Piotr Błoński
Tekst z 15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 12:01 TU
Jak to określił znany paryski krytyk Claude Dagen, Picabia zmarł w 1953 roku ale zmartwychwstał już po kilkunastu latach. Mało, że był bezkompromisowy: jego podejście do sztuki, twórczości i do postawy artystycznej, do siebie samego nawet było wręcz cyniczne: poniekąd w tym właśnie był awangardowy. Ot – obraz pt. Autoportret, na którym widzimy jedynie nieco rozmazany podpis autora. Malarz dokonuje wyboru, pisał Picabia, a deformacja tego wyboru stanowi Sztukę (przez duże S). Dlaczegóż więc malarz nie podpisuje tego wyboru zamiast mizdrzyć się przed nim? Echo tej wypowiedzi z 1921 roku odnajdujemy pod koniec lat sześćdziesiątych w programowych wypowiedziach konceptualistów...
Ale na Picabię powołują się artyści z najrozmaitszych stajni: okazuje się bowiem także prekursorem i sztuki kinetycznej, i postmodernizmu: prowokacyjna swoboda zapożyczeń, mieszania wszelkich odniesień, operowanie kiczem i złym gustem. Otóż Picabia pisał, że to czego najbardziej nie lubi u innych, to on sam: chyba nie lubiałby naszej epoki, bo odnajdujemy go wszędzie. Pisał o Picabii niedawno zmarły francuski artysta Erik Dietman: uwielbiam wszystko co zrobił Picabia, nawet jego najgorsze obrazy, na przykład Transparencje które są tak wymiotne, tak koszmarne że stworzyć je mógł tylko bardzo wielki artysta.
Mamy na wystawie całą salę tych Transparencji, gdzie Picabia nakłada i miesza, w szaroburych sosach, twarze i postaci zaczerpnięte z różnych mitologii...
Oglądając w kilku muzeach obrazy Picabii osobiście zawsze byłem dosyć zawiedziony tym że fantastyczny, błyskotliwy pomysł rzadko znajduje w nich malarskie, czy szerzej, plastyczne pogłębienie. Obecna wystawa potwierdza to uczucie: z tego punktu widzenia dzieła Picabii są powierzchowne i autor wcale się tym nie przejmuje. Jeśli kilka z nich ma nadzwyczajne walory plastyczne, to jakby przez przypadek. Wielkie wrażenie zrobił na mnie pejzaż z 1925 roku pt. Pióra – kolaż z piór, makaronu, kawałków drewna, ramy z balaskami, malowany przemysłową farbą. Ale to wyjątek.
Warto pamiętać, że Picabii stosunek do malarstwa był od początku naznaczony jakąś głęboką nieufnością. Był od początku świadomy dramatu jakim dla malarstwa było odkrycie fotografii. Po kilku latach nauki jął malować obrazy impresjonistyczne – w pierwszych latach XX wieku – namalował ich około tysiąca i zyskał ogromne powodzenie. Ale malował je na podstawie kartek pocztowych! Przełom nastąpił w 1909 roku – zanurzył się wówczas w fowizm, zaraz potem w kubizm – jego obraz pt. Udnie zapewnił mu sławę w Nowym Jorku, bo też był jedynym malarzem który osobiście udał się tam w 1913 roku na słynną wystawę Armory Show. Nota bene obraz ten, jak i późniejsze Wspomnienie Udnie jest owocem jego zafascynowania Stasią Napierkowską, tancerką występującą na transatlantyku La Lorraine. W latach pierwszej wojny Picabia znów kompletnie zmienił technikę, biorąc za temat pastisze maszyn i mechanizmów – co było jakby wstępem dla okresu dadaistycznego: w latach 1920-25 Picabia wywołuje w Paryżu skandal po skandalu, demolując systematycznie tradycyjną, reprodukcyjną misję obrazu. Na wystawie ten najbardziej znany okres twórczości Picabii zajmuje obszerne miejsce, ale nie jest najbardziej frapujący – może z powodu mnogiego dziedzictwa. Ryzyko, jakie wtedy podejmuje Picabia przez swe prowokacje, jest bardziej natury socjalnej niż artystycznej: jest błyskotliwy, ale powierzchowny. W tym też jest prekursorem dzisiajszej sztuki.
Picabia współtworzył nowe kierunki, ale ani myślał walczyć o nie: stąd jego łatwość i potrzeba zmiany. W następnych latach, na Riwierze, tworzył kolaże, jak wspomniane Pióra, a potem Transparencje: w czasie drugiej wojny zaś malował serię brutalnie realistycznych, wulgarnych i prowokacyjnych aktów, na podstawie fotografii z erotycznych magazynów, pokazanych zresztą na wystawie. Po wojnie wrócił do Paryża i miotał się między figuracją i abstrakcją, stając się bożyszczem zwolenników tej ostatniej: wystawiał zresztą u Denise René. W ostatnich obrazach, noszących tytuł Punkty, zamalowuje on powierzchnię wcześniejszych, minimalizując motyw, zaprzeczając kompozycji: można w nich widzieć ostatni akt dramatu wątpliwości i nieufności, które tym bogatym z domu, i nieodmiennie zyskującym powodzenie bon vivantem miotały przez całe życie. Trudna to wystawa: doświadcza się na niej, i trzeba się z tym pogodzić, że stosunek do sztuki, jej kwestionowanie czy nawet zaprzeczenie, stały się nieodłączną częścią tejże sztuki, nawet jeśli prowadzi to na manowce.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU