Marek Brzeziński
Tekst z 11/01/2010 Ostatnia aktualizacja 11/01/2010 17:27 TU
Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver już za parę tygodni. Ale za te parę tygodni najprawdopodobniej nie będzie już strony internetowej RFI w języku polskim. Więc co robić? Ano robić coś, czego na tej antenie się nigdy nie robiło – wróżyć z fusów. Przeżyjmy te Igrzyska zanim się zaczęły. Zobaczmy, co też Francuzi w sportach zimowych mogą zdobyć. Albo przegrać.
Dramaty były dwa, na kilka tygodni przed rozpoczęciem Igrzysk. Najpierw kontuzja największego francuskiego faworyta do medalu na dwóch deskach. Jean-Baptiste Grange, zdobywca małej kryształowej kuli w slalomie, nie pojedzie do Vancouver. Na trasie jednego z pucharowych zjazdów upadł, a sprzęt, na jakim teraz jeżdżą narciarze to wyzwanie nie lada dla kości, przede wszystkim zaś dla wiązadeł pod kolanami. W latach 60., w epoce, gdy buty obwiązywało się trzymetrowej długości rzemieniem, by je należycie, nieruchomo, przymocować do narty, łamano nogi w kostce. Pamiętam, jak panie i panowie wracali z nart w Zakopanem, w eleganckich portkach „elastikach”, podkreślających smagłość łydki i z wielką, białą bulwą otaczającą nogę w kostce. Potem wymyślono wysokie buty sięgające do pół łydki. No i zaczęto łamać nogi w łydkach. Teraz jeździ się na krótkich nartach, na których przeciążenie odbija się głównie na stawie kolanowym. I pękają wiązadła. To stało się Jean-Baptiste Grange'owi. Kontuzja okropna. Wiązadła krzyżowe, odpowiedzialne za skręt na nartach dzięki ugięciu kolan, i boczne, które wyznaczają kolanom „marszrutę”. Pech straszliwy. Dla kibiców klęska.
A dla sportowca goryczy czara, bo przegrał z kontuzją, najbardziej przykrą ze wszystkich sportowych porażek.
Na początku stycznia - kolejna fatalna wiadomość. Francja słynie ze znakomitych biatlonistek i biatlonistów. Jednym z najbardziej utytułowanych sportowców w tej drugiej kategorii jest Poireé. To mistrz, champion i wielka gwiazda. Ożenił się z Norweżką, uprawiającą tę samą dyscyplinę sportu. Ślub piękny, ale konsekwencje jak w średniowieczu. Młodzi pochodzą ze zwaśnionych wiosek, więc rada starszych wyrzuciła ich oboje poza obręb obydwu osad. Francuza i Norweżkę zaczęła otaczać atmosfera nieufności i podejrzliwości. Obie drużyny podejrzewały ich o szpiegowanie i przemycanie nowinek, a to jakie smary kto stosuje, a to na jakich nartach biega, z czego strzela, jakiej techniki używa. Wiele czasu upłynęło, zanim dowiedli, że to brednie, a oni są sportowcami na 100% kryształowymi. No i pech. Mąż w pięknej skądinąd krainie żony, w Norwegii, zapragnął pojeździć sobie na quadzie. Quad fiknął kozła. Poireé razem z nim. I skończyło się na poważnej kontuzji kręgosłupa. Co gorsza, bardzo bolesnej, wymagającej zdwojonych dawek morfiny, skomplikowanych zabiegów.
Niestety, był to koniec marzeń o starcie w urokliwym skądinąd Vancouver, gdzie się jeździ na nartach, a pod nogami ma się morze, zupełnie jak w Bejrucie.
Tylko nie te same drzewa nad głową i nie ten klimat dookoła. Czy zatem francuscy kibice narciarstwa mają prawo liczyć na medale na Igrzyskach Olimpijskich? Oczywiście. A to z dwóch powodów. Po pierwsze, bo taki jest urok sportu, że może wygrać nawet ten z rezerwowej ławki. A po drugie – dlatego, że zaplecze francuskich sportów zimowych jest naprawdę godne pozazdroszczenia. Mają, w czym przebierać. Mimo osłabienia ekipy biatlonistów i biatlonistek, należą do czołówki. Podobnie w biegach. Natomiast w kombinacji norweskiej medal wydaje się niemal pewny: Lamy-Chappuis wygrał cztery na sześć zawodów rozegranych w tym sezonie i o złoto teoretycznie powinien walczyć z Finem Hannu Manninenem. Teoretycznie, bo wiadomo, że w sporcie wynik jest do końca sprawą otwartą, tym bardziej w tak technicznie trudnej konkurencji, składającej się ze skoków i biegów.
Manninen w ciągu 16 lat kariery wygrał 46 zawodów Pucharu Świata, ale Lamy-Chapuis świetnie skacze.
A może wszystkich zaskoczy ktoś trzeci?
Kibice narciarstwa alpejskiego pokładają nadzieje przede wszystkim w paniach. Okrąglutka jak kulka Tessa Worley, pół krwi Australijka, pół Francuzka, to dziewczyna pełna energii. Świetnie jeździ technicznie. Jej rodzice są instruktorami narciarskimi i całe dzieciństwo spędzała na śniegu albo w Alpach Australijskich śmigając między eukaliptusami, przysmakiem misiów koala, albo w Alpach Francuskich. Jest nieobliczalna i stać ją na wszystko – od wypadnięcia na slalomie na pierwszej bramce, po olimpijskie złoto. Podobnie jest z pochodzącą z alzackich nizin Marchand-Avrier, która jak meteor wskoczyła na podium na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Val d’Isère.
Kibice mogą też liczyć na tryumfatorkę slalomu w Zagrzebiu i drugą w Lienzu Sandrine Aubert, która wygrała slalom w Zagrzebiu.
I wreszcie na urodzoną na Tahiti Tainę Barioz oraz doświadczoną Ingrid Jacquemod: obydwie zajmowały trzecie miejsca w konkurencjach szybkościowych .Wśród panów wreszcie pokazał się podwójny medalista ubiegłorocznych mistrzostw świata w Val d’Isère, Julien Lizeroux, który zajął trzecie miejsce w slalomie w Zagrzebiu. To samo miejsce zajmowali mniej znani, co nie oznacza, że nie mający medalowych szans w Vancouver, Johan Clarey w zjeździe w Val Gardenie i Cyprien Richard trzeci w Alta Badia w gigancie. A zatem rzeczywiście francuskie narciarstwo może jechać do Vanvouver z dużymi nadziejami.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU