Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 22:04 TU
Architektura, wiemy o tym co najmniej od czasu faraonów, nie jest czymś neutralnym. Służyć może zniewoleniu lub emancypacji, może integrować lub atomizować.
Marmury, kolumny i gigantyczne bloki kamienia - atrybuty imperialnej pychy i tyranii, w czasach starożytnych, za Trzeciej Rzeszy, lub w erze stalinizmu - przygważdżały szaraczka do ziemi, zastraszając swym ogromem i przepychem. Lokator bloku typu mrowiskowiec ma siłą rzeczy inną wizję świata, niż mieszkaniec domku z ogródkiem. Szklane domy, o których śniło się Żeromskiemu, mogą symbolizować tyleż demokratyczną przejrzystość, co skrajne zniewolenie : każdy nasz ruch może być śledzony, sfera prywatna przechodzi do domeny publicznej. Tak właśnie Amerykanie organizują swoje biura czy redakcje : wielkie otwarte hangary, żadnych ścianek działowych, co najwyżej szyby - wszystko na wierzchu, nic się nie ukryje, terror przejrzystości. Przeszczepiają to ostatnio do Europy.
Organizacja przestrzeni - (pisał o tym fascynujące rzeczy Edward Hall w książce « Ukryty wymiar ») - ma szalenie istotny wpływ na mentalność i światopogląd, a przede wszystkim - na stosunki międzyludzkie. Albo sprzyja utrzymaniu status quo, albo zachęca do zmiany ; może paraliżować i zubażać, lub stymulować i otwierać horyzonty. Niestety wszyscy niemal zdają się ten wymiar lekceważyć, poczynając od architektów, którym na przestrzeni kilku pokoleń (oczywiście głównie z poduszczenia polityków i biurokratów) udało się świat nad wyraz skutecznie zeszpecić, a przede wszystkim - stworzyć prawdziwe wylęgarnie przemocy, frustracji i agresji - betonowe no man’s landy i « komórki do wynajęcia » dla ludzi z nikąd, skazanych na utratę tożsamości. Ryba psuje się od głowy, świat - od przedmieść...
Z drugiej strony, odwoływanie się wciąż do « geografii trudnych dzielnic » wszystkiego nie tłumaczy, zauważa Dominique Sanchez na łamach LE MONDE. To w końcu trochę tak, jakbyśmy zrzucali na równiny nad Marną odpowiedzialność za rzeź z czasu Pierwszej Wojny, albo na pola Waterloo - za klęskę Napoleona ! O tym, że nie w samej architekturze tkwi nieszczęście świadczy przykład niektórych tzw. « nowych miast », obmyślonych przez najlepszych architektów : mimo najbardziej estetycznych i funkcjonalnych rozwiązań, mimo zastąpienia wielkiej płyty małymi domkami - są to w większości ponurej sławy rezerwaty, do których nocą lepiej się nie zapuszczać.
Inaczej mówiąc, choć forma nie jest bez znaczenia, ważniejsza jest treść : to nie dzielnice są « trudne » - trudna jest przede wszystkim sytuacja - materialna, kulturalna, rodzinna - większości ich mieszkańców. Selekcja poprzez rosnące astronomicznie czynsze doprowadziła do wyrzucenia z centrum miast na ich obrzeża wszystkiego, co słabsze, biedniejsze i problematyczne. Oczywiście, w pierwszej kolejności, imigrantów, co doprowadziło do patologicznych koncentracji przybyszy z innych kultur w swego rodzaju gettach, gdzie obłudna retoryka integracji odbija się pustym śmiechem od betonowych płyt.
Architekt Alain Chomel, w ciekawym eseju, zwraca uwagę na to, co natychmiast uderza cudzoziemca, wysyłającego tu dzieci do szkoły, lecz czego tubylcy - prowadzący burzliwe dyskusje na temat przemocy wśród młodzieży i porażki francuskiego modelu integracji - nie są jakby w ogóle w stanie dostrzec. Nie rozumieją wręcz, o czym do nich się mówi, gdyż dla nich to normalka : wszyscy przez to przeszli. Szkoła nie jest bowiem jedynie pudłem rezonansowym przemocy, istniejącej skądinąd na zewnątrz w społeczeństwie - jest również jej generatorem. Dotyczy to zwłaszcza szkoły średniej - collegów i liceów - gdzie wszystko jakby sprzysięga się przeciwko « socjalizacji » uczniów, a co za tym idzie - integracji cudzoziemców.
Ba, uczeń nie ma co liczyć choćby na minimum respektu - trudno się dziwić, że odpłaca pięknym za nadobne : nauczycielowi, hierarchii, później całemu społeczeństwu. Trzeba bowiem wiedzieć, że we francuskiej szkole - uczeń nie ma swojego miejsca : to nie nauczyciel przychodzi do klasy, lecz klasa do niego. Korytarzami wędrują co godzinę stada nomadów, objuczonych kajetami, pozbawionych swego obozowiska - swej ławki, szatni, schowka - pozostawionych samym sobie, często wydanych na pastwę gangów, uprawiających szantaż, przemoc czy handel narkotykami.
Problem co gorsza nie sprowadza się do wyobcowania w przestrzeni. Ktoś tu dawno temu wymyślił, pewnie w imię jakiejś pseudo-egalitarnej ideologii, absurdalny system « tasowania » uczniów. Co rok mianowicie następuje nowe rozdanie : nauczyciele i wychowawcy, a zwłaszcza koleżanki i koledzy - w większości się zmieniają. Dziecku nie wolno z czymkolwiek się oswoić, zapuścić korzonków, utrwalić więzów. I tu właśnie widzę jedną z głównych przyczyn porażki francuskiego modelu integracji.
Bo też spójrzmy jak to wygląda w praktyce. Co roku, do każdej klasy dokłada się pewną liczbę osobników problematycznych, powtórkowiczów o podejrzanej reputacji. Najczęściej są to dzieci imigrantów, głównie arabskich, które przyjęło się nazywać « beurs ». To miejsce jest dla nich poczekalnią, wiadomo, że i tak za rok odpadną, zmienią klasę i towarzystwo, nie zdążą się załapać. Z czym się mają integrować ? Z efemeryczną, przejściową grupą obcych dzieci, z którymi nic ich nie łączy ? W ten sposób dla nich cała w ogóle szkoła jest taką przymusową poczekalnią, czy może formą aresztu . Wyznacznikiem tożsamości nie jest dla nich ani klasa, ani szkoła, ani jakaś tam abstrakcyjna « Republika » - tę funkcję spełnia wyłącznie banda, podwórkowa czy dzielnicowa wspólnota wyrostków, istot bez przeszłości i bez przyszłości, błąkających się po ziemi niczyjej.
Na tym właśnie polega tutejszy model integracji : Araba, Murzyna lub Polaka wyrywamy z korzeniami z jego kultury, i robimy zeń Francuza. Teoretycznie, gdyż w praktyce robimy zeń człowieka z nikąd : po francuskich przedmieściach błąkają się stada dzikusów. Republika, świecka szkoła i telewizja wyrwały ich z objęć ojców, ich języka, obyczajów i religii - nie dając im innej tożsamości w zamian (chyba, że tożsamością nazwiemy ową mściwą subkulturę no man’s landu, której na imię rap, grafitti i mordobicie).
No dobrze, powiecie - a Mundial, ta zbiorowa euforia, wielomilionowe pstrokate tłumy, wyrostki z przedmieść machające flagami i wyjące Marsyliankę - czyż to nie najlepsze dementi, symbol triumfu integracji a la française ? Zgoda, lepsze to niż nic, lecz integracja to bardzo powierzchowna. Wiemy dobrze z historii, że stan rewolucyjnych uniesień jest nietrwały, szybko do głosu dochodzi szara rzeczywistość. A jej nie da się, ot tak, « wykiwać », choćbyśmy mieli tysiąc Zidanów.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU