Piotr Błoński
Tekst z 24/01/2010 Ostatnia aktualizacja 24/01/2010 17:14 TU
Iskrą był w 1905-tym roku, matissowski Luxe, calme et volupté. Dufy, w porównaniu z kolegami był fowistą szczęśliwym, radosnym, beztroskim: właśnie to mu się zarzuca, choć miewał okresy bardzo intensywnych poszukiwań. Na przykład cały rok 1908 spędził w Estaque, gdzie rzecz jasna czerpał inspiracje z malarstwa Cézanna: geometryzuje tam, upraszcza, słowem idzie drogą która jego przyjaciół zaprowadziła do kubizmu. Za najlepszy jego okres uważa się jednak lata tuż sprzed wojny światowej. Wielka Kąpiąca się, wypożyczona na wystawę ze zbiorów prywatnych, budzi jednomyślne zachwyty, podobnie jak Klatka na ptaki i Porzucony ogród.
A potem, w latach międzywojennych, zaczynają się problemy. Dufy miał wielkie powodzenie wśród paryskiej burżuazji, wypracował swój błyskotliwy styl malując niezliczone pejzaże, martwe natury, modne plaże czy wyścigi konne a co gorsza – tego mu wielu nie wybacza – imał się dekoratorstwa, produkował z równym animuszem grafiki, tkaniny, ceramikę, projektował nawet suknie dla domu mody Poireta: w dodatku był niezwykle płodny. Czy dziś można mu to jeszcze wypominać?
Jedni obstają przy tradycyjnym podejściu, przyznając tylko że pod koniec życia Dufy odszedł od łatwizny, inni znajdują nawet w tej międzywojennej twórczości wielkie zalety. Wystawa w Muzeum Maillola nie rozwiewa wątpliwości, ale w każdym razie zapewnia wyborowy materiał do rozmyślań: sześćdziesiąt obrazów – od impresjonistycznych po kubizujące, dwadzieścia pięć akwarel z lat 20-tych, kilkanaście rysunków. I znów: jedni krytycy przypominają złośliwą recenzję Apollinaire’a z 1913-ego roku. Cytuję: Dufy, który był od jakiegoś czasu zaabsorbowany sztuką dekoracyjną, szczęśliwie powrócił do malarstwa. Inni zachwycają się grą światła i barw, tańcem nie pokrywającej się nigdy z kreską czy kolorem formy, słowem, graniczącą z geniuszem malarską zręcznością.
Sam Dufy, którego Matisse pieszczotliwie nazywał świadomym oszustem, bronił się twierdząc, że malarstwo i dekoracja czerpią z tego samego źródła. Dufy był zakochany w naturze, na którą patrzył z poczuciem humoru, pisze kustosz wystawy, Fanny Guillon Lafaille. Był malarzem szczęśliwym, malarzem uwodzicielem, malarzem szczęścia na ziemi, co oczywiście w strasznym wieku dwudziestym nie mogło przysparzać mu przyjaciół. Wszelako najsurowsi krytycy korygują swe sądy zatrzymując się czy to nad obrazami z najlepszego okresu, czy nad urokiem niektórych akwarel, czy, jak Philippe Dagen, nad nasyconymi czernią, skontrastowanymi pejzażami i aktami z ostatnich lat – tak jakby Dufy chciał jeszcze pokazać co potrafi, kiedy nie myśli się podobać. A zatem, parafrazując Jacka Woźniakowskiego: czy artysta ma prawo do szczęścia?
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU