Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:25 TU
Skoro bohaterowie wrócili już na tarczy i nie grozi nam już chyba lincz ze strony rozjuszonych kibiców, poujeżdżajmy sobie trochę po futbolu. Zacznijmy łagodnie, spoglądając na ten fenomen okiem antropologa, a ściślej rzecz biorąc – jednego z najbardziej przenikliwych współczesnych filozofów, Petera Sloterdijka.
Futbol jest czymś pasjonującym dla kogoś, kto jak ja - mówi niemiecki myśliciel w wywiadzie dla LE POINT – interesuje się „archeologią męskości”. Mecz piłkarski to atawistyczna gra, bank antropologicznych danych. Od paru tysięcy lat samce szukają odpowiedzi na pytanie: co zrobić z myśliwymi, których nikt już nie potrzebuje? W naszym wzorcu antropologicznym mężczyźnie wyznaczona została rola tego, kto idzie na polowanie. Otóż od ponad siedmiu tysięcy lat, od kiedy zaczęło się uprawianie ziemi, rozpoczął się wielki proces narzucania myśliwym osiadłego trybu życia.
Im silniejsza była religia, tym bardziej wzmagał się nacisk na naszego „wewnętrznego myśliwego”, aby zawstydził się tego, że jest samcem, gdyż mężczyzna jako samiec nie może liczyć na zbawienie. W futbolu zaś może wyładować się zastępczo, wyzwalając pierwotne odruchy. Jeśli uda się pewnego dnia ostatecznie sparaliżować i zabić „wewnętrznego myśliwego”, niechybnie palniemy się w czoło, stwierdzając, że nie ma nic głupszego w świecie, jak reakcje piłkarzy po strzeleniu gola.
To, co widzimy ociera się w samej rzeczy o obsceniczność. Te dziwaczne orgazmy strzelców, zaoferowane płacącej za to publice, zawstydziłyby aktorkę z filmów porno. Gdy jednak porzucimy na chwilę idę zabicia myśliwego, akceptując fakt przetrwania atawistycznych odruchów – to, co dzieje się na boisku, staje się natychmiast jasne. Odgrywany jest oto najbardziej archaiczny spektakl ludzkiej gratyfikacji: trafienie balistycznym obiektem broniącej się z całych swych sił ofiary.
Lecz jaskiniowiec, drzemiący w każdym samcu, przydać się może tylko w grze – poza tym jest bezużyteczny. Z kobiet znacznie więcej jest pożytku. Od zarania dziejów były „kolekcjonerkami”, a takich coraz bardziej nam potrzeba, gdyż siłą rzeczy stają się konsumentkami. Pod tym względem, ciągnie Peter Sloterdijk, lepiej pasują do kapitalizmu, niż mężczyźni. Konsumentka od zawsze promienieje cichą satysfakcją „zbieraczki”, przynoszącej coś w swoim koszyku. Symbolizuje tę tajemniczą, kobiecą oryginalność damska torebka. Mężczyznę bez dzidy albo piłki można sobie od biedy wyobrazić, ale kobieta bez torebki jest czymś przeciw naturze...
Sloterdijk zgadza się z poglądem berlińskiego filozofa Guentera Gebauera, że „gra nogami jest milczącym protestem przeciwko akademickiej kulturze”. Fascynowało go zawsze pytanie, dlaczego cały proces Renesansu – od XV po XIX wiek – odbywał się wyłącznie pod znakiem powrotu do antycznej sztuki i literatury, skoro każde dziecko wie, że epoka starożytna nasycona była kulturą masową, opartą na sporcie?
Nasz klasyczny Renesans zadowolił się przejęciem tego, co sprawiało przyjemność klasom wyższym. Postawiono na piedestale uczonego, filozofa i artystę, długo się wzbraniając ze wskrzeszeniem innej fascynującej figury, jaką jest atleta. Dzisiaj rehabilitujemy ów starożytny archetyp, nawiązujemy do tradycji igrzysk, wznosimy neo-antyczne obiekty, wzorowane na greckim stadionie i rzymskiej arenie.
Sloterdijk mówi jeszcze wiele ciekawych rzeczy. W Mundialu – w odróżnieniu od Ligi Mistrzów, będącej współzawodnictwem między zasadniczo fikcyjnymi miejscami zakotwiczenia – widzi próbę odrodzenia uczuć narodowych w post-narodowym kontekście. Poza Mundialem, reprezentacje narodowe są fikcją: tylko podczas rozgrywek mogą udawać, że reprezentują naród i przypominać współplemieńcom, że mają się z czym utożsamić. Działa to nadzwyczaj skutecznie, gdyż poza tym, w życiu społecznym - potrzeba przynależności do wspólnoty staje się coraz bardziej marginalna. Chcemy odtąd przynależeć do siebie, uciec przed ciężarem zbiorowości, cywilizacja dąży do rozpuszczenia wspólnot. Są zresztą po temu dobre powody: jednostki pewne swej wartości coraz gorzej znoszą ingerencje społeczności, do których są przypisane. Ale w pewnych sytuacjach, przez parę godzin, gotowe są łaskawie zidentyfikować się z narodem.
Czy warto, to już inne pytanie. Jean-Marie Brohm i Marc Perelman uważają, że nie. W najostrzejszym z pamfletów, jaki ukazał się przy okazji Mundialu, piszą że „świat bez pasji zrodził światową pasję futbolu” i odtąd rozprzestrzenia się na planecie ta „emocjonalna zaraza”, archetyp dzikiej globalizacji, wiodącej do „infantylizacji i kretynizacji szerokich mas”. Coś jest niewątpliwie na rzeczy, ale na fuciabol wszystkiego bym nie zwalał. To najwyżej symptom chorej rzeczywistości, wykreowanej przez media i łże-elity, nie mające ludziom nic prawdziwego do sprzedania.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU