Piotr Kamiński
Tekst z 17/01/2010 Ostatnia aktualizacja 16/01/2010 16:52 TU
Jak na przykład utrzymać dogmat, wedle którego imperialistyczny Zachód jest źródłem wszelkiego złego, nie przyznając zarazem, że to na Zachodzie panuje niespotykane w dziejach i na mapie równouprawnienie kobiet, bezlitośnie prześladowanych w uciśnionych przez Imperializm krajach Trzeciego świata? Sprzeczność ta wyłazi przy każdej okazji, od rzezania małych dziewczynek, po namioty, w których islamiści ukrywają swoje kobiety.
Tzw. burka miałaby niebawem zostać we Francji zakazana, co ma oczywiście aspekt czysto praktyczny, w Republice obowiązują bowiem dowody tożsamości ze zdjęciem, a do tego zdjęcie podlega pewnym przepisom.
Jacques Julliard kpi sobie w Le Nouvel Observateur z uwikłanych w pęta pluralizmu i relatywizmu kulturowego francuskich feministek, które na tym tle od wielu lat haniebnie zdradzają swoje siostry z tzw. trzeciego świata. Jedyne zastrzeżenie do tego tekstu polega na tym, że nie chodzi wyłącznie o feministki francuskie, stosunkowo najmniej zajadłe w tej mierze, gdyż feministki anglosaskie, niemieckie czy skandynawskie poczynają tu sobie znacznie gorzej.
Julliard rzuca im w twarz nie pierwszą i nie ostatnią książkę autorstwa takiej właśnie, zdradzonej przez nie siostry. Jest nią Wassyla Tamzali, Algierka, która pisze ze swego kraju wściekły list do Europejczyków. Jest Algierką, podkreśla Julliard, a nie Arabką, ani tym bardziej „muzułmanką”, jak to się zwykło mawiać na snobistycznych kolokwiach, gdzie oficjalnym gościem z ramienia tzw. liberalnego islamu bywa zwykle ideolog Tariq Ramadan.
Wassyla Tamzali podkreśla tę przynależność państwową i narodową, by wysadzić od razu rygiel tożsamości religijnej. Gdyż, podkreśla autorka, Zachód, który zajadle przeczy swej własnej, chrześcijańskiej przeszłości i tożsamości, próbuje za wszelką cenę zatrzasnąć całe południowe wybrzeże Morza Śródziemnego w tej właśnie celi, w więzieniu muzułmańskiej teraźniejszości.
Któż wyśpiewa kiedy, pisze Julliard w lewicowym tygodniku, spustoszenia, jakich postkolonialne poczucie winy dokonało w szeregach francuskiej lewicy, choć miała ona być chorążym wartości świeckich i uniwersalnych. Wassyla Tamzali nie ma problemu ze znalezieniem kompromitujących cytatów, dość jej sięgać do postępowo-antyglobalistycznego Stürmera, czyli Le Monde diplomatique, lub do publikacji powstałej 150 lat temu, liczącej 30 000 działaczy i 2 000 000 mniej lub bardziej aktywnych członków Ligi oświaty, czy innych takich postępowych oficyn, gdzie, jak pisze Julliard, pod płaszczykiem „poszanowania drugiego” szerzy się bezgraniczna tolerancja dla obskurantyzmu, pogarda i poczucie wyższości.
„Czy po to wyzwoliliśmy się z okowów kolonializmu, by wskrzesić stare obyczaje feudalne, plemienne, sekciarskie czy magiczne?” pyta autorka, a nikt jej w tych kręgach nie słucha. Julliard przypomina sobie, jak trzydzieści lat temu do Teheranu pojechała delegacja francuskich feministek, by prosić ajatollaha Chomeiniego o emancypację kobiety irańskiej...
Kochani intelektualiści francuscy! wykrzykuje autor, jakże surowi z bliska, jak naiwni na odległość! Miejmy nadzieję, że książka algierskiej autorki odegra równie zbawienną rolę w sprawie owej burki, jak parę lat temu głos pewnej intelektualistki irańskiej w sprawie szala islamskiego. Gdyż u podstaw całej tej afery, podkreśla trzeźwo Julliard w Le Nouvel Observateur, nie leży wcale Koran, ale tzw. „eros muzułmański”, czyli sprowadzenie kobiety do jej najczyściej seksualnych funkcji.
Kazać jej ukryć wszystko, od stóp do głów, znaczy ogłosić, że wszystko w kobiecym ciele, od najwcześniejszych lat począwszy, to czysty seks i nic ponadto. Że wszystko w tych ramionach, nogach, włosach i twarzy służy tej jednej funkcji, ta zaś dzieli się na prywatną własność pana i władcy – i grzech. Oto cała prawda tycząca owych zasłon, częściowych i całkowitych, tego żałosnego karnawału, gdzie kobiety muzułmańskie, siłą lub po dobroci, skrywają swoją ludzką postać.
A jeśli tak im się właśnie podoba? pyta prowokacyjnie Julliard, cytując Martynkę z molierowskiego Lekarza mimo woli, co pytała zuchwale „A jeśli mnie się akurat podoba, kiedy mnie łoją”? Niech to skojarzenie, pisze autor, wystarczy, by w proch rozbić wszystkie te dywagacje spod znaku masochistycznej psychologii i kulturowego oszustwa, którymi niektórzy i niektóre posługują się w kraju pani de Staël, George Sand i Simone de Beauvoir, by usprawiedliwić hańbę, obskurantyzm i niewolę.
Pytanie brzmi, pisze Julliard, czy należy wprowadzić ustawę zakazującą noszenia burki na terenie Francji. Wahałem się długo, przyznaje, rozdarty między moją niechęcią do wszelkich zakazów i oporem przeciwko próbom ideologicznego zastraszania. Należy jednak czerpać naukę z poprzedniej ustawy, dotyczącej szala islamskiego. Ustawa przeszła. Jest stosowana. Nikt się na nią nie uskarża. Popieram zatem tych, którzy ustawę popierają.
Oczywiście, przeróżne skryte myśli i intencje polityczne zakłócają poważną, zasadniczą dyskusję, przychylam się jednak do zdania ojca Lacordaire’a, który 152 lata temu bronił ustawodawstwa w kwestii robotniczej mówiąc: „w sporze między silnym i słabym, bogatym i biednym, panem i sługą, to wolność zniewala, a prawo wyzwala” – pisze Jacques Julliard w Le Nouvel Observateur.
Na jednej z sąsiednich stronic tygodnika, wśród listów od czytelników, znajdujemy reakcję pani Marie Derouin na opublikowaną w połowie grudnia na tych łamach debatę wokół drażliwej i subtelnej kwestii „tożsamości narodowej”, gdzie odważna redakcja posadziła przy jednym stole dwie osoby bardzo do siebie niepodobne: Alain Finkielkraut to jeden z najciekawszych umysłów w tym kraju. Alain Badiou, maoistowski grafoman, to jedna z najbardziej... powiedzmy oględnie: kontrowersyjnych postaci francuskiego życia intelektualnego.
Postać, dodajmy, zajadle lansowana od pewnego czasu w kołach polskich "postępowców".
Komentując tę nierówną dyskusję, gdzie na argumenty Finkielkrauta – Badiou odpowiadał inwektywą i insynuacją, czytelniczka pisze tak : „pan Badiou maluje przed nami świat czarno-biały, po jednej stronie – ci źli, po drugiej – ci dobrzy. Jedynie słuszna Historia tutaj,brzydka historia tam. Jakże szczęśliwy jest człowiek, do którego nie ma dostępu zwątpienie, który wygłasza swoją prawdę w tonie apodyktycznym, podlewając ją ledwie skrywaną pogardą dla rozmówcy, gdy ten próbuje myśleć subtelnie, szukać niuansów, stawiać pytania, odsłaniać skomplikowaną naturę rzeczy. To widok dość przerażający”.
Żegnając się dzisiaj z Czytelnikami, jak miesiąc temu żegnałem się ze Słuchaczami, po 28 latach pracy w tej redakcji, polecam ich łaskawej pieczy tę myśl trzeźwą choć gorącą, subtelną choć pryncypialną, nieprostą choć prostolinijną, odporną na ignorancję, zaślepienie i fanatyzm, zwłaszcza, gdy te stroją się oczajdusznie w szaty rozumu.
Bądźcie nam zdrowi, na ciele i na umyśle!
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU