Piotr Błoński
Tekst z 24/01/2010 Ostatnia aktualizacja 24/01/2010 17:45 TU
Jest to z wielu względów wyjątkowo udana wystawa. Starczyłby już sam fakt, że po raz pierwszy od 1949 roku można w Europie zobaczyć najsłynniejszy obraz Gauguina – Skąd jesteśmy – Kim jesteśmy – dokąd idziemy? – i to w towarzystwie tych samych ośmiu obrazów które towarzyszyły mu na wystawie u Vollarda w 1898-ym roku. Starczyłoby też samo skupienie w jednym miejscu ponad 40-tu obrazów z kolekcji francuskich, amerykańskich i rosyjskich, a do tego rzeźb Gauguina w takiej ilości która pozwala zrozumieć że była to pełnoprawna część jego twórczości. Wreszcie – obszerna dokumentacja fotograficzna, etnologiczna, archiwalna, odzwierciedlająca ogrom pracy badawczej nad twórczością Gauguina, wykonanej w ostatnich dziesięcioleciach, a będącej świadectwem podstaw całkowitej reinterpretacji jego dzieła. Reinterpretacji bardzo uproszczonego poglądu, według którego Gauguin, malarz przeklęty i niezrozumiany, udał się na koniec świata, by w nieskażonej cywilizacją kulturze odnaleźć prawdę swego malarstwa.
Wchodzących na wystawę wita, prócz autoportretu z Żółtym Chrystusem, cała seria kamiennych i drewnianych polinezyjskich rzeźb, totemów, tiki i innych przedmiotów – a na przeciwległych ścianach – cała seria fotografii z życia mieszkańców Tahiti wykonanych w latach pobytu Gauguina. I od razu staje się jasne, że malarz bynajmniej nie napotkał tam kultury pierwotnej, gdyż francuska administracja kolonialna wespół z klerem dawno już zlikwidowały stare wierzenia, obyczaje i nawet stroje.
Sam Gauguin natomiast aż do końca życia, nawet zubożały i osamotniony na Markizach – żył w stałym kontakcie – choć często w konflikcie - z kolonialną strukturą społeczną, korespondował z Paryżem, a jeśli bywał bez środków do życia, to raczej dlatego że swe dochody przepijał: dość powiedzieć że do samej śmierci dysponował służbą domową, a w wybudowanym przez się i ozdobionym własnymi płaskorzeźbami domu i pracowni przechowywał swoiste ikonograficzne archiwum obejmujące nie tylko świadectwa miejscowej dawnej kultury, lecz również kultury europejskiej – od której niby to miał się odżegnywać.
Dom swój Gauguin nazwał prowokacyjnie Domem rozkoszy: jak pisze jeden z krytyków, nie chodziło Gauguinowi tylko o świeże mięso. Jego pogoń za autentyzmem realizowała się również w sferze erotycznej, i dlatego trzeba mu było coraz to nowych vahine, ucieleśniających dlań nieskażoną naturę – choćby dlatego rozstał się szybko z pierwszą z nich, metyską Titi, którą uznał za zbyt cywilizowaną. Ale i to było w jakimś sensie klęską: dziś wiadomo, że tradycyjne obyczaje tubylców Gauguin poznał wcale nie z opowieści swych towarzyszek, lecz z książki wydanej ponad pół wieku wcześniej, w roku 1837-ym.
A dlaczego to jest takie ważne?
Cały ten tajemniczy, zawieszony w medytacji, a wyrażony w świeżych, niespotykanych wcześniej barwach, świat z polinezyjskich obrazów Gauguina jest światem całkowicie zmyślonym, skomponowanym wcale nie na motywach natury czy życia tubylców, lecz z pewnej sumy doświadczeń malarskich, odniesień ikonograficznych, w których rozpoznać można zarówno źródła miejscowe – ale już wtedy przebrzmiałe – jak motywy z szeroko rozumianej historii sztuki, od starożytnego Egiptu i Grecji po malarstwo siedemnastowieczne, czy nawet zapożyczenia z fotografii: że przeniknięte filozoficzną czy religijno-symboliczną zadumą kompozycje nie są inspirowane postawą duchową czy wierzeniami tubylców, lecz zaimportowanym poniekąd z Europy dramatem wewnętrznym autora. Że wreszcie przez całe dziesięciolecia błędnie odczytywano przesłanie Gauguina – któremu wcale nie chodziło o to, by przez powrót do pierwotnych źródeł odrzucić bagaż i dziedzictwo sztuki, lecz o to by właśnie je zawrzeć w sztuce nowej, w eksplozji suwerennych wibrujących barw. I to właśnie pokazuje wystawa w Grand Palais.Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU