Stefan Rieger
Tekst z 27/11/2009 Ostatnia aktualizacja 29/11/2009 17:21 TU
A co, jeszcze go tam nie ma? Jednej z najpiękniejszych postaci na dwudziestowiecznym firmamencie? A może wcale nie ma tam dla niego miejsca, pośród marmurów i koturnowych Mężów Stanu, którym wdzięczna jest Ojczyzna? A może czułby się tam źle, choćby dlatego, że "cierpiał na klaustrofobię", jak mówi jego córka? A nade wszystko, czy autorowi pomysłu, by Camusa przenieść do mauzoleum, nie przyświecają aby cyniczne intencje?
Nicolas Sarkozy zmarnował karierę, powinien był zostać złomiarzem albo szefem wywiadu, do wyboru, gdyż w odzyskiwaniu materiału lub werbowaniu najlepszych z drugiej strony nie ma sobie równych. Na ogół werbuje najsłabszych, spragnionych błyskotek i sławy, lecz próbuje też skusić najmocniejszych, najchętniej martwych, użytecznych jako mity czy ikony, gdyż pomagają w zbożnym dziele zamącenia kryteriów i zatarcia granic.
Myśliwskie trofea
Przykładów nie brakuje: męczennik rozsądnego socjalizmu Jean Jaurès, młody komunista rozstrzelany przez nazistów, Guy Moquet, którego list do matki Sarkozy kazał czytać wszystkim uczniom, wskrzeszając w kraju mimo woli ruch oporu, i teraz wreszcie Albert Camus, którego jak motyla chce przyszpilić w gablocie obok innych myśliwskich trofeów.
Prezydent Francji wyraził to życzenie w Brukseli, stwierdzając że przeniesienie zwłok Camusa do Panteonu, 4 stycznia 2010, w pięćdziesiątą rocznicę jego tragicznej śmierci w wypadku samochodowym, stanowiłoby "nadzwyczajny symbol" i dodając, że "nadzwyczajnie leży mu to na sercu".
Nie znam kardiologa Sarkozy'ego i nie wiem dokładnie, gdzie jego serce jest ulokowane, lecz podejrzewam, jak większość Francuzów, że inwestuje organ pompowania emocji tam, gdzie rokuje to doraźny, polityczny zysk: raz w głowie, gdy główkuje nad zamąceniem kryteriów, raz w piersi, gdy odetchnąć chce powietrzem cudzej wielkości, a jeszcze częściej w nodze, rwącej się do wykopania za drzwi tego, który wadzi.
Filozofia upokorzonych
Bliźniaki po Camusie mocno są zakłopotane. Jego córka Catherine nie powiedziała "nie", ale wyznaje, że nie jest w stanie stawić czoła temu wyzwaniu. "Stronił zawsze od wszelkich honorów" – mówi o swym ojcu, choć przyznaje, że przeniesienie go do Panteonu "byłoby pięknym symbolem", swoistym aktem rehabilitacji owych maluczkich i poszkodowanych, jak jego rodzice – robotnik, który zginął w pierwszym akcie I wojny i sprzątaczka-analfabetka, której zadedykował swą ostatnią, niedokończoną powieść, "Pierwszy człowiek" – a których stan wiecznego upokorzenia był zapewne fundamentem jego filozofii. Nie omieszkano jej przyprawić gęby "filozofii dla klas maturalnych", z odpowiednią domieszką pogardy dla prostaczków, idących na lep owej myśli bez metafizycznego kręgosłupa, jakim szczyci się każda uniwersytecka teologia, przepraszam, filozofia, od Platona po dziś.
Między nędzą a słońcem
Prostaczki? "Jest piękno i są upokorzeni. Bez względu na trudność tego przedsięwzięcia, nie chciałbym nigdy być niewiernym temu pierwszemu i tym drugim". Ten, który widział swe miejsce "w pół drogi między nędzą a słońcem" pisał, że "nędza nie pozwala mu wierzyć, iż wszystko pod słońcem i w Historii jest dobre" i że "Historia nie jest wszystkim".
Dzieci Camusa, jako się rzekło, mocno są zakłopotane. Catherine się łamie, a jej brat bliźniak Jean uważa, że zamurowanie "Człowieka zbuntowanego" w Panteonie byłoby "nonsensem" i wietrzy w tym przedsięwzięciu próbę skaptowania geniusza w celach mniej lub bardziej podejrzanych.
Są tacy, którzy mówią dziś wręcz o "profanacji" i "bezczeszczeniu grobów". The Guardian pisze, że Sarkozy "prowokuje lewicę oddając hołd Camusowi". Albert Camus został pochowany na cmentarzu małej wioski, Lourmarin, gdzie znalazł schronienie przed zgiełkiem świata, z dala od salonów i paryskich elit. Zamach na jego szczątki to nieprzyzwoitość lub cynizm bezwstydny.
Każdemu jego Camus
Nie rozstrzygnę tutaj, kto ma rację pośród wielbicieli Camusa, gdyż myślą tak potężną i giętką każdy może się wesprzeć. Zarówno Alain Finkielkraut jak i Michel Onfray mają solidne powody po temu, by powoływać się na dziedzictwo Camusa, choć każdy z nich wybiera z tej spuścizny to, co mu pasuje. Pierwszy antidotum na heglowskie ukąszenie, szczepionkę przeciw szaleństwu Historii, drugi teologię buntu, niesubordynacji i kategorycznego imperatywu, który zawsze każe stanąć po stronie poszkodowanych, ofiar Historii, zbrodniczych reżimów i społecznej niesprawiedliwości.
Nieoceniony rysownik Plantu oddał istotę rzeczy w swym rysunku na okładce Le Monde: "Wejdź tutaj, Obcy!" – zaprasza Camusa portier Panteonu, prezydent Sarkozy, szczerząc zęby w uśmiechu. "A ty, Obcy, właź tu, do suki" – mówi do nieszczęsnego imigranta bez papierów policjant, podopieczny Sarkozy'ego.
Nie brak zaiste takich, którzy w polityce i światopoglądzie Sarkozy'ego widzą antytezę filozofii i postawy Camusa. Trudno o lepszy przykład, niż wygłoszona przezeń w Sztokholmie mowa, w której Nagrodę Nobla zadedykował swemu nauczycielowi ze szkółki w Algierii, Louisowi Germain, czyli temu, który wyciągnął go znikąd i pchnął ku szerokiemu światu.
Common decency
Co mamy myśleć, w tym kontekście, o polityku wyznającym nagle miłość do genialnego anarchisty, lecz gwałcącym na codzień jego ideały? Czy mamy się cieszyć, że Sarkozy wreszcie zmienił zdanie, choć jeszcze rok wcześniej, w przemówieniu wygłoszonym w Bazylice Laterańskiej, ośmielił się twierdzić, wzbudzając słuszne oburzenie, iż "w przekazywaniu wartości i wytyczaniu granic dzielących dobro od zła nauczyciel nigdy nie zastąpi księdza"?
Choćby nic z tego nie wynikało praktycznie; choćby Sarkozy miał w równie niskim poważaniu nauczyciela i proboszcza, co więcej niż prawdopodobne (gdyż obu traktuje równie instrumentalnie) – są granice cynizmu, poza które przeciętny czytelnik Orwella czy Camusa, przywiązany do pojęcia common decency, czyli zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, niezdolny jest wykroczyć. Nasz prezydent widocznie czytał za mało książek i nie wie, lub nie chce wiedzieć, gdzie są granice.
Diagnoza uczulenia
Dlaczego jednak reaguję na ten pomysł Sarkozy'ego jak chasyd na słoninę? Dlatego, że dotyczy to jednego z trzech Francuzów, a może wręcz "braci", którzy są mi najbliźsi: podobnie bym zareagował, gdyby ktoś próbował zapeklować w Panteonie Claude'a Lévi-Straussa albo Pierre'a Desproges, największego z antropologów i najbardziej niezależnego wśród prześmiewców – stuprocentowo odpornych na wszelkie próby "rekuperacji", récuperation; jak mówią Francuzi i czego Polakom nie udało się dotąd przełożyć, chyba że na mdłe analogie typu przechwycenie, wykorzystanie, zwerbowanie...
O Camusie mógłbym bez końca... Omalże wszystko, w jego postawie i twórczości, współgra z tym, w co wierzę. Stopień harmonizacji wzrasta zresztą z upływem czasu: jak moi rówieśnicy, odczytywałem Camusowski paradygmat buntu i moralnego sprzeciwu trafnie, lecz zapewne naiwnie, jednostronnie, z młodzieńczą naiwnością – i trzeba było wielu lat, bym zrozumiał, o co naprawdę chodzi.
Wczoraj być może bliższy mi był Camus Finkielkrauta, dzisiaj chętniej zapewne słucham Michela Onfray, widzącego w Camusie emblematyczną figurę anarchizmu czy libertarianizmu, zepchniętą z tej racji na margines i wzgardzoną przez establishment, tyleż sartrowsko-komunistyczny, co aronowsko-liberalny, i nawet gaullistowski (Catherine Camus przypomina akuratnie, że jej ojciec nigdy nie dał się skusić żadnej władzy, nie wyłączając de Gaulle'a, polityka największego formatu i patologicznej niemal uczciwości, którego zaproszenie na obiad w Pałacu Elizejskim bez wahania odrzucił), gdyż co do polityków nie żywił najmniejszych iluzji i twierdził, że aby zaistnieć, muszą kłamać.
Trwaj chwilo, jesteś wieczna
Albert Camus nikomu nie pasował. "Szczęście i absurd – pisał – są dziećmi tej samej ziemi, są nierozłączne". Mówił o sobie, powtórzmy, że znajduje się "w pół drogi między nędzą a słońcem". Stał się idolem na Wschodzie i Południu, wszędzie gdzie wyciskano ludzi jak cytrynki, pod dowolnym, ideologicznym czy rasistowskim pretekstem. Dosłyszano tam parę zdań, których na Zachodzie prawie nikt nie zauważył: "Buntuję się, więc jesteśmy"; "Trzeba chronić ciała, nie idee".
Trudno jednak nie pokochać Camusa, gdy raz się pojęło jego receptę na przezwyciężenie absurdu – czyli tragizmu ludzkiej kondycji – poprzez „etykę buntu”, narzędzie „horyzontalnej transcendencji” (wyrażającej oksymoronem jedyny możliwy sens w świecie pozbawionym odtąd „pionu”, czyli wertykalnego Boga) i poprzez etykę ulotnego piękna i szczęścia, których absolutna kruchość jest ich nobilitacją, czyli czymś co podbija cenę każdej przeżytej naprawdę chwili, nadając jej znamiona wieczności: w porażającym „świetle południa”, gdy słońce w zenicie nic nie pozostawia w cieniu (a Camus, podobnie jak Spinoza i Nietzsche uciekający przed północną hipokryzją, wyraża to, co najlepsze w myśli Południa) – piękno, dobro lub szczęście mierzy się ich kruchością. Im bardziej są absurdalnie ulotne, tym bardziej są cenne, by nie rzec wieczne: zapewne jedynie w ułamku sekundy przezwyciężamy absurd świata, lecz każdy z tych momentów zanurza nas w wieczności, czyli w świecie poza czasem.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU