Piotr Błoński
Tekst z 24/01/2010 Ostatnia aktualizacja 24/01/2010 16:52 TU
Kroku nie można zrobić, nie nadeptując na jakąś starą tubkę po farbie albo strzęp palety. Od rana do nocy odbywa się tu istna procesja welocypedów prowadzących malarzy i malarki do ich miejsca pracy w plenerze – czytamy w wydaniu lokalnego dziennika "Union de Quimperlé" z roku 1885-tego.
Często przechodzi się do porządku dziennego nad faktem, że kolonia malarska w Pont-Aven powstała na długo przed Gauguinem, mianowicie w 1865 roku.
Wtedy to zaczęli tam przyjeżdżać na lato malarze brytyjscy, i to oni doprowadzili do rozsławienia tej zapadłej bretońskiej dziury. Swoją drogą, że to znowu Anglikom Francuzi zawdzięczają znajomość swego kraju... Zatem w dwudziestoleciu poprzedzającym tę przygodę Pont-Aven, która zajęła trwałe miejsce w historii sztuki, przebywało tam co lata około setki malarzy – Brytyjczyków, Holendrów, Amerykanów czy Francuzów. Wystawa w Luksemburgu oddaje im skromny hołd, poświęcając pierwszą salę obrazom takich malarzy jak amerykanina Henry Moslera autora Powrotu syna czy Francuza Giraud, autora Gry w bule. Wszyscy oni ćwiczyli tam pejzaż a przede wszystkim malarstwo rodzajowe – by pozostać przy akademickich jeszcze kategoriach – z tym że charakterystyczne motywy bretońskie zadomowiły się w tym malarstwie od początku, dzięki czemu w samej warstwie tematycznej różni się ono od malarstwa barbizończyków – od którego świadomie chciało się zresztą odseparować.
Przybycie Gauguina w 1886-tym roku wiele zmieniło. Jak sam pisał, cyt. – moje malarstwo wzbudza tu wiele dyskusji, i muszę przyznać, znajduje dosyć przychylne przyjęcie Amerykanów. Pracuję dużo i z powodzeniem, szanują mnie tutaj jako najlepszego malarza w Pont-Aven, wszyscy przychodzą do mnie po radę.
O tym że na wystawie brak niestety kilku ważnych obrazów Gauguina z tego okresu już mówiłem – powtarza to każdy krytyk. Mówiłem też, że niespodziewanym odkryciem dla krytyki jest pierwszorzędna rola jaką odegrał w malarskiej rewolucji Pont-Aven Emile Bernard, a także wysoka jakość, lub silna oryginalność obrazów wielu mniej słynnych od Gauguina malarzy, których wszelako każdy podręcznik wymienia: Serusiera oczywiście, Cuno Amieta, Jana Verkaade, Charlesa Filigera, Rodericka O’Connora, Maxima Maufra.
Nie spotkałem się za to w prasie wielkonakładowej z uwagami na temat Władysława Ślewińskiego, którego twórczość reprezentują trzy obrazy ze szwajcarskich kolekcji prywatnych: jeden dosyć blady pejzaż, drugi bardziej wyrazisty pt. Żniwa na brzegu morza, trzeci wreszcie, nieco późniejszy bo z 1892-go roku, portret z profilu tej samej rudej modelki, która pozowała do słynnej Czeszącej się z krakowskiego Muzeum Narodowego. Ten ostatni, to znakomity obraz, i zresztą katalog oddaje mu należną uwagę, sugerując porównania z Toulouse-Lautrekiem. Wystawiony jest niestety w niekorzystnym miejscu, pod koniec trajektorii, w otoczeniu ilustrującym Pont-Aven po wyjeździe Gauguina, czyli w okresie schyłkowym bretońskiego ośrodka.
Ale dla twórczości Ślewinskiego, nieznanego we Francji poza kręgiem specjalistów, jest to wizytówka. Nasunęło mi to pewne refleksje co do skutecznego sposobu afirmowania twórczości co lepszych polskich artystów we Francji czy w ogóle za granicą. Jeden dobry obraz na ważnej, tłumnie odwiedzanej wystawie – a zwiedzających Muzeum Luksemburskie liczy w setkach tysięcy – znaczy więcej, niż najlepsza nawet, ale niezauważona wystawa monograficzna. Najpierw więc próbka, potem ewentualnie wystawa. Tak było na przykład z Mehofferem, którego Dziwny ogród należał do bardziej zwracających uwagę obrazów na wystawie roku 1900 w Grand Palais, i którego kilka obrazów wystąpiło w tym samym czasie na innych wystawach – i któremu, poniekąd dzięki temu, w przyszłym roku poświęci wystawę Muzeum Orsay.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU