Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2002-03-02 Banquet spirituel – Bach choreograficzny

 Stefan Rieger

Tekst z  22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 16:08 TU

Muzyka świetnie obywa się bez wszelkich podpórek, dekoracji czy inscenizacji. Przyznam zresztą, że obraz na ogół mi przeszkadza i na koncercie wielkiego artysty wolę przymknąć oczy: wzrok rozprasza i łacno ulega sugestii, nierzadko mylącej. Lecz właśnie sugestywność obrazu i gestu jest tak przemożna, że kiedy uda się komuś zgrabnie – a jeszcze lepiej genialnie – połączyć je z dźwiękiem (czy raczej "wprząc je w służbę dźwięku", gdyż mówimy o muzyce, a nie o filmie, teatrze czy innych formach sztuki), spotęgować to może niesłychanie emocjonalny efekt.

Le Banquet Spirituel

22/02/2010

Udaje się to czasem mistrzom baletu, (jak Béjart), albo natchnionym filmowcom (jak Pasolini w "Pasji wg świętego Mateusza", lub Kubrick niemal zawsze), ale znowu: punkt wyjścia jest tu inny, gdyż chodzi o "podrasowanie" gestu i obrazu przy pomocy muzyki, której przypisana jest rola wtórna, służebna, a w najlepszym razie równoprawna.

Mam na myśli sytuację odwrotną: to muzyka jest królową, a wszelkie inne sztuki służą jeno do uświetnienia jej dworu i przydania jej chwały. Otóż z czymś takim, nie wiem czemu, stykamy się o wiele rzadziej. Ktoś mi tu zaprotestuje, że przecie cała opera (wyłączając Mozarta lub Haendla) tym jedynie stoi, ale ja na to odpowiem, że nie chodzi mi o ratowanie muzycznej mizerii spektaklem, intrygą i seks-appealem divy względnie szczipatielnego tenora – lecz znów odwrotnie: o takie wyeksponowanie czy zainscenizowanie muzyki wielkiej, stojącej mocno na własnych nogach, aby stworzyło to "wartość dodatkową" i silniej nami poruszyło. Bardzo to rzadkie.

Zbliżył się do tego być może Yo-Yo Ma, w niektórych sekwencjach swych filmowych wariacji, poświęconych sześciu suitom wiolonczelowym Bacha. Taką filozofią kieruje się nieustannie Bruno Monsaingeon w swych znakomitych filmach o muzyce. Ale czemu w życiu koncertowym tak mało tego rodzaju eksperymentów?

CD1/1 Bach – Kantata BWV 4, Sinfonia  – Cantus Kőln

Oddaję się tym rozważaniom, gdyż byłem ostatnio – w paryskim "Miasteczku muzyki" – na nadzwyczaj oryginalnym koncercie, poświęconym kantatom Bacha. Koncercie, czy spektaklu? Oto jest pytanie, nieprzyzwoite wręcz pytanie, gdyż jakże tu czynić widowisko z aktów wiary surowego kantora? Luterańska ortodoksja jako teatr afektów i targowisko zmysłów?

Po pierwsze, sam surowy kantor nas do tego upoważnia: nie ma żadnych tabu (poza kryterium muzycznej jakości) i nieustannie żongluje sacrum i profanum, przerzucając tematy i melodie z knajpy do kościoła, i odwrotnie. Po drugie, pasje i kantaty były dla Bacha – na przekór jego purytańskim zwierzchnikom, broniącym każdej zmysłowej nutce wstępu do świątyni – sakralnymi operami, uruchamiającymi całe instrumentarium emocji i zmysłów, tyle że w celu ich duchowej sublimacji. Cel uświęca środki? Tego bym broń Boże nie uogólniał, ale w przypadku Bacha jest to oczywiste i rzekłbym naturalne: dla niego – jako akt wiary, rozgrzeszający wszystko, dla nas niedowiarków – jako najwyższa synteza kunsztu, piękna i emocji, poza wszelkimi pojęciami grzechu czy herezji. Ale czy do tej syntezy, jaką jest muzyka Bacha, można coś jeszcze dodać? Tu też nie ma tabu, to kwestia talentu.

Reżyserka Ingrid von Wantoch Rekowski – która zainscenizowała spektakl w paryskim Cité de la Musique  - studiowała malarstwo, grę na fortepianie i taniec, nic też dziwnego, że marzy jej się "spektakl totalny": połączenie dźwięku, obrazu i gestu. Przedsięwzięcie ryzykowne, gdyż na każdym kroku grozi wpadnięciem w kicz lub arbitralność – ale tę syntezę ułatwił wybór muzycznych motywów: wczesnych, najpiękniejszych kantat chorałowych Bacha, opartych na wątkach pasyjnych, a więc budzących niemal automatycznie wizualne i emocjonalne skojarzenia. Daje to więcej, niż balet - gdyż tancerze przecież nie śpiewają, a tu mamy do czynienia ze swego rodzaju "śpiewającą plazmą", układającą się nieustannie w nowe, żywe obrazy: dźwięk emanuje ze "zbiorowego ciała", starającego się doń plastycznie przylegać, wychodzić mu naprzeciw, spotęgować gestem jego zmysłowy efekt.

I to naprawdę działa – mimo wątłości niektórych głosów i studziennej akustyki w tej nazbyt wielkiej hali. Nic zapewne nie jest nam w stanie lepiej uzmysłowić prawomocności owej bluźnierczej z pozoru, wielkiej syntezy Bacha, który wprowadził zmysły do kościoła, żeniąc sacrum i profanum. Nazwano ów spektakl dość celnie "spirytualną (czy duchową) ucztą", a za pulpitem celebrował Konrad Junghaenel, lutnista i szef zespołu Cantus Kőln, któremu zawdzięczamy najpiękniejsze zapewne nagranie dwóch z owych trzech chorałowych kantat – w tym młodzieńczego, pasyjnego arcydzieła, jakim jest kantata czwarta, z której słyszeliśmy już początkowy fragment Sinfonii: Christ lag in Todesbanden – czyli "Chrystus spoczywał w pętach śmierci"...

CD1/2    Bach – Kantata BWV. 4, Versus I  - Cantus Kőln/Junghanel HMC 901694

Pierwszy z siedmiu wersetów doskonale symetrycznej, 4-tej Kantaty Bacha, Christ lag in Todesbanden, z pięknej płyty nagranej dla HARMONIA MUNDI - w obsadzie solowej, czyli po śpiewaku na głos - przez Cantus Kőln pod kierunkiem Konrada Junghaenela...

Z tą kantatą tak szybko się nie rozstaniemy, gdyż niektórzy widzą ją wszędzie. Wpadła mi w ręce dość dziwaczna płyta – jedno z licznych kuriozów, powstałych na fali rozgorączkowania obchodami Roku Bachowskiego. Jej inspiratorką stała się pośrednio profesor Helga Thoene, muzykolog z Dusseldorfu, zajmująca się tropieniem sekretnych motywów między wierszami Bachowskich rękopisów. Otóż w 4 Particie d-moll na skrzypce solo, a zwłaszcza w słynnej, zwieńczającej ją Chaconnie, wytropiła ich bez liku. W smyczkowe arabeski wpisane są mianowicie – jak dowodzi z partyturą w ręku – liczne chorały, włącznie ze wspomnianym Christ lag in Todesbanden, odsyłające jak jeden mąż do motywów pasyjnych i żałobnych. Pani profesor Thoene dowodzi, że Chaconna powstała w roku 1720, a więc wówczas, gdy Bach – po powrocie z długiej podróży ze swym pracodawcą, księciem z Coethen – dowiedział się o śmierci swej pierwszej, ukochanej żony, Marii-Barbary. A zatem to arcydzieło, pełne zaszyfrowanych odsyłaczy, byłoby swoistym "epitafium" na jej grobie: zarazem zejściem w otchłań nocy i na dno boleści – i wyrwaniem się ku światłu, pozwalającym przezwyciężyć ból.

To wielce prawdopodobne – chociaż tego samego można się dopatrzyć w genialnej Fantazji i fudze organowej g-moll, powstałej w tym samym czasie. Ale wątpliwości me dwojakiej są natury. Primo, "krypto-teologia" jest nauką wybitnie nieścisłą. Więcej wręcz wiary skłonny jest dać numerologii, gdyż Bach istotnie był nią zafascynowany i co krok w jego dziełach natrafiamy na cyfrowe kombinacje, odsyłające do symbolicznych właściwości, przypisywanych liczbom. Natomiast wyszukiwanie chorałowych motywów czających się rzekomo w gąszczu Bachowskich kontrapunktów wydaje mi się dosyć bałamutne: większość z dziesiątek luterańskich chorałów, wielokroć wykorzystywanych przez Bacha, to szalenie proste w rysunku melodie, dające się wpisać w niemal każdy kontekst harmoniczny. Innymi słowy: w "dziury" w Chaconnie – gdzie i tak, z racji grania zasadniczo na jednej strunie, pozostałe elementy polifonii są domyślne – wsadzić można multum chorałów (i jeszcze z 20 piosenek Beatelsów, Treneta albo Wasowskiego)...

Ale skłonny byłbym nawet zawierzyć muzykologicznej analizie – gdyż utwór taki, jak Chaconna, mógł powstać tylko w momencie najwyższego, emocjonalnego uniesienia – gdyby praktycznie dowód ten przeprowadzono w sposób bardziej przekonywający. Płyta wydana przez małą firmę ECM znajdzie z pewnością zwolenników – tych, którym Bach kojarzy się głównie z mistycyzmem, lewitacją i tajemnicą – ale moje ucho mnie ostrzega, że nie tędy droga. Na płycie zatytułowanej tajemniczo "Morimur" znajdujemy poszczególne części Partity d-moll, przeplecione czterogłosowymi chorałami, w wykonaniu znakomitego The Hilliard Ensemble. Niestety Christoph Poppen ze świetnego Kwartetu Cherubiniego uznał za konieczne zamienić na tę okoliczność skrzypce tradycyjne na barokowe, a z tymi ostatnimi nie zdążył się chyba jeszcze oswoić. Ale więcej jeszcze moich wątpliwości budzi zwieńczająca to przedsięwzięcie Chaconna, z głosami dośpiewującymi "ukryte chorały". Być może komuś to się spodoba, mnie się to jednak kojarzy (choć uwielbiam twórcze prowokacje i zamachy na tradycję) z domalowywaniem wąsów Giocondzie...

CD2/21  Bach – Chaconna, fragm. – Ch.Poppen/Hilliard Ensemble  ECM New Series 1765

Koniec Chaconny z Partity d-moll Bacha, na skrzypcach grał Christoph Poppen, a ukryte rzekomo chorały dośpiewywali soliści z The Hilliard Ensemble.

Z wielkim niestety opóźnieniem – gdyż zdążyłem już poświęcić tej niezwykłej imprezie dwie audycje – dotarła do mnie płyta z nagraniami z festiwalu La Folle Journée – czyli z trzech Szalonych Dni w Nantes, poświęconych w tym roku Mozartowi i Haydnowi. Osobiście dokonał bym pewnie innej trochę selekcji, ale że koncertów było blisko dwieście – takich antologii można by wydać co najmniej tuzin. Chciałbym przynajmniej państwu uzmysłowić – teraz, gdy mam już dźwiękową podkładkę – do jakiego stopnia ów nantejski Pałac Kongresów jest miejscem wyjątkowym, zachęcającym do eksperymentowania i prezentowania utworów, albo ich transkrypcji, które rzadko gdzie indziej da się usłyszeć. Posłuchajmy na przykład, jak dęciaki z Bastylii dobierają się do Mozarta...

CD3/7 Mozart –Wesele Figara, fragm.. – Ensemble Paris-Bastille  

Transkrypcja jednej z arii z "Wesela Figara" Mozarta – w wykonaniu dętej kapeli Paris-Bastille podczas Szalonych Dni w Nantes... A oto kolejna próbka z tegoż festiwalu – coś, czego nigdzie indziej nie usłyszymy, czyli jedna ze szkockich piosenek Haydna, w interpretacji Susan Hamilton i zespołu Ricercar Consort...

CD3/8 Haydn – Scottish song – S.Hamilton/Ricercar Consort  

Nie wiem, co wybrać na koniec z tej płyty, wydanej przez MIRARE, czyli firmę, którą założył René Martin, demiurg z Nantes, organizator tej jedynej w swoim rodzaju imprezy, ściągającej więcej amatorów, niż koncert największych gwiazd rocka i przywracającej sceptykowi wiarę w człowieczeństwo. Wybiorę coś, co zaostrzy państwu apetyt przed kolacją (jeśli słuchacie mnie wczesnym wieczorem), albo odbierze ochotę do snu (jeśli spodziewacie się już kołysanki): oto słynne Rondo alla ungarese z 39. "cygańskiego" Tria Haydna, w wykonaniu świetnego francuskiego Tria Wanderer, którym miałem przyjemność delektować się na żywo. Wersję nieco wygładzoną tego dzieła znaleźć mogą państwo na ciepłej jeszcze płycie z triami Haydna, nagranej przez Wandererów dla firmy LE CHANT DU MONDE.

CD3/16   Haydn – Trio Nr 39, Rondo alla ungarese – Trio Wanderer     MIRFJ9915

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU