazgotu. Gdy raz się poznało urok spokoju i powagi, wyciszenia między wierszami, czar prawdziwej komunikacji, która nie ma nic z "komunikacji" we współczesnym sensie public relations, zaś wszystko ma z transmisji wiedzy, sztuki i prawdziwych emocji – coś na kształt tego, co łączy wielkiego wykładowcę ze studentami – nie sposób już powrócić z France Culture, France Musique czy France Inter na dowolne inne radio, włącznie z naszym (czy może już ichnim) RFI, tak jak droga powrotna z telewizji publicznej do prywatnej jest zamknięta.
Pogarda dla mas
Gdy słucham France Culture, cudu na cudami, wszechnicy wiedzy i kultury, z której nauczyłem się więcej, niż z wszystkich szkół i przeczytanych książek; gdy oglądam czasem antytelewizję Arte lub publiczną Piątkę, a nawet i codzienne debaty na Trójce, prowadzone z niezwykłą klasą przez Frédérica Taddei, dziękuję wszystkim bogom, w których nie wierzę, że nie muszę być skazany na obcowanie z mediami polskimi lub choćby na bojkotowanie ich z wyniosłą pogardą, co uprawia większość polskich inteligentów, gardzących gustami motłochu z wyżyn swego łże-szlacheckiego piedestału – zamiast skrzyknąć lud, zmyć orężem hańbę, wykurzyć Farfała et consortes i uczynić na powrót z publicznych mediów (gdyż onegdaj były już tym w jakiejś mierze) najlepszą szkołę życia, niezastąpione remedium na powszechne zdziczenie i zgłupienie.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU