Piotr Błoński
Tekst z 25/01/2010 Ostatnia aktualizacja 25/01/2010 12:44 TU
Zwiedzającemu wskazuje trasę zawieszony pod wysokim nagim betonowym stropem kilkunastometrowy zwój ze splecionych rowerowych dętek z wgniecionymi na końcach rowerami – dowcipna reinterpretacja noworocznego chińskiego smoka, zdychającego pod presją motoryzacji. Zaraz potem odkrywamy skąd dobiega huk i dudnienie bębnów: jest to cały zestaw niby warsztatów tkackich, niby mebli – ram łóżek, foteli, krzeseł, na które jak na bębny naciągnięta jest skóra. Autor zachęca do dotyku, do walenia w nie, do kontaktu skóry ze skórą – zwiedzający ćwiczą jak potrafią.
Dalej - rodzaj altany: najpierw widać zwisające z prześwitującego daszku gałęzie bambusa, a jak się podejdzie, to rozmaite inne przedmioty: ukryte w listowiu rower, śmigło, maszyna do pisania, opona samochodowa, beczka po oleju, słowem, cywilizacyjny śmieć. Ale to nie wszystko: na nitkach zwisają z tego wszystkiego, tworząc jakby dolną warstwę, odwrócone do góry nogami posążki buddyjskie. Bo w tej niby świątyni wszystko jest do góry nogami, tak jak poniekąd w dzisiajszym świecie.
Nieopodal obejrzeć można instalację pt. Pokój diagnostyczny – mahoniowy mebel w którego 365-ciu szufladkach umieszczono tyleż rodzajów ziół leczniczych, obramiony dwoma szklanymi witrynami – jedna zawiera sprasowaną słomę, druga, pliki zwęglonego papieru: obok swoista poczekalnia z paroma rysunkami autora ilustrującymi synergię ludzkich organów: wszystko to jest tęgo naładowane znaczeniami i odniesieniami: tu do medycyny dalekiego wschodu; podobnie walenie w bęben staje się gestem ekspiacji i terapii – pomysł autorowi nasunął się w czasie pobytu w Jerozolimie, z krótkiego spięcia, jak to nazywał, arabskiej muzyki weselnej i buddyjskiej maksymy „pięćdziesiąt uderzeń każdy”: uderzenia w meble na których siadamy czy kładziemy zastępują uderzenia w ich użytkowników, przekształcając i uśmierzając agresję.
Terapeutyczne skojarzenia przynosi też Czarna miotła – zwisająca z sufitu gigantyczna miotła, której włosie, to wiązka czarnych, zakończonych igłami rurek używanych przy transfuzji.
Dalej, wzdłuż krzywizny muru muzeum, wystawionych jest kilkadziesiąt Ołtarzy światła, jak autor je nazwał: miniaturowych domków zbudowanych z kolorowych świeczek na krzesełkach pochodzących z wszystkich stron świata. Jest to reinterpretacja eksperymentu pedagogicznego z dziećmi z ubogich dzielnic nad którym Chen Zhen pracował w Salwadorze: w chińskiej symbolice świeca, to czas trwania życia ludzkiego.
Dla Chen Zhena wyniósł on lat 45. W najdalszej części poświęconej mu przestrzeni zrekonstruowano jego wielokrotną instalację pt. Izba oczyszczenia: nagromadzenie, na kilkuset metrach kwadratowych mebli i przedmiotów codziennego użytku – książek, ubrań, urządzeń gospodarczych. Ale wszystko to łącznie z podłogą pokryte jest grubą warstwą zaschniętego ceglastego błota. Przedmioty te zostają w tym cichym zastygnięciu zrównane, przywrócone naturze. Czas zatrzymuje się. Osobista archeologia – mówił o tym Chen Zhen. Rzeczy codziennie nas otaczające, takie jakie byłyby gdyby znaleziono je tysiące lat po nas.
Sztuka Chen Zhena nie sili się na oryginalność ani na prowokację: zawiera mnóstwo odniesień i ukrytych możliwości interpretacyjnych, ale nie odgradza się nimi od widza, nie żąda od niego z góry wtajemniczenia, nie jest nadęta. Wszystkie te zestawienia i nagromadzenia dokonywane są z pewnym pogodnym dystansem, tą szczyptą poczucia humoru która ułatwia kontakt, nie naruszając powagi podjętego dialogu. Wystawa Chen Zhena czynna jest w pałacu tokijskim do połowy stycznia.Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU