Agnieszka Kumor
Tekst z 09/12/2009 Ostatnia aktualizacja 12/12/2009 17:29 TU
Scena zabudowana budami z dykty, papieru i odpadów wielkiego miasta – brazylijska favela, ale bez jej chęci życia, raczej śmietnik historii. Kiedy światło gaśnie przestrzeń sceny rozjaśniają paski z taśmy odblaskowej, wyznaczające kontury bud. Nie ma już skleconych z biedy i odrzucenia domostw, jest widmo obojętnej na jednostkę aglomeracji miejskiej. W tę współczesną i, chciałoby się rzec językiem Brechta, „dialektyczną” przestrzeń Jan Klata wprowadza aktorów ubranych w kostiumy rewolucyjnej Francji, przy czym w kwestii ubioru panuje dokładny podział ról: kolor, wymyślne wzornictwo, przepych i fantazja panują w stronnictwie Dantona, moralny rygor, czerń i poza w obozie Robespierre’a.
W polityce, jak w życiu: nie ma jednoznacznych postaw, czystych barw i klarownych przekonań, a co dopiero w czasach Rewolucji! Reżyser rozdaje ciosy na lewo i prawo: Danton to cyniczny sybaryta, skorumpowany trybun ludowy, gotów sprzedać Anglikom Francję rozochoconą krwią arystokratów, rozkapryszoną przy tym jak dziecko, niezdolną do samodzielnego myślenia, w rezultacie godną pogardy (w roli tej brawurowy Wiesław Cichy). Danton chce zatrzymania rewolucji dla zachowania jej zdobyczy. Ale zastanowi się nad tym po sutym obiedzie i wymianie poglądów ze zmysłową Louison. Zatrzymać pochód rewolucji to dla Robiespierre’a dowód zdrady. Trzeba nowych ofiar, aby w tyglu Terroru stopiły się ludzka słabość i zepsucie, i by powstał nowy człowiek (pozujący się na Marata Marcin Czarnik w roli Robespierre’a dotknął nowych, pokrętnych, nowoczesnych tonów w tej, wydawałoby się, znanej postaci). Obu aktorom udało się stworzyć postaci tyleż wiarygodne, co przerażające, które każą zapomnieć o wirtuozerskich kreacjach Depardieu i Pszoniaka w mitycznym filmie Wajdy, z 1983 roku.
Wiele w tym spektaklu świetnych pomysłów, jak: ustawienie Robespierre’a i Dantona w sławetnej scenie pojedynku słownego na dachach tekturowych bud, jak na dachu świata, drżący (dosłownie!) z niecierpliwości jakobini przygotowujący dekret o aresztowaniu Dantona czy on sam i jego przyjaciele tańczący Do You Really Want To Hurt Me przed trybunałem Fouquier-Tinville’a. Zamiast gilotyny Robespierre i jego ludzie puszczają w ruch piły mechaniczne. W rytmie beatlesowskiej Revolution number 9 Rewolucja zżera własne dzieci: Marianna w czerwonej czapce frygijskiej, symbol młodej Republiki (świetna, zarysowana mocną kreską kreacja Kingi Preis), doglądająca niczym sprzątaczka porządku na scenie, rzuca na koniec sceptyczne „rewoluuuucja!” Ot, jeszcze jeden wybryk dziecięcy.
Na tym jednak kończą się superlatywy, a zaczynają schody. Pomysły zmieniają się z szybkością wideoklipu, gdyż reżyser nie ufa tekstowi. Zabrakło cierpliwego prowadzenia aktorów, pogłębienia tego, co już raz cytowany przez nas Brecht nazwał „gestem”, a my możemy porównać do kontekstu. Bronią się jeszcze duże role, ale drugoplanowe, mimo znakomitego materiału aktorskiego, ślizgają się po powierzchni niczym pionki po planszy do gry. Pomysły grają przez kilka minut, potem nużą szkolnym charakterem skojarzeń. (Troje widzów obok mnie błogo sobie przysnęło). Więc reżyser serwuje kolejny pomysł, równie kuszący, ale i krótkodystansowy. Gdybyśmy użyli winiarskiej metafory to powiedzielibyśmy o tym spektaklu, że jest nerwowy, pełen owocu i materii, ale brak w nim głębszych aromatów, alkohol i garbniki przebijają we wszystkie strony, a całości brak silnej struktury. Sztucznie wklejone między scenami utwory muzyczne przypominają inwentarz w płytotece kontrkultury: wnoszą do spektaklu własne uniwersum, zamiast podnieść dramat na poziom uniwersalności.
Sprawa Dantona Przybyszewskiej w wizji Jana Klaty pokazana w Maison des Arts stoi na wyraźnym rozwidleniu teatralnych dróg: życzymy reżyserowi, by wybrał nie „szeroką”, ale trudniejszą drogę. Będzie ciekawiej.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU