Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 21:18 TU
Przeciw religii można ostatnio wytoczyć wiele armat. To zresztą dzisiaj jej specjalność – wytaczanie armat. Na przekór swemu przesłaniu miłości nie jest dziś, mówiąc oględnie, wiodącą siłą pokoju – mimo bezwzględnie pokojowego credo jej najwyższych kapłanów, poczynając od papieża. Nie zwalajmy wszystkiego na islam, to zbyt łatwe. Winowajców znaleźć można po obu stronach. Nawet Samuel Huntington, którego „Szok cywilizacji” wywołał tyle kontrowersji, uważa że Ben Laden i Bush są „współodpowiedzialni” za wywołanie nowej wojny religijnej.
Warto też wiedzieć – gdyż apokaliptyczne fajerwerki, inscenizowane przez Szaleńców Bożych spod znaku Allaha przesłaniają dyskretną pracę od podstaw – że w konkurencji zwanej prozelityzmem ewangelicy biją dziś na głowę islamistów: niezliczone sekty i Kościoły neoprotestanckie, wyrosłe w większości na amerykańskiej glebie, w oszałamiającym tempie rozprzestrzeniają się w Afryce, w Indiach, w Chinach i na całym Dalekim Wschodzie, dobierając się nawet (co wywołuje liczne spięcia, tworząc nowe, potencjalne zarzewia wojen religijnych) do krajów Magrebu, jak Maroko czy Algieria.
Oczywiście nie zamazujmy różnic: nie chodzi o to, by postawić znak równości między fundamentalizmem islamskim, a chrześcijańskim: jeden dąży do teokracji i zaleca dżihad, czyli podbój i nawracanie orężem, drugi wyznaje pacyfizm i święcie wierzy w demokrację. Różnice doktrynalne też są zasadnicze: integryści chrześcijańscy chcą najprzód odmienić człowieka, by następnie oddziaływać na świat – integryści muzułmańscy zabiegają zaś o stworzenie islamskiego państwa, a jeszcze lepiej: ponadnarodowej ummy, aby dowieść wszechpotęgi Boga.
Ale w świecie wydanym grze krzywych luster ich odbicia wzajem się dialektycznie dopełniają: jeden jest dla drugiego Szatanem, łączy ich wspólnota ekskomuniki i anatemy. Oba fundamentalizmy łączy zresztą znacznie więcej: gdy tylko czują, że są masą, starają się zaważyć na polityce, prawach, obyczajach... Zastępują państwo tam, gdzie ono abdykuje – w sferze socjalnej, w pomocy dla biednych i wykluczonych – co byłoby chwalebne, gdyby nie implikowało, w następnym rozdaniu kart, licytacji obyczajowo-prawnej, graniczącej z moralno-politycznym szantażem. Mamy bowiem do czynienia – co tu długo owijać w bawełnę – z nową moralną krucjatą, islamsko-chrześcijańską, przeciwko światu opanowanemu przez ateistyczny materializm. Swiatu wyzutemu z duchowej substancji, który na powrót trzeba zaczarować.
Nie mam nic przeciwko powtórnemu zaczarowaniu świata, ale wolałbym go zaczarować inteligencją, sztuką i miłością, niż anatemą, nienawiścią i bezdusznością oszołomów, wielbiących okutaną dziewicę, ukamieniowujących niewierną żonę i przedkładających żywot nienarodzonego kaleki nad zdrowie psychiczne, fizyczne i społeczną szansę przeżycia matki, czyli dojrzałego Człowieka, dysponującego prawem do błędu.
Nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, dlaczego - po paru dziesięcioleciach postępującej sekularyzacji – religia tak nachalnie wprasza się znów na forum publiczne. Salman Rushdi jest tym przerażony. To, co wydawało mu się przed 15 laty kabałą przeciwko jego osobie, okazuje się dziś wyzwaniem, rzuconym w twarz każdemu z nas, kto wierzy pochopnie, że demokracja i sekularyzacja chronią nas po wsze czasy przed wszelkim odgórnym, arbitralnym dyktatem. Mądry socjolog Marcel Gauchet mówi, że "fundamentalizm to religijna riposta wobec świata, który na dobre rozwiódł się z religią".
Psychika ludzka, jak i natura, nie znosi próżni: po kompromitacji zrodzonych z Oświecenia ideologi postępu trzeba było czymś dziurę zatkać. Ale dlaczego zatykać ją zwietrzałym kitem, łatą seksualnych kompleksów, nieustającym wskrzeszaniem figury dominacji jednej płci nad drugą? Zdecydujmy się, kochani: albo człowieka określa jego zdolność do uchwycenia tragizmu egzystencji – gnijące ciało versus wieczny duch – albo stara się on zorganizować cały, otaczający go świat w taki sposób, aby proces jego cielesno-moralnego gnicia przeszedł niezauważony, aby jego samczych instynktów żadne prawo nie poskramiało i aby ta hipokryzja, co więcej, stała się kanonem prawa.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU