Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 21:52 TU
"Podporządkowanie całej ekonomii idei polepszenia bytu jest główną przeszkodą w osiągnięciu dobrobytu"... Aby zrozumieć sens tego pozornego paradoksu trzeba wgryźć się w dzieło Ivana Illicha. Trochę o nim zapomniano: jego śmierć, 2 grudnia, przeszła omal niezauważona. Tymczasem w latach 70. był jednym z największych autorytetów ruchu wszechogarniającej kontestacji.
Urodzony w Wiedniu w 1926 roku, Żyd nawrócony na katolicyzm, wydalony przez nazistów, studiował w Watykanie, gdzie predestynowano go do wielkiej kariery w papieskiej dyplomacji – młody ksiądz wybrał jednak inną drogę. Działał najprzód w Nowym Jorku, potem w Cuernavaca w Meksyku stworzył eksperymentalny uniwersytet bez hierarchii i dyplomów, który stał się niezwykłym laboratorium idei, z końcem lat 60. zrzucił duchowne szaty, nie wypierając się wszak wiary.
Dzieło, które zostawił po sobie Ivan Illich, stanowi najbardziej może radykalną, globalną, nie-marksistowską krytykę społeczeństwa przemysłowego i jego instytucji: szkoły, systemu zdrowia, rozwoju, konsumpcji, energetycznej strategii... "Komunistyczna utopia!" – żachną się wzgardliwie technokraci, władający dzisiaj światem. Ale dobrze pojętej, konstruktywnej utopii potrzeba nam dziś jak wody Wkrótce może być za późno.
Nasz styl życia i konsumpcji, polegający na żarłocznym pochłanianiu topniejących zasobów energetycznych, utrzymać się jeszcze może z pół wieku. Co zostawimy naszym dzieciom? Czyhają na nas gorsze jeszcze zagrożenia, poczynając od efektu cieplarnianego. Zalecenia protokołu z Kioto, o których Amerykanie nie chcą słyszeć, są wręcz śmieszne wobec skali problemu. Aby fenomen zastopować, trzeba by zapewne podzielić przez dwa ilość wydalanych w atmosferę gazów. Warunkiem sukcesu byłoby zaś wyperswadowanie krajom rozwijającym się pokusy naśladowania naszego, zachodniego modelu nieograniczonego wzrostu. Otóż nie ma co o tym marzyć, jeśli sami nie damy przykładu, odchodząc od tego modelu.
Kontynuując dzieło Jacquesa Ellula, francuskiego krytyka cywilizacji technicznej, Ivan Illich – w takich książkach, jak "Energia i sprawiedliwość" i zwłaszcza "Conviviality" (co można niedoskonale przełożyć na "biesiadność") – sugeruje szereg rozwiązań. Społeczeństwo biesiadne to takie, w którym człowiek sprawuje kontrolę nad narzędziem. Illich nie potępia technologii, lecz przyznany jej monopol, wiodący do zniewolenia jednostki. Po przekroczeniu pewnego progu narzędzie przemienia się ze sługi w despotę.
Kluczowym pojęciem w myśli Illicha jest idea kontr-produktywności. W miarę rozrostu wielkich instytucji przemysłowych społeczeństw, po przekroczeniu owych progów krytycznych, stają się one przeszkodą w realizacji celów, którym miały służyć: medycyna wywłaszcza ze zdrowia, szkoła ogłupia, transport unieruchamia, komunikacja czyni głuchoniemym, nieustanny przepływ informacji unicestwia sens, eksploatacja zasobów energetycznych stwarza niszczycielską dynamikę, przemysłowa żywność przemienia się w truciznę...
No cóż, widać to już wszystko jak na dłoni. Jak pisze filozof nauki Jean-Pierre Dupuy, Ivan Illich nie postulował powrotu do ery kamienia łupanego, lecz jedynie odejście od monopolu jednego systemu produkcji. Każdą wartość użytkową wyprodukować można na dwa sposoby: autonomiczny i heteronomiczny. To znaczy: albo samemu, albo zwracając się do wyspecjalizowanych instytucji. Dla przykładu: można prowadzić zdrowe, higieniczne życie – albo liczyć na zawodowego lekarza.
Nie chodzi o to, by heteronomiczny model produkcji był sam w sobie złem, bynajmniej. Jego celem winno być wszak wzmocnienie autonomii, a nie jej zaduszenie. Między tymi dwoma sposobami produkcji istnieć może "pozytywna synergia", ale jedynie w pewnych, precyzyjnie określonych warunkach. Po przekroczeniu wspomnianych progów krytycznych rozwoju, model heteronomiczny powoduje takie przeobrażenie środowiska – fizycznego, instytucjonalnego i symbolicznego – że paraliżuje zdolność do autonomii. Powstaje wówczas samonapędzające się, błędne koło kontr-produktywności. Zubożenie więzi między człowiekiem a nim samym, innymi i światem napędza popyt na heteronomiczne substytuty, środki zastępcze pozwalające przeżyć w coraz bardziej alienującym świecie, co z kolei jeszcze pogłębia uzależnienie, tworząc spiralę popytu – jak u narkomana.
Innymi słowy: coraz silniej jesteśmy przywiązani do tego, co nas niszczy. Można drwić sobie z "utopistów", wyzywać ich od komuchów lub szarlatanów i dalej beztrosko tak trzymać. Obawiam się jednak, że idee Ivana Illicha (nie mylić z Vladimirem!) mają przed sobą piękną przyszłość...
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU