Piotr Błoński
Tekst z 25/01/2010 Ostatnia aktualizacja 25/01/2010 13:00 TU
Zacznijmy od Belotta. Osiemnaście spośród dwudziestu trzech widoków Warszawy z Zamku Królewskiego w Warszawie zawisło w tzw. Sali kaplicy na pierwszym piętrze Luwru. Jest to jedna z tych sal Luwru przeznaczanych na wystawy czasowe, które znajdują się na styku poszczególnych ciągów tematycznych stałej wystawy choć do nich nie nawiązują. Ale w ten sposób Bernardo Belotto znalazł się, pod własnym nazwiskiem - bo zrezygnowano z podkreślenia używanego przezeń nazwiska szwagra, Canaletta – znalazł się więc w sercu Luwru. I słusznie, bo to bardzo dobry malarz, a najlepsze i najoryginalniejsze dzieła stworzył właśnie w okresie warszawskim.
Ale ta wystawa wprowadza także do Luwru Warszawę. Warszawę Oświecenia, Warszawę stanisławowską, z jej przepiękną architekturą, barwną mieszaniną mieszkańców wszystkich stanów, od żebraków po arystokratów w przepysznych ekwipażach, od przekupek po sarmackie typy szlachty. Skupione w mniejszej przestrzeni niż na Zamku królewskim i zawieszone niżej, te obrazy ogląda się bardziej bezpośrednio i dokładniej, bliżej ówczesnych mieszkańców: ujawnia to pewien schematyzm ich typowych sylwetek, ujętych zawsze w niemal tanecznym ruchu niczym figurki z saskiej porcelany, i pewną umowność ruchu ulicznego: ulica jest sceną na której malarz zakomponował aktorów w rozlicznych rolach. Ale właśnie dlatego ogląda się Warszawę Belotta jak piękną bajkę.
W katalogu i objaśnieniach wystawa przypomina się oczywiście jak ogromną rolę odegrały obrazy Belotta przy odbudowie Warszawy – jak potężny ładunek estetyczny i emocjonalny ta bajka zawiera że wyznaczyła po prawie dwustu latach ramy rzeczywistości... Wystawa Belotta wprowadza więc jeszcze do Luwru motyw rekonstrukcji zabytków i relacji do dziedzictwa kulturalnego, jako jeden z tematów wykładów i debat w audytorium.
Wystawa obrazów i rysunków Piotra Michałowskiego w Muzeum Delacroix wydała mi się udana z innych zupełnie przyczyn. Zacznijmy od tego że jest to pierwsza wystawa w tym muzeum po jego upaństwowieniu i włączeniu w strukturę organizacyjną Luwru. Muzeum Delacroix powstało 75 lat temu jako niezależna inicjatywa Towarzystwa Przyjaciół Delacroix dla uratowania mieszkania i atelier malarza, i ma wobec tego charakter pamiątki ale i bazy dla wystaw i studiów nad malarstwem romantycznym.
Otóż obrazy Michałowskiego, które do stycznia zajmować będą miejsce stałej ekspozycji, znalazły się tam jak u siebie w domu. W trzech pokoikach mieszkania pokazuje się, kolejno portrety rodzinne, studia fizjonomiczne, konie i zaprzęgi: w atelier – motywy wojskowe i legendę napoleońską. Ten prosty podział zilustrowany ponad 60-cioma dziełami, z których połowa pochodzi z muzeum narodowego w Krakowie wystarczy by scharakteryzować malarstwo Michałowskiego, dziś we Francji wysoko cenionego, choć nie dosyć znanego, co tym dziwniejsze że za życia miał tu niemałe powodzenie.
Współkomisarze wystawy, panie Anna Zeńczak i Arlette Serullaz starały się pokazać francuskie korzenie i związki tego malarstwa – wprowadzając na wystawę dwa obrazy Teodora Géricault oraz kilkanaście rysunków, akwarel i litografii Géricault, Charleta i Verneta – ale również związki Delacroix z Wielką emigracją zilustrowane szopenowskimi głównie pamiątkami w jednej gablotce. Ale ta strona wystawy wypada trochę blado. Zresztą we wstępie do katalogu pani Serullaz, dyrektorka muzeum Delacroix, jakby się usprawiedliwia, skąd tu Michałowski, bo przecież nie ma żadnych dokumentów świadczących o jego znajomości z Delacroix. Mogli się wszelako spotkać, mogli czy nawet musieli o sobie słyszeć – i, jak podkreśla pani Serullaz, wspólne mieli wzorce i gusta; i dlatego właśnie malarstwo Michałowskigo doskonale pasuje do tego miejsca.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU