Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 20:40 TU
Wieczne nienasycenie. Głód. Niezdrowa fascynacja... Tak, to chyba jednak musi być narkotyk. Francuzi narkotyzują się Mitterrandem. Jeśli ktoś powinien wystawić mu pomnik, to z pewnością wydawcy. Po stu kilkudziesięciu książkach, można by sądzić, że została już naga, wyssana kość ; że rynek nic więcej nie powinien wchłonąć. I znów, w rok po śmierci byłego prezydenta, nadciągają eskadry esejów, hagiografii i pamfletów. Tych ostatnich jakby mniej... Rośnie mit.
Wieczne nienasycenie. Głód. Niezdrowa fascynacja... Tak, to chyba jednak musi być narkotyk. Francuzi narkotyzują się Mitterrandem. Jeśli ktoś powinien wystawić mu pomnik, to z pewnością wydawcy. Po stu kilkudziesięciu książkach, można by sądzić, że została już naga, wyssana kość ; że rynek nic więcej nie powinien wchłonąć. I znów, w rok po śmierci byłego prezydenta, nadciągają eskadry esejów, hagiografii i pamfletów. Tych ostatnich jakby mniej... Rośnie mit.
On to genialnie wyreżyserował. Im dalej, tym bardziej wszystko wydaje się zainscenizowane wyłącznie z myślą o tym, by przejść do Historii. Jeszcze zza grobu wykuwa swą legendę, rękami upatrzonych z góry kronikarzy królewskiej agonii - jak ów Georges-Marc Bénamou, odmalowujący w « Ostatnim Mitterrandzie » spektakl godny schyłku cesarstwa rzymskiego. Mythe-errant, dosłownie : « wędrujący, czy może lepiej : błądzący mit ».
Nabłądził się, zaiste, co niemiara. Ale jakiż to właściwie mit chciałby on post mortem ulepić ? Mówił do swego hagiografa, że będzie « ostatnim z wielkich prezydentów. (Po nim) już takich nie będzie, wskutek Europy, globalizacji gospodarki, koniecznej ewolucji instytucji ». Trzeźwo, ale nie do końca. Wielkość rzecz względna. Jaki by nie był talent dzisiejszych Saint-Simonów i Kadłubków, jakby nie byli sprawni w dłucie - statua Komandora z tego nie wyjdzie. Już prędzej popiersie Don Juana. Aliści Tirso di Molinę i Mozarta lepiej zostawmy w spokoju...
CD Mozart - Don Giovanni - Giulini
Ostatnia wieczerza. Uczta godna Nerona. Noc Sylwestrowa Anno Domini 1995. Umierający cesarz i jego dworzanie przeżuwają zakazane ptaszki, ortolany. Głowy zakryte białą serwetą, by krew i trzewia nie zbrukały szat. O ortolanach mówi cały Paryż. Voyeuryzm i chora fascynacja.
Niby dobrze znam ten naród, a wciąż nie mogę go pojąć. Coś tu się nie klei. Naród indywidualistów, wiecznie zbuntowany, egocentryczny ; stado tchórzliwych konserwatystów, płaszczących się przed władzą. Rewolucja i Wersal - to do dzisiaj wyznacza francuski paradygmat. Rewolucja jest w intencjach, gromkich słowach na ogół bez pokrycia ; Wersal w trwałych faktach i chyba głęboko - w umysłach (a może w « odruchach Pawłowa »). I jeszcze : literatura, tu wszystko przetwarza się na literaturę.
François Mitterrand - polityczny libertyn, smakosz, cynik i uwodziciel - wiedzieć musiał chyba z góry, że do Historii przejdzie jako bohater powieściowy, nie jako Mąż Stanu.
Pośmiertne dzieje mitterrandyzmu, pisze redaktor naczelny LE POINT, Claude Imbert, przypominają jeden z owych tajnych gabinetów, za którymi przepadał Mazarin : szuflady z podwójnym dnem, mylące atrapy, ukryte schowki. Ostatni z ujawnionych sekretów - będą dalsze ! - dotyczy prezydenckiego raka, hodowanego potajemnie przez 14 lat, pełne dwie kadencje. Wszystko stało na kłamstwie i wokół kłamstwa, być może, się kręciło. Królewski sekret to zapewne drożdże literatury ; to zarazem trucizna, powoli uśmiercająca Republikę. Imbert nie bawi się w eufemizmy ; boleje nad upadkiem « cnót obywatelskich » w narodzie, gotowym przymknąć oko na wszystkie szelmostwa monarchy i jego dworu ; ba, kanonizować wręcz pośmiertnie cynicznego « artystę polityki », który myśli tylko o sobie, traktując Republikę jak « bananową monarchię ».
Obsceniczny spektakl konającego Księcia, latami czepiającego się kurczowo władzy, wokół którego grawituje jelcynowski dwór Rasputinów, fagasów i sępów, jest jakby krzywym lustrem, odsyłającym Republice obraz jej własnej dekadencji. Któż śmie to porównywać z wyniosłym oddaleniem się Generała ? - pyta Imbert. Czas sprawiedliwie to osądzi : odróżni marmur, w którym De Gaulle rzeźbił własną wizję Francji, od stiuku, w którym Mitterrand lepił własną wizję władzy.
W «mitterrandolatrii », jakiej ulega część opinii, widzieć trzeba przede wszystkim świadectwo erozji demokratycznego ducha, mówi Claude Imbert. A może nie erozji, może ten duch naprawdę jeszcze się nie wykluł ? Może dla Francuzów Pałac Elizejski do dzisiaj jest siedzibą monarchy, a nie przejściowym biurem, przydzielanym słudze Republiki ? Wersal jest w trwałych faktach, obyczajach i odruchach. A Rewolucja ? Czyżby w funkcji « nadwornego błazna » ?
Francja szydzi ze swych władców, lży ich i ośmiesza, a równocześnie - o paradoksie! - gotowa jest im jakby wszystko wybaczyć. Przy czym Mitterrandowi może bardziej niż innym. Nie tylko ortolany i drobne oszustwa. Odnosi się wrażenie, że naprawdę wszystko. Że cała « Francja bez przekonań » instynktownie się utożsamia - bardziej niż z kimkolwiek - z owym kameleonem politycznym : kolejno petainistą i partyzantem, przeciwnikiem i zwolennikiem niepodległości Algierii, sojusznikiem i grabarzem komunistów, to wrogiem to orędownikiem atomu, to obrońcą sędziów to znów ich przeciwnikiem, gdy dobierali się do jego przyjaciół. Francja w nim się przegląda, kontemplując własne sprzeczności.
Jak w owym pozornie radosnym finale, sztucznie jakby doczepionym do dramatu Don Juana, kiedy osierocone towarzystwo zagłusza nostalgię za Złym Duchem, fermentem namiętności - nie całkiem szczerą pieśnią o triumfie moralności i słusznej karze Niebios. Na końcu Mozart odchodzi na paluszkach, zostawiając ich sam na sam z tym pasztetem...
CD Mozart - Don Giovanni (Finał) - Giulini
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU