Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 22:18 TU
Zmarły nagle w sobotę, w wieku 70 lat, François Furet, był jednym z najwybitniejszych francuskich historyków. Szczególnie głośne były jego prace poświęcone Rewolucji Francuskiej. Odmienił nasze spojrzenie na to wydarzenie, ukazując m.in. jak to Ancien Regime wyhodował na swym łonie własną negację, kręcąc sobie stryczek na szyję. Ta nowa wizja znalazła syntetyczne ujęcie w monumentalnym « Słowniku krytycznym Rewolucji Francuskiej », opracowanym przez François Fureta i Monę Ouzouf w perspektywie obchodów Dwóchsetlecia, w roku 1989.
Prawdziwym jednak wydarzeniem stał się opublikowany w 1995 roku, sążnisty esej o dziejach komunistycznej idei w tym stuleciu i dialektycznych a perwersyjnych związkach między dwoma jego demonami: komunizmem i faszyzmem. To sześćsetstronicowe dzieło, zatytułowane « Przeszłość pewnej iluzji », stało się natychmiast bestsellerem. Już w rok po pierwszym wydaniu ukazało się w formacie kieszonkowym.
François Furet sam był komunistą, do roku 1956, a jest oczywiste, że trzeba przez to przejść, by wiedzieć "jak to się je". Szedł szlakiem, przetartym przez Hannę Arendt i Leszka Kołakowskiego, ale wniósł swą historyczną wiedzę, ukazując w całej złożoności genezę i wzajemne sprzężenie obu totalitaryzmów, "dwujajowych - rzec by można - bliźniaków", które jednak wyszły /jak to bliźniaki/ z tego samego brzucha: był to brzuch, jak dowodzi Furet, Pierwszej Wojny światowej.
Faszyzm, wbrew niektórym teoriom, wcale nie był reakcją obronną kapitału na bolszewizm. Kiedy sięgnąć wstecz, po pierwsze, odnajdujemy wspólne korzenie obu ideologii. Skrajną prawicę i lewicę łączy nienawiść do burżuja: do faszyzmu i nazizmu wielu trafiło przez socjalizm. Po pierwszej wojnie, "bliźniaki" równocześnie się zwalczają i naśladują - są dziećmi tej samej, wojennej historii. Z wojny biorą to, co w niej najbardziej "elementarne": do polityki wnoszą naukę, wyniesioną z okopów: spowszednienie przemocy, prostotę skrajnych pasji, uległość jednostki wobec kolektywu, wreszcie gorycz daremnych lub zdradzonych poświęceń. To bowiem w krajach pokonanych na polu bitwy i sfrustrowanych te nastroje znajdują najżyźniejszą glebę.
Faszyzm i bolszewizm wprowadzają do polityki potęgę "wielkich liczb", w której dziewiętnastowieczni liberałowie widzieli zagrożenie dla parlamentarnej demokracji, nie przewidując, że niebezpieczeństwo nadejdzie z innej strony: ze strony owych milionów ludzi, których łączy nie egzekwowanie w samotności sumienia prawa głosu - lecz wspólnota żołnierskiej niedoli. Pierwsza wojna światowa, pisze François Furet, zainaugurowała erę mas. W jakimś sensie oznaczało to postęp demokracji, gdyż każdy szary obywatel stawał się czynnym podmiotem. Ale dźwignią integracji owego "szaraka" w polityce - i tego optymiści nie przewidzieli - nie jest wcale edukacja, lecz doświadczenie wojny. Masy nie wkraczają do akcji jako zbiór oświeconych jednostek, które stopniowo uczyły się polityki: lepiej rozumieją prosty język "braterstwa broni", niż kodeks cywilizowanej walki o władzę.
François Furet pokazywał dalej - w książce « Przeszłość pewnej iluzji » - jak owe bliźniacze "pasje rewolucyjne" wyrosłe z tej samej gleby, dzielące nienawiść do burżuazyjnej demokracji i pieniądza, oraz wizję "nowego świata" - wykrystalizowały się w dwa, różne "projekty" polityczne: dyktaturę proletariatu, jako pierwszy etap uniwersalistycznej utopii, oraz Państwo Narodowe, fetyszyzujące "plemienną" czystość.
Ale mimo tych różnic, bolszewizm, faszyzm i nazizm splecione są jakby ze sobą w miłosnym, diabelskim uścisku. Nawet ich wzajemna walka naznaczona jest w znacznym stopniu piętnem szatańskiej mistyfikacji. Jeden zbrodniczy reżym zwalczali ludzie, cynicznie manipulowani przez drugi zbrodniczy reżym. Strategia antyfaszyzmu pozwoliła partiom komunistycznym na świecie odzyskać demokratyczną wiarygodność i znacznie rozszerzyć strefę wpływów - i to dokładnie w momencie, gdy w samej ojczyźnie komunizmu zamordyzm osiągał apogeum.
Trzy wielkie dyktatury łączy jeszcze jedno, pisał Furet: ich los zależał od woli jednego człowieka. Pragnąc wszystko widzieć przez pryzmat "walki klas", z uporem nie dostrzegano tej elementarnej prawdy. Za Leninem chciano widzieć robotników, faszystowskich wodzów brano za marionetki kapitału. Tymczasem trudno cokolwiek zrozumieć, nie doceniając monstrualnej woli politycznej kilku jednostek. Sukces każdej z nich był wynikiem specyficznych okoliczności, ale łączy je znowu jedno: pokonały przeciwnika, który już "leżał" lub gotów był się "podłożyć".
Lenin raczej podnosi władzę z ziemi niż ją zdobywa, Mussolini wkracza do Rzymu "otwartego" na przyjęcie brunatnych koszul, Hitlera wzywa do władzy Hindenburg. Co do Stalina, przeciwnicy, których musi pokonać, aby rządzić, przyjmują z góry reguły gry skazujące ich na klęskę. Trzej dyktatorzy upijają się swymi sukcesami: im bardziej dominują, tym bardziej ich wola dominacji rośnie.
Dlatego też szukanie związku między ich poczynaniami, a jakimiś "klasowymi" czy "grupowymi" interesami, nie ma wielkiego sensu. Marksistowska analiza, która w innych okolicznościach może czasem na coś się przydać, w najmniejszym stopniu się nie ima - pisze Furet - dyktatur nowego typu, które zaistniały w tym stuleciu. Tajemnicy tych reżymów nijak nie rozszyfrujemy, interpretując je jako wynik gry społecznych interesów: przeciwnie, ich diabelski sekret - to właśnie całkowite uniezależnienie się od tychże interesów, zarówno "burżuazyjnych" jak "proletariackich". Ironia historii sprawiła, że materializm historyczny zdobył najwięcej wyznawców akurat w stuleciu, w którym najmniej był w stanie cokolwiek wytłumaczyć...
Furet mówił w 1995 roku, że w gruncie rzeczy mógł był napisać tę książkę już 20 lat wcześniej, ale zapewne nie znalazł by wydawcy. Został by zaszczuty: Być lewicowym antykomunistą - to było nie do pomyślenia. Lewica stosowała strategię ideologicznego zastraszania. Ów terror był na tyle silny, że w roku 1981 - kiedy jakobinizm i ideologia były w odwrocie, a inteligencja, przetrawiwszy Sołżenicyna, nawróciła się na antykomunizm - socjaliści zdobyli władzę, wymachując archeo-marksistowskim programem "obalenia kapitalizmu". Furet uważał, że za tę "regresję" odpowiedzialny był w dużej mierze François MItterrand, pesymista i cynik, nie rozumiejący głębokiej natury totalitaryzmów.
Furet osądzał niekomunistyczną lewicę bezlitośnie. To nie do wiary - mówił w jednym z wywiadów - że nasi socjaliści - /spadkobiercy Kautsky'ego i Leona Bluma, którzy natychmiast rzecz przejrzeli na wylot/ - nie są zdolni objąć myślą zjawiska post-komunizmu. Oni mają jakby wbudowane "bolszewickie superego" i dlatego widok upadającego Berlińskiego Muru wprawił ich w konsternację. Niemniej Furet nie zerwał z lewicą: mówił, że to jego rodzina, że prawicy nie lubi, ale że kiedy spotyka socjalistów, to cierpi: ich zaszpuntowane umysły są wobec historii bezradne. Prawdziwego aggiornamento François Furet już nie dożył.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU