Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Post-scriptum

Tożsamość narodowa?

 Stefan Rieger

Tekst z  04/12/2009 Ostatnia aktualizacja 06/12/2009 16:16 TU

Do debaty na ten temat zmusić chce Francuzów Nicolas Sarkozy, wzbudzając słuszne podejrzenia. Tożsamość narodowa? A czemu nie europejska? A może nawet światowa albo ludzka? A najlepiej – tożsamość istoty żywej, którą jestem ja, podobnie jak Kowalski, żaba i paprotka?

Ja nie jestem Polak, Argentyńczyk, katolik, literat, czy Bóg wie jeszcze co – ja jestem Witold Gombrowicz, mówił Gombrowicz. Nic dodać, nic ująć.

Cyfrowa sygnaturka

Moja wizytówka to genotyp, z grubsza 20 tys. genów w niepowtarzalnej kombinacji, która zdarzyć się może w zasadzie tylko raz w historii Wszechświata, lecz co ani trochę nie przesądza o mym losie, gdyż o ekspresji owych genów, zawiadujących produkcją takich czy innych białek – w oku, uchu, sercu czy mózgu - decyduje miliard zewnętrznych czynników, zaś okoliczności i wpływy – ciała, ekosystemu, wychowania i kultury - bardziej są determinujące, niż dotąd przypuszczano.

A w rezultacie "tożsamość" to cebula lub karczoch – dziesiątki nakładających się na siebie warstw różnych tożsamości, niemających nawet de facto "środka", gdyż genealogia wiedzie wciąż głębiej i głębiej, w głąb czasu i przestrzeni, przynajmniej do momentu, gdy jakieś tam karłowate plemię zdecydowało się wypuścić z Afryki w szeroki świat, a nawet i znacznie dalej, ku szympansom, płazom i trylobitom (nie zapominając o bakteriach i wirusach, gdyż i tak, nolens volens, choćby i po 4 mld lat, nie omieszkają nam przypomnieć, kto tu rządzi).

Dania z zamrażalnika

Nie chcę przez to powiedzieć, że debata o tożsamości narodowej – jaką prezydent Sarkozy narzucił swym podwładnym (mówię wyraźnie: "narzucił", gdyż nikt go o to nie prosił i ponad dwie trzecie Francuzów jest niemile zaskoczonych taką propozycją) – odsyła gdzieś na afrykańską sawannę, lecz nietrudno dostrzec, iż:

Primo: odsyła ku paradygmatom z lat 30., gdy zbożne dzieło definiowania tożsamości w kategoriach narodowych lub rasowych doprowadziło tam, gdzie wiemy...

Secundo: wpisuje się w kampanię przed marcowymi wyborami regionalnymi, gdyż chodzi o głaskanie z włosem prawicy tradycyjnej i skrajnej, zwłaszcza zaś lepenistów, których uwiedzeniu, podobnymi metodami, Sarkozy zawdzięcza swą prezydenturę.

Warto bowiem pamiętać, że w roku 2002 Le Pen znalazł się w drugiej turze naprzeciw Chiraca, eliminując socjalistę Jospina, i że dzisiaj Front Narodowy ledwie zipie. Chwała Sarkozy'emu? A gdzie się podziali, za przeproszeniem, wyborcy Le Pena?! Czy nagle, za skinięciem magicznej różdżki – z chwilą wrzucenia do urny kartki z napisem UMP, partii prezydenckiej – przestali być rasistami, ksenofobami, histerykami na punkcie "bezpieczeństwa", lub po prostu paranoikami tout court, bojącymi się wszystkiego, co się rusza i jest inne?

Szycie grubymi nićmi

Zarówno Michel Winock, jeden z najwybitniejszych we Francji historyków idei, jak i znakomity historyk i demograf, Hervé Le Bras, wietrzą w tej debacie o "tożsamości narodowej" grubą manipulację przedwyborczą. Francuska tożsamość narodowa jest problematyczna, gdyż jest to pojęcie zbyt złożone i nazbyt poddane nieustannej ewolucji, by mogło zostać uchwycone, przyszpilone i najchętniej, z punktu widzenia władzy, przekute na dekret o naturze dyskryminacyjnej: temu damy papier, temu odmówimy, bo w definicji Francuza się nie mieści (to zresztą niewątpliwie przyświecało szpetnemu pomysłowi, by tożsamość narodową sprząc z imigracją, w z gruntu podejrzanym resorcie, powierzonym skądinąd uciekinierowi z obozu socjalistów, Ericowi Bessonowi, który stał się od tej chwili, w świadomości społecznej, absolutnym wcieleniem zdrajcy.

Kupą, mości panowie

Problem w tym, że taki, co by Francuza zdefiniował, jeszcze się nie urodził. Wielu próbowało, wszyscy sobie wyłamali zęby. Na pytanie: "Co to znaczy być Francuzem?", Hervé Le Bras ma ochotę po prostu odpowiedzieć: "Mam francuską narodowość". Czyli bumagę, świstek papieru, stempelek.

Francuska tożsamość to abstrakt czy jak kto woli, artefakt – w minimalnym tylko stopniu odsyła do konkretu, czyli na przykład, jak w Niemczech, do ziemi i krwi, choć to równie abstrakcyjna bzdura, jak inne fikcje (a ludzkość żywi się fikcjami, bardziej niż mięsem lub dowolną strawą).

Wielki francuski historyk, Fernand Braudel uciekał, jak mógł, od pojęcia narodowej tożsamości, w którym widział głównie narzędzie politykierskiej manipulacji. Dużo wcześniejszy, równie wielki historyk – Ernest Renan – już w XIX wieku przeświadczony był o tym, że o definicji "narodu" nie decyduje ani rasa, ani religia, ani język – lecz to, co nazywał "chęcią bycia razem": wolą współżycia w łonie społeczności, tolerującej większość odchyleń, za wyjątkiem tych, które rozsadzają podstawowe normy wzajemnej tolerancji.

Come together, Let it be

Chęć bycia razem... Pierwszy lepszy cynik powie, że wszyscy marzą tylko o tym, by umknąć przed tym postulatem - "politycznie poprawnym", dodadzą najbardziej cyniczni spośród oponentów, zapewne większość Polaków, uczulonych na "poprawne myślenie", choćby i prosto wiodło do prawdy.

Odpowiem tylko jedno: od zejścia z drzewa na sawannę człowiek nie mógł liczyć na nic, poza "wolą bycia razem", by przeżyć w świecie dającym mu, jako względnej fajtłapie (w porównaniu z większością kuzynów), minimalne szanse na przeżycie. Wymyślił w tym celu - mnożąc neurony kompulsywnie, ponad wszelki umiar, tysiąc sztuczek i artefaktów – plemienny samorząd, narzędzia i broń, szamanizm, religię, sztukę, seks, handel czy finanse (choć trudno nawet powiedzieć, czy wymyślił, czy tak mu podyktował dobór naturalny, pewnie było to dialektyczne...)

Prawo świętego dupościsku

Od kiedy o tym wszystkim wiemy – a za rok, pięć lub dziesięć ta wiedza powiększy się geometrycznie, zgodnie z prawem Moore'a – w każdej próbie zachęcenia nas do dyskusji o "tożsamości narodowej" ujrzeć możemy tylko przejaw żałosnej regresji. Organizatorzy tej hecy, w którą zaprzęgli prefektów, nauczycieli i deputowanych, będą owszem nam tłumaczyć, że lud słusznie się boi, stroszy piórka i zwiera zwieracze, gdyż wróg nie śpi i dyba, zajdzie nas od tyłu, islamista czy pedał, wszystko jedno, wstrzyknie nam diabelskie nasienie i wyzuje nas z naszej tożsamości.

Gminnej czy powiatowej? Religijnej? Narodowej? Europejskiej? Światowej? Ludzkiej? Każda jest słaba i podatna na gwałt. Zastanówmy się lepiej – choć to debata filozoficzna bez końca, z każdym rokiem bardziej ostra – czy w naszych poszukiwaniach domniemanej tożsamości nie należałoby się cofnąć znacznie wcześniej, poza mizerny horyzont naszej ułomnej, choć niezłomnej wiedzy i nieporównanie bardziej ograniczony - trzy pseudocudy na krzyż, pic mistyczny do kwadratu - horyzont myślenia magicznego, obiecującego wszystko za frajer, bez dowodu.

Wrócę do tego wkrótce, po raz ostatni, by postawić kropkę nad "i". Jeśli kropka nie wybuchnie, trudno, i tak odchodzę w siną dal, bye bye, a lont przypalę gdzie indziej, tam gdzieś hen, na ugorze, już na własny tylko rachunek.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU