Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2000-02-12 Folle Journée: Bachanalie w Nantes

 Stefan Rieger

Tekst z  22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 15:10 TU

Bachanalie w Nantes

22/02/2010

Nie ma żadnych powodów, żeby muzyka poważna nie przyciągnęła tylu ludzi, co koncert rocka.. I wcale nie trzeba w tym celu urządzać występu Trzech Tenorów na nagłośnionym stadionie... Kiedy przed laty René Martin wychylił się z takim credo, brano go za idealistę lub wariata.. Ale Martin to, przeciwnie - praktyk, tyle że z wielką wyobraźnią. Od lat urządza nadzwyczajne imprezy. Najciekawszy dziś festiwal pianistyczny w La Roque d’Anthéron to jego dzieło, podobnie jak festiwal Richtera w La Grange du Melay, czyli burgundzkiej szopie. Wydaje się, że znalazł idealną receptę na trafienie z muzyką « trudną » pod strzechy. Mozart, bohater pierwszych Szalonych Dni, w 1994 roku, przyciągnął 25 tysięcy widzów. Z każdym rokiem - na Beethovena, Schuberta, kompozytorów francuskich, Brahmsa - waliły coraz większe tłumy. Na dwieście koncertów z muzyką surowego Kantora w peruce sprzedano w tym roku - w prowincjonalnym mieście Nantes - dobrze ponad ...90 tysięcy biletów. Szczególnie przy tym budujące jest to, że dla blisko połowy zainteresowanych (jak wynika z przeprowadzonego sondażu) był to w ogóle pierwszy żywy kontakt z muzyką zwaną poważną... Ale też René Martin wciągnął do tego szaleństwa cały region. Władze miejskie oddały do jego dyspozycji wyjątkowo udany obiekt, Cité des Congrès, składający się z ośmiu sal o znakomitej akustyce, olbrzymiego hallu i rozmaitych przyległości. Nantes żyje imprezą na wiele tygodni z góry. Autobusy i tramwaje przyozdobiono autografami Bacha ; w skrzynkach na listy mieszkańcy znaleźli dziesiątki tysięcy kopert, upoważniających potem do odebrania płyt kompaktowych u miejscowych sklepikarzy ; muzykolog Patrick Barbier obmyślił spektakl, opowiadający o życiu Bacha i bogato ilustrowany jego muzyką, który pokazano w sześćdziesięciu szkołach regionu.

                               BEZ KROCHMALU

Nawet głuchy zastrzyże uchem, wystarczy umiejętnie się do tego zabrać. Na festiwalu La Folle Journée wszystko tak jest zorganizowane, aby nowicjuszy nie spłoszyć i wszczepić im bakcyla w miarę bezboleśnie. Koncerty są krótkie, trwają z reguły maksimum godzinę. Odbywają się liczne prelekcje, dyskusje z artystami i krytykami, projekcje filmów. W wielkiej hali, nazwanej w tym roku Lipską, wokół muszli koncertowej, gdzie zawsze coś się dzieje, kłębi się tłum amatorów muzyki za darmo : na krzesłach i na ziemi rozsiadają się całe rodziny, z wnuczkami i babciami ; pocieszają się tu ci, dla których zabrakło biletów, gdyż wszystko, w mgnieniu oka zostało wysprzedane. W hallu, w barach, na publicznych próbach słuchacze ocierają się nieustannie o muzyków. W Ca Zimmermana lub kawiarni Marii Magdaleny zakąsza się to i owo i popija kawkę w towarzystwie największych wirtuozów smyka, pałeczki lub barokowej fujary. Nie ma tu nic z krochmalu, sztywnych ceremoniałów koncertowych, pogłębiających przepaść między maluczkimi a wbitymi we fraki, niedosiężnymi gwiazdami estrady.

A było się o kogo w tym roku ocierać... Do Nantes zjechali się niemal wszyscy specjaliści od tej muzyki, ponad 500 wykonawców. Łatwiej wymienić tych, których zabrakło : dyrygenci Gardiner, Goebel, Harnoncourt i Schreier ; klawesyniści Staier i Leonhardt ; skrzypkowie Fabio Biondi i Hillary Hahn, najmłodsza lecz największa... Lista brakujących śpiewaków byłaby może trochę dłuższa. Ale poza tym, sama śmietanka. Mieliśmy okazję wysłuchać całej niemal muzyki kameralnej Bacha, często w kilku całkiem odmiennych wersjach (Suity wiononczelowe, Kunst der Fuge...), dużą część dzieł organowych i klawesynowych, kilkanaście kantat, obie Pasje, oraz dwukrotnie Mszę h-moll pod kierunkiem Philippe’a Herreweghe.

                                   MINIMALIZM

Podczas dyskusji okrągłego stołu poświęconej chórowi u Bacha, flamandzki guru znalazł się cokolwiek w defensywie, nie znajdując już tak bojowych, jak niegdyś argumentów przeciwko stronnikom metody « minimalistycznej », zainicjowanej przed 20 laty przez Joshuę Rifkina. Zanosi się bowiem, jak tu już wspominałem, na nowy przełom w interpretacji muzyki sakralnej Bacha : ku koncepcjom Rifkinowskim, swego czasu dziko zwalczanym przez Flamandów, skłania się coraz więcej dyrygentów. W Nantes, do ćwiczeń praktycznych przeszedł Paul McCreesh, proponując nam Pasję wg św. Mateusza z dwoma kwartetami solistów zamiast podwójnego chóru. Wszystko było dyskusyjne : śpiewacy marni, interpretacja jakoś beztrosko roztańczona do tego stopnia, że słuchacz niewtajemniczony nigdy by się pewnie nie domyślił, że w tej historii ktokolwiek został ukrzyżowany - lecz równocześnie demonstracja była olśniewająca : metoda « Rifkinowska » wspaniale funkcjonuje nawet wówczas, gdy wcielana jest w życie byle jak. Nie tylko ja miałem takie wrażenie, zawieszony pod niebem w olbrzymiej sali, w ostatnim rzędzie drugiego balkonu : partie chóralne, powierzone czwórce lub ósemce solistów, miały większą nośność (by nie powiedzieć « donośność »), większą wyrazistość i siłę przebicia, lepszy współczynnik (że tak ślicznie się wyrażę) « penetracji przestrzeni » - niż w wypadku zastosowania tradycyjnych, wielkich chórów (jak choćby w Mszy pod dyrekcją Herreweghe’a).

Jest więcej niż prawdopodobne - tendencje, zaobserwowane na festiwalu w Nantes wyraźnie to antycypują - że nową modą, w muzyce sakralnej Bacha, będzie właśnie « minimalizm ».. Nie sądzę - jak insynował w dyskusji Herreweghe - by chodziło tu jedynie o nowy « komercyjny gadget ». To samo mówiono przed laty o pierwszych « barokowcach » z zakrzywionymi smykami. Nie dajmy się zwieść Kassandrom, ani szefom, mającym do wyżywienia duże stado śpiewających gardzieli - zawierzmy tylko naszym uszom. A to, co słyszałem w Nantes - i nie tylko w Nantes - jest wystarczająco przekonywujące. Słyszałem zaś szereg kantat w wykonaniu paru zespołów - belgijskiego Ricercar Consort, holenderskiego Explorations, francuskiego La Fenice - w maleńkich salach na dwieście osób, z minimalną obsadą : po jednym instrumencie na głos, pozytyw wzmocniony kontrabasem lub fagotem w basso continuo, czwórka solistów zamiast chóru - i było to tak poruszające, że właściwie trudno sobie wyobrazić to inaczej. A ileż w tym nawet i wizualnego czaru : garstka instrumentalistów, zamiast siedzieć i piłować scholastyczne kontrapunkty - gra na stojąco, tańcząc na scenie, choreograficznie ilustrując każdą frazę, w której nie omieszkamy rozpoznać rytmu gawota, gigue lub sarabandy... Lada moment trafi na rynek pierwsza - po Rifkinowskich eksperymentach - naprawdę udana płyta, utrzymana w tej estetyce : kantaty nagrane dla HARMONIA MUNDI przez zespół pod dyrekcją świetnego lutnisty, Konrada Junghaenela, z solistyczną obsadą. Mam nadzieję, że to początek nowej rewolucji. Olbrzymia większość z dwustu kantat Bacha czeka wciąż na odsłonięcie ich boskiej inwencji i urody : dotychczas skazani byliśmy na mniej lub bardziej nieudolne przybliżenia, których najmniej frustrującym kompendium jest komplet, zarejestrowany już dawno temu przez Harnoncourta z Leonhardtem. Ale też nie wpadajmy, broń Boże, w minimalistyczny dogmatyzm. Kto wie, czy nie najmocniejsze wrażenie zrobił na mnie w Nantes tradycyjny RIAS KAMMERCHOR z Berlina, który dał wszystkim innym lekcję śpiewania Bacha. Wyraziste, pełne, mocno osadzone głosy, wspaniale wycięte rejestry - miało się wrażenie, że wszystkie pozostałe, flamandzkie czy francuskie chóry, to przy tym stadka płaczek cmentarnych, coś tam smętnie mamroczących, z oczami wbitymi w ziemię. Panie i panowie z RIAS KAMMERCHOR stali mocno na nogach, na twardym niemieckim gruncie, wznosząc ku niebu solidne i strzeliste, wypełniające bez lęku przestrzeń konstrukcje boskich Motetów.

                                  EKUMENIZM

Szalone Dni Muzyki w Nantes były okazją do poczynienia wielu ciekawych obserwacji : Rok Bachowski - jak tak dalej pójdzie - może być istotnie rokiem pewnego przełomu. Okazuje się, że nie ma chyba żadnej innej muzyki, która do tego stopnia by federowała ; która zachęcałaby w takiej mierze do ekumenizmu. Z perspektywy Nantes wydało się nagle oczywiste, że oto przełamują się lody i otwierają się granice. Jeszcze 20-30 lat temu, tak zwani « barokowcy » mieli coś z guerilleros, atakujących z podziemia skostniały establishment. Od dziesięciu lat układ sił radykalnie się odmienił : muzyką dawną, a w szczególności Bachem, zawładnęli « autentyści », a establishment schował się do mysiej dziury, co najwyżej prychając wzgardliwie na « ayatollahów diapazonu 415 » i « archeologów z zakrzywionym smykiem ». Ci z kolei odpłacali mu pięknym za nadobne, odsądzając od czci i wiary muzykantów, nieczułych na archiwalne argumenty. Teraz w końcu coś się chyba przesiliło. Obie strony pogodziły się z tym, że Bach należy do wszystkich. Zaczęły się wręcz do siebie zbliżać : « moderniści » zaglądają « autentystom » przez ramię, aby podejrzeć ich sekrety - autentyści otwierają się na nieortodoksyjne brzmienia, instrumenty i składy. Doszło do tego, że w Nantes - klawesynistka Blandine Verlet przesiadła się na fortepian, by towarzyszyć wiolonczeliście Alainowi Meunier w sonatach napisanych oryginalnie na klawesyn i violę da gamba. Takich spotkań, konfrontacji i przewartościowań było na festiwalu bez liku. Szalenie to cieszy, choć nie ulega wątpliwości, że tzw instrumenty z epoki - jeśli posługiwać się nimi z maestrią i w odpowiednich warunkach akustycznych - pozwalają w sposób bardziej naturalny zbliżyć się do prawdy i piękna muzyki Bacha.

Mam ciągle jednak pewne wątpliwości : co do wiolonczeli, w jeszcze większym stopniu skrzypiec (zwłaszcza w solowych sonatach i partitach, gdzie barokowy instrument nie jest chyba w stanie wypełnić swym wątłym brzmieniem kosmicznej architektury tych arcydzieł) i nade wszystko - klawesynu.. Miałem nadzieję wyleczyć się z mych uprzedzeń « płytowych », ale żywa konfrontacja z klawesynami, ujeżdżanymi przez największych mistrzów - jak Moroney, Koopman, Mortensen, czy Blandine Verlet - i to w maleńkich salach o świetnej akustyce - jedynie te uprzedzenia pogłębiła. Jeśli słyszycie klawesyn, który pięknie brzmi na płycie, to uwierzcie mi, że maczali w tym palce technicy od dźwięku... Zrobiło mi się nagle strasznie żal Bacha. Pomyślcie tylko : największy geniusz, powierzający swe najbardziej wyrafinowane myśli instrumentowi, o którym sir Thomas Beecham wyrażał się per « dwa szkielety kopulujące na blaszanym dachu » ? !

                               CZAR FORTEPIANU

Wystarczy posłuchać paru taktów w wykonaniu Piotra Anderszewskiego, by zrozumieć, co « Bach stracił » - nie znając fortepianu - lecz co nie jest, dla jego muzyki, « stracone ». Recitale Anderszewskiego w Nantes - to nie tylko moje zdanie, krytyk DIAPASONU wymienił to na pierwszym miejscu - należały do najmocniejszych punktów programu « bachanalii ». Było ich aż pięć, wypełnionych Suitami francuskimi, angielskimi i Uwerturą francuską. Nie ma dziś wielu pianistów, którzy graliby tak Bacha. Właściwie znam tylko jednego i nawet stawiam go wyżej : Vladimira Feltsmana. Ale nikt go praktycznie nie zna, choć jego nagranie Das Wohltemperierte Klavier nie ma sobie równych. Anderszewski też przymierza się pomału do Bachowskiej Biblii. Wcześniej, w połowie tego roku, nagrać ma swe dzieło-fetysz, beethovenowskie Wariacje wg Diabellego, które uwiecznione zostaną również na filmie przez Bruno Monsaingeona, autora legendarnych dokumentów o sztuce Glenna Goulda, Menuhina czy Richtera. Z Anderszewskiego, powtarzam to od dawna, będziemy mieli pociechę.

A formuła La Folle Journée jest tak udana, że wszyscy chcą ją importować. Już w tym roku przeniesiona zostanie do Belem w Portugalii i do Bilbao w Hiszpanii. Wkrótce, jak wolno sądzić, impreza uzyska wymiar europejski. Za rok, Szalone Dni poświęcone mają być muzyce rosyjskiej. Za dwa lata, przypuszczalnie, szkołom narodowym w Europie środkowej. Rodacy, zakasujcie rękawy ! A triumf Bacha na bachanaliach w Nantes zdaje się przemawiać jednoznacznie za tym, że ludzi zawsze lepiej brać za mądrzejszych i wrażliwszych, niż z pozoru mogło by się zdawać - miast spisywać ich na straty jako nieuleczalnych idiotów, których żywić trzeba komercyjną papką.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU