Agnieszka Kumor
Tekst z 28/01/2010 Ostatnia aktualizacja 28/01/2010 18:05 TU
W podparyskim centrum dramatycznym MC 93 Bobigny gościł z czterema zaledwie przedstawieniami Mistrza i Małgorzaty teatr Volksbühne z Berlina. Spektakl wyreżyserował jeden z najmodniejszych od kilku lat twórców sceny niemieckiej – Frank Castorf. Polscy widzowie mogli ostatnio podziwiać (lub wręcz przeciwnie) jego wersję Skrzywdzonych i poniżonych pokazaną gościnnie w warszawskim Teatrze Polskim. O przedstawieniu tym mówiliśmy na tym miejscu przy okazji paryskich występów Volksbühne. Wobec spektakli Castorfa nie można pozostać obojętnym – w nie się albo na sto procent wchodzi, albo je się w całości odrzuca. Nie ma stanów pośrednich.
Ten 52-letni dziś artysta wychowany we wschodnich Niemczech ery Honeckera zawsze szedł pod prąd uznanych sądów: najpierw z pomocą Felliniego, Hegla, Wajdy, Rolling Stones'ów i Kubricka, potem, po upadku muru berlińskiego i podziału na wschodnią i zachodnią część miasta, umieszczając na dachu Volksbühne napis. „OST” (Wschód) i wpuszczając na korytarze teatru młodych autorów, niekonwencjonalnych artystów plastyków i bezdomnych. Symbolem tego teatru stało się koło na dwóch nogach – ideogram średniowiecznych rzezimieszków. Castorf prowokuje, wprowadza intelektualny ferment, niektórych śmieszy, innych przeraża, jeszcze innych pobudza do refleksji.
Mnie swoim najnowszym spektaklem – adaptacją arcydzieła Bułhakowa - pobudził do myślenia. Jak dwa poprzednie przedstawienia zrobione na podstawie Dostojewskiego – Biesy oraz Skrzywdzeni i poniżeni, tak i tym razem w Mistrzu i Małgorzacie Castorf organizuje różnorodne plany akcji dwoma sposobami: w żywym planie oraz za pośrednictwem kamer telewizyjnych. Jak u „Big Brothera” kamery umieszczone zostały niemal wszędzie: w szpitalu psychiatrycznym, do którego trafia poeta Iwan Bezdomny i gdzie spotykamy Mistrza, w szpitalnej kabinie prysznicowej, w niewielkim mieszkanku Mistrza i jego ukochanej Małgorzaty, które, choć tekst mówi wyraźnie o piwnicy, umieszczone zostało na poddaszu nad główną dekoracją sceny.
Dekoracja ta to bar i sala bilardowa w motelu, jakich wiele przy trasach przelotowych Europy Środkowej. Można w nim zobaczyć zarówno dzisiejsze wschodnie landy niemieckie, znane Castorfowi, jak i amerykanizującą się Moskwę Putina. Łączy je ta sama beznadzieja i stagnacja. „I want to believe” (Chcę uwierzyć) różowy napis nad kontuarem brzmi jak tytuł popularnej piosenki i swoiste motto spektaklu. Tę główną, jak powiedzieliśmy, dekorację otaczają szyny, po których jeździ dodatkowa kamera. To dzięki niej dowiadujemy się, co kryje się z tyłu – Jerozolima z powieści Mistrza, orientalny krajobraz z cyprysami w tle, okazuje się być papierową dekoracją filmową. Tam również za błyszczącą kotarą ukryte zostały miniaturowe budynki Moskwy, nad którą przelatuje Małgorzata.
To łamanie konwencji, przechodzenie z planu scenicznego na plan filmowy stanowi dość zgrabną transkrypcję przemieszania prawdy i magii w powieści Bułhakowa. Reżyser i aktorzy uchwycili tragiczny kicz stalinowskiej rzeczywistości. Tu kończą się jednak pochwały. Przeładowanie środków filmowych zakrawa o manieryczność. Reżyser pracowicie podcina teatralną gałąź, na której wszak siedzi. Widz czuje się oszukany, wymowa spektaklu słabnie.
Była to ciekawa interpretacja Mistrza i Małgorzaty, Michaiła Bułhakowa, w reżyserii Franka Castorfa, spektakl berlińskiej Volksbühne, pokazany w Teatrze MC 93, w Bobigny.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU