Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 18:39 TU
Zamiast łkać nad obłędem tego świata, lepiej go wyśmiać sardonicznie, wyszydzić, smagnąć biczem satyry – metodą Karla Krausa. Ale Krausów nie ma dziś w nadmiarze, satyra upadła, zaduszona polityczną poprawnością. Ostał nam się we Francji jeden, ale za to dorodny, zapluty karzeł reakcji. Po Homo sapiens sapiens (czyli tym który „wie że wie”), Philippe Muray, pogromca nowoczesności, w swym ostatnim, krwiożerczym jak zwykle pamflecie opisuje ostatniego z mutantów, zamieszkujących ową postmodernistyczną planetę, którą nazywa „Zachodem w stadium końcowym”, a mianowicie Homo Festivus festivus, czyli tego, który „świętuje to, że świętuje”. (2005-06-24)
Homo Festivus to zadowolony z siebie mieszkaniec nowej rzeczywistości, której jest szczęśliwym niewolnikiem. Ta nowa rzeczywistość – świat już nawet nie „bez Boga”, ale wręcz „bez człowieczeństwa” (którego wyznacznikiem są sprzeczności, różnice, konflikty) – ze starym światem treści i konkretów nie ma wiele wspólnego. Festivus przeszłość ma za nic, dawny świat to niepotrzebny balast, godny pogardy – liczy się jeno teraźniejszość, synonim doraźnej, wielkiej Fety. To swoisty Disneyland, lunapark, jarmark nowoczesnych cudów, wypełniony niczym nie zróżnicowanym tłumem urlopowiczów i balangowiczów. To park abstrakcji, po którym słowa i pojęcia wciąż jeszcze z rozpędu biegają, ale „tak jak kury z obciętymi głowami”.
Homo Festivus nie cierpi granic, barier i różnic, nie znosi rozróżnienia na prawdę i fałsz, talent i przeciętność, człowieka i zwierzę. Chce wszystko z wszystkim zrównać, marzy mu się świat bez sekretów, hierarchii, pokoleń, narodów... Śni mu się nade wszystko egalitaryzm integralny, czyli taki, który wymazuje różnicę płci i wieku, różnicę między kobietą a mężczyzną i między dzieckiem a dorosłym. W tej właśnie powszechnej infantylizacji – na którą instytucjonalną odpowiedzią jest Państwo matkujące, czyli Big Mother - Philippe Muray widzi zresztą główne źródło dzisiejszych klęsk, poczynając od edukacji, a kończąc na twórczości.
Sztuka współczesna, dla przykładu, jest „złośliwa i okrutna” w tym sensie, w jakim „złośliwe i okrutne” być może dziecko, domagając się jednocześnie cycka (czyli subwencji, zasiłków i państwowej pieszczoty) i prawa do wbicia w cycek zębów lub skopania matki (to jest niezbywalnego prawa do szpetoty, unicestwienia piękna i samej idei „dzieła”). Nie ma w tym żadnej transgresji ni żadnego buntu: to jedynie obsceniczna i jakże właśnie infantylna ekspansja fantazmatu wszechwolności i wszechwładzy. Wystarczy otworzyć dowolną książkę: literacka zupa NIC, rozdęty balon autofikcji – żadnego kontaktu ze społecznymi realiami, z konkretem, z historią. Imperium ukontentowanego z siebie pleonazmu.
Czując się zwolnionym z wszelkiego długu wobec przeszłości, Homo Festivus mknie na rollersach, z walkmanem na uszach, ku świetlanemu donikąd, napędzany jeno zasadą przyjemności. Ale ów ślizg bez hamulców, ów hedonistyczny, permanentny surf potrzebuje licznych zabezpieczeń, domaga się absolutnych gwarancji prawnych – najmniejszy kamyczek na drodze jest skandalicznym niedopatrzeniem, by nie rzec – faszystowskim aktem sabotażu.
Festivus–Hedonista jest zatem pieniaczem, to jego drugie, paradoksalne oblicze. Muray nazywa to „żądzą sądu”: Festivus jest „legalomanem”, domaga się stale od prawa, by chroniło każdą jego fobię, perwersję i kaprys. Gotów jest ścigać Państwo za to, że nie rozlepiło plakatów z ostrzeżeniem, iż na wypadek deszczu trzeba zabrać ze sobą parasol... Nasz mutant jest libertynem i hedonistą, skrzyżowanym z bezwzględnym purytaninem. Kompensuje zatratę wszelkiego erotyzmu w świecie nieustającej rozrywki i wszechobecnej pornografii „erotyzmem manii prześladowczej”.
Satiricon i Senator McCarthy w jednym stali domu, żeniąc się harmonijnie. Jarmark cudów i polowanie na czarownice, Disneyland i trybunał wszechsprawiedliwości, egalitaryzm i gorączkowe szukanie kozła ofiarnego: oto podwójne oblicze postmodernistycznego świata, śniącego o końcu Historii, a którego mieszkańcem jest Homo Festivus, główny bohater współczesnej powieści. Świata, w którym „nie ma nic do uratowania”, można go tylko „zwersyfikować”, a potem spuścić wodę.
Phlippe Muray rzecz jasna cokolwiek „przegina pałę”, ale to święte prawo satyryka. Mówienie o „świecie” jest poza tym pewnym nadużyciem, gdyż ta współczesność, którą opisuje, więcej ma z „francuskiej wyjątkowości”, niż z faktycznego stanu otaczającego Francję świata. Dlatego też nie jestem pewien, czy ów drapieżny pamflet zaadresowany jest akurat do Polaków, którzy są w tej chwili w stadium nie tyle „post”, co raczej „pre-modernizmu” i nawet rzekłbym, że jadą dalej na wstecznym biegu... Nie mają niestety Muraya, zdolnego to opisać.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU