Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2006-03-03 Totalitaryzm i muzyka: Iran walczy ze zgnilizną

 Stefan Rieger

Tekst z  22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 18:06 TU

„Tam, gdzie kończy się muzyka, zaczyna się barbarzyństwo”, pisał Berlioz. „Muzyka zaczyna się tam, gdzie kończy się władza słów”, mówił Wagner. „Gdy słucham Wagnera, mam ochotę najechać na Polskę”, żartował Woody Allen.

Trzy cytaty, z pozoru wzajem sprzeczne – trzy dwuznaczne hołdy, złożone muzyce. Łączy je wszak przekonanie o jej wyjątkowym statusie, pośród wszystkich przejawów ducha. Berlioz zdaje się utożsamiać muzykę z cywilizacją, jakby widział w niej klucz do złagodzenia obyczajów. Woody Allen studzi jego entuzjazm: czasem łagodzi, czasem zaostrza obyczaje – gdy posłużyć się nią jako narzędziem manipulacji mas. Zależy to zresztą od muzyki: jedna nie poddaje się łatwo manipulacjom (Mozart, Schubert, piosenki Starszych Panów), inna aż się naprasza, by ją zinstrumentalizować (patrz Dziewiąta Beethovena, Wagner, rap)...

Ale najbliższy prawdy jest, paradoksalnie, Wagner. Daje, po pierwsze, celną definicję muzyki, jako języka zdolnego wyrazić to, czego nie da się ująć słowami (a zważywszy na bezradność słów wobec bezmiaru rzeczywistości, zwłaszcza duchowej, obszar to bezkresny). Lecz daje też do zrozumienia, że ci, którzy chcą mieć absolutną władzę nad duszami, muzykę ze swego świata muszą wykląć, gdyż nawet jeśli zaaresztują słowo – ów ogrom uczuć, nastrojów i myśli, znajdujących ujście nie w słowach lecz w muzyce, wymknie im się spod kontroli. Dlatego też muzyka – podobnie jak architektura, poniekąd najbliższa jej ze sztuk (muzyka zaklęta w bryłę) – jest papierkiem lakmusowym, obnażającym naturę państwa i ustroju.

Dziwne też, że nikt jakoś nie drgnął, kiedy 19 grudnia prezydent Iranu Achmadineżad wydał polecenie: „Od tej chwili, radio i telewizja mają unikać promowania muzyki zachodniej i dekadenckiej. Mają wspierać muzykę narodową i tradycyjną, lecz również taką, która odpręża i tę, która przypomina czasy rewolucji”. Tym, co mają krótką pamięć lub urodzili się za późno, przypomnijmy, że rewolucja islamska z 1979 roku przegnała precz muzykę i muzyków skażonych przez Szatana, a w wywiadzie dla włoskiej prasy ajatollah Chomeini wyłożył jasno swoje credo: „Muzyka niszczy ducha, gdyż wzbudza uczucia przyjemności i ekstazy, jak narkotyki. Chcę powiedzieć: wasza muzyka. Ona nie rozbudza umysłu, lecz go usypia. To trucizna porażająca umysły naszej młodzieży, która przestaje się troszczyć o losy narodu”.

Achmadineżad się troszczy. Wiosną ukazać ma się lista trefnych kompozytorów. Krytyk „Diapazonu” Ivan Alexandre zdążył się już dowiedzieć, że znajdą się na niej ci „dekadenci”, którym irańskie media najchętniej udzielają głosu: George Michael, Eric Clapton, zespół Eagles oraz Mozart i Beethoven. Alexandre przypomina, że IX Symfonii Ludwika van nie grano w Teheranie od ćwierć wieku, to jest od czasu, gdy nowy szef tamtejszej Orkiestry Symfonicznej, Ali Rabhari, poprowadził ją kilkakrotnie przy pełnych salach. Krytyka go zarżnęła i w parę dni później były asystent Karajana wrócił do Salzburga, ogłaszając wszem i wobec, że nogi w Iranie nie postawi, póki muzyków nie będzie się tam szanować.

Warto odświeżyć sobie pamięć historyczną: koszmar muzyków zwiastował koszmar ludów. Hitler z Goebbelsem zagięli parol na Entartete Musik, „muzykę zdegenerowaną” i cokolwiek byśmy nie myśleli o Hindemicie, Blochu czy Kŕenku – wiemy, dokąd to zawiodło. W 1949 roku, Stalin wysłał swych sanitariuszy myśli, by wyleczyli z „formalizmu” kompozytorów zarażonych burżuazyjną dekadencją: znamy towarzyszące temu krwawe bachanalie. W czasach Rewolucji Kulturalnej w Chinach trzy akordy z „Appassionaty” gwarantowały nam trzy lata reedukacji, bez gwarancji powrotu. W Kabulu Anno Domini 2001 instrumenty i kasety płonęły na stosach, kobiety milczały pod burkami, a w parę miesięcy później... „Tam gdzie pali się książki, spali się ludzi” – wieszczył Heine. Nie znał jeszcze kaset, radia, filmów – ale trafił w sedno.

Nie wszystko się pali, Achmadineżad to nie mułła Omar. W końcu zachwala „folklor narodowy”, a nawet nie ma nic przeciwko muzyce „odprężającej”, ze szczególnym uwzględnieniem Richarda Claydermana, księcia pianistycznego kiczu, cieszącego się dużym wzięciem w krajach półksiężyca. Totalitaryzm wielbi kicz – w muzyce, malarstwie, architekturze. To apoteoza władzy parweniuszy, którym marzy się odwzorowanie – w bryle i fasadzie, w melodii i harmonii, w przymiotnikach wetkniętych niczym piórko w zad pierwotnych znaczeń – ich wszechwładnej nędzy umysłowej w całym otaczającym ich świecie.

Ale grzech jest jeszcze cięższy, gdy do gaszenia światła przykładają również ręki – ze strachu, oportunizmu, kalkulacji – ludzie światli i demokraci. Żadna kancelaria ani ambasada nie wydała jednego pisku. Ktoś powie, że wobec groźby starcia Izraela z mapy świata lub zmajstrowania bomby, wstręt do Mozarta i miłość do Claydermana to najwyżej pêchés mignons, godne wybaczenia. Niegodne, przeciwnie: w tym, co poza władzą słów – a co wyznacza bezkresny wymiar wrażliwości – kryje się najgłębsza prawda o naturze ludzi, idei i reżymów.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU