Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 19:31 TU
O Karlu Krausie mówiono pół żartem pół serio, że to "jedyny Austriak, który wygrał obie wojny światowe". Obie wygrał piórem, a pióro miał cięte, może najostrzejsze w tym stuleciu. (2005-04-29)
Pierwszą wygrał moralnie, publikując "Ostatnie dni ludzkości", jeden z najbardziej bezlitosnych aktów oskarżenia przeciwko wojnie, która w tej sztuce faraońskich rozmiarów przybiera formę tragicznego karnawału, z udziałem blisko tysiąca postaci – generałów, polityków, dziennikarzy czy bankierów – ewoluujących na scenie przez bite 16 godzin i wypowiadających kwestie faktycznie przez nie wypowiedziane: groteskowe, nienawistne, otchłannie głupie, tragicznie niszczycielskie w skutkach i natychmiast, po szkodzie, przez protagonistów zapomniane, tak by nie pozostał ślad odpowiedzialności na wywołanie apokalipsy.
Co do drugiej wojny światowej, Kraus co prawda jej nie dożył, gdyż zmarł w 1936 roku, ale wygrał ją poniekąd "z góry", intelektualnie i moralnie, wszystko w zasadzie przepowiadając. O jego nadprzyrodzonej przenikliwości świadczy fakt, że dokonał tego już w roku 1933, tuż po dojściu Hitlera do władzy, pisząc "Trzecią noc Walpurgii", dzieło absolutnie profetyczne, które jednak w Niemczech ukazało się dopiero po potopie, w roku 1952.
Obie te zapoznane "biblie intelektualnej trzeźwości" wyszły dziś niemal równocześnie we francuskim przekładzie, nakładem oficyny AGONE i to wydarzenie uczczono z końcem marca międzynarodowym kolokwium w Collège de France, zorganizowanym przez dwóch koneserów twórczości Krausa, Jascques'a Bouveresse i Geralda Stiega. W Polsce od tej strony Karla Krausa chyba w ogóle się nie zna. Dobrym testem na prowincjonalizm polskiej kultury jest wyszukiwarka Google, która – jeśli zadać jej pytanie po francusku – daje setki rzeczowych odsyłaczy do biografii, dzieł, krytycznych opracowań, a jeśli zapytać ją po polsku – wypluwa tylko setki aforyzmów i żadnej informacji.
Owszem, Kraus był satyrykiem i genialnym aforystą, zdolnym przyszpilić celnym słowem każdy absurd – lecz wyrywanie bon-motów z całości jest głęboko dlań krzywdzące. Nie był on bowiem dowcipnisiem-bawidamkiem, lecz bezkompromisowym moralistą, który przez pół wieku, z desperackim zaangażowaniem, walczył piórem. Być może był największym dziennikarzem XX wieku, choć nikim tak nie gardził, jak żurnalistami ("Nie mieć żadnej myśli i umieć to wyrazić – powiadał – oto, czym jest dziennikarz!"). Z pewnością był najbardziej niezależnym: od końca XIX wieku po lata 30. jego jedynym orężem było słynne pisemko "Płomień", Die Fackel, którego był dyrektorem, wydawcą i jedynym autorem. A że w tym aleatorycznym periodyku (ukazującym się raz co parę dni, raz co parę miesięcy) rozliczał się z wszystkimi po równo – wszystkim po równo podpadł i pewnie dlatego, do dzisiaj, nikomu nie zależy na tym, by tę wielką postać wskrzesić.
Poprawnie myślący idioci nie omieszkali zresztą przyprawić Krausowi gęby, wytaczając mu proces o "pronazistowskie sympatie". Pretekst? Prowokacyjne zdanie, które otwiera "Trzecią noc Walpurgii": "Na temat Hitlera nie mam nic do powiedzenia". Najwyraźniej nikt nie zadał sobie trudu, by przeczytać następnych kilkaset stron. W zaledwie sześć miesięcy po dojściu Hitlera do władzy, Kraus dokonuje oszałamiającej wiwisekcji ideologii i języka rządzących odtąd troglodytów, jak również – co może jeszcze mocniejsze - niezmierzonej hipokryzji elit, środowisk intelektualnych, mediów, sprzedających na wyścigi duszę prymitywom, czyli diabłu. Stąd zresztą tytuł – "Trzecia noc Walpurgii" – nawiązujący do faustowskiego paktu z Goethego.
Karl Kraus zrozumiał przed wszystkimi, że Diabeł (podobnie jak Anioł) tkwi w języku; że język to miejsce Sądu Ostatecznego. Podziwiając, z jaką maestrią rozbiera na czynniki pierwsze dowolną ideologię, dowolne kłamstwo przybrane w piękne piórka, jak odcedza bezlitośnie hektolitry medialnej, mętnej i haniebnej logorei – uświadamiam sobie boleśnie, że (wbrew porzekadłu) są jednak ludzie niezastąpieni. Nie ma dziś bodaj nikogo, kto zastąpiłby nam Krausa na polu walki o higienę umysłu. Aby mu dorównać, trzeba chcieć i móc być podobnie, bezwzględnie niezależnym. I paradoksalnie, łatwiej się pewnie na to wybić w systemie totalitarnym (a nawet i w więzieniu), niż w ustroju medialno-liberalnym, dyskretniej lecz jeszcze skuteczniej wiążącym ręce i kneblującym usta.
Trudno uhaha, kultywujmy samobójczo pamięć Karla Krausa – tylko tędy droga do ocalenia wiary w ludzki rozum. A pożegnajmy się jednym z jego aforyzmów, dobrych na te czasy pod psem: "Gdy słońce kultury chyli się ku zachodowi, to nawet karły rzucają długie cienie". Głównie karły, dodałbym od siebie...
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU