Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 22:22 TU
Przyjęło się mówić real-TV... Cóż to jednak ma wspólnego z "rzeczywistością"? Czy nie zafrapował was czysty surrealizm sytuacji, gdy po 11 września – w wielu krajach, gdzie były w toku miejscowe edycje Big Brothera – nie tylko programów nie przerwano, ale wręcz zadbano o to, aby do ich uczestników nie dotarło nic z tego, co działo się na zewnątrz – krótko mówiąc, aby tej wyreżyserowanej pseudo-rzeczywistości nie zakłóciła rzeczywistość z krwi i kości, z łez, stuporu i zgiełku?
Na temat francuskiego Loft Story i jego zagranicznych krewniaków wylano już morze atramentu. Spłodzono tysiące artykułów i tuziny książek. Pisano, że przypomina to obozy koncentracyjne, że to triumf pustki i apologia banału, że traktuje się tam ludzi jak zwierzęta. Jak zwierzęta? No właśnie, nikt jakoś nie wpadł na to, że najbardziej przypomina to zapewne ogród zoologiczny. Otóż wpadł na to francuski socjolog Olivier Razac, który w książce "Ekran i zoo" wskazuje na uderzające, głębokie związki między "real-telewizją", a tradycją eksponowania żywych istot w klatce. Mówię "istot", gdyż nie chodzi tylko o zwierzęta – również o tzw. "dzikusów", pochodzących z krajów skolonizowanych, których eksponowano w klatkach z końcem XIX wieku i jeszcze nawet w latach 30. wieku XX.
Nie idzie o to, że ludzi traktuje się jak zwierzęta (w końcu jednym i drugim, w myśl dzisiejszych kryteriów, należy się podobny szacunek). W jednym i drugim przypadku chodzi o to, by postrzegany obraz – zwierząt i ludzi – odpowiadał temu, co na ich temat chcemy sobie wyobrażać. Zoo ma być ratunkiem dla zagrożonych gatunków, real-TV oddaje głos szaremu śmiertelnikowi, ratując go przed niebytem anonimowej egzystencji. Tygrys z klatki w zoo jest ikoną dzikiego zwierza, tak jak go sobie chcemy wyobrażać – Kowalski z Big Brothera nie jest żywym człowiekiem, lecz typem człowieka, z którym się mamy utożsamić: hochsztaplerem, playboyem, cwaniaczkiem lub ofiarą (dla każdego coś miłego)...
Ale czemu to wszystko służy? W pierwszym rzędzie procesowi "społecznego oswajania", lub ujmując rzecz dosadniej – "społecznej tresury". Dominującą tendencją w społeczeństwach demokratycznych jest tendencja do "strawienia" wszystkiego, co da, lub nie da się strawić. Każda odmienność, każde odstępstwo od normy – natychmiast jest wchłonięte i strawione, staje się stereotypem, modą, okazją do sprzedania komuś czegoś – choćby był to zoofil-pedofil-cyklista-pederasta-mason-syjonista albo karzeł-półfaszysta-półhermafrodyta. Bierzcie mnie, jakim jestem, tak brzmi naczelne hasło epoki. Analfabeta lub zboczeniec, wszystko jedno – każdy jest takim, jakim jest i proszę nie żądać od niego nic innego. Oswajanie polega na tym, że wszystko to ma się wpisać w naturalny porządek rzeczy: wszystko ma pozostać przyjemne, cool, a przynajmniej: godne zaakceptowania, w imię konsumpcyjnej wszechtolerancji.
Ale tolerancja ma swą drugą stronę medalu, jaką jest nadzór, czy jak kto woli: kontrola. Masom podglądaczy wydaje się, że śledzą, minuta za minutą, życie intymne swych alter ego w magicznym okienku telewizji. W istocie jednak – klasyczny fenomen lustra - to owe masy czują się podglądane i nadzorowane. By wrócić do analogii z Zoo, zacytujmy Diogenesa: "Lwy nie są niewolnikami tych, którzy je karmią – to ci ostatni są ich niewolnikami". Real-TV tworzy więc rodzaj pętli czy błędnego koła społecznego mimetyzmu: powielania postaw i zachowań, a nawet więcej – wchłaniania i nobilitowania wszystkiego, co wystaje i odstaje od normy, oswajania wszelkich form indywidualnego "zdziczenia", przetwarzania wszystkiego na pstrokaty obraz normalki: multi-culti, wszystko wszystkiemu jest warte, we wszystkich kolorach tęczy. Pod warunkiem sine qua non, że saldo jest dodatnie, a kasjer uśmiechnięty.
Jedyną prawdziwą wartością w tym systemie jest zatem nieużyteczność. Być absolutnie poza wszystkim, nie dać się wchłonąć ani strawić. Czy jak kto woli – by wyrazić to językiem Michela Foucault – zdziczenie: taki rodzaj zachowania, który nie poddaje się oswojeniu. Nie dać się zamknąć w klatce ani sformatować, być niedostrzegalnym i nie podobnym do niczego. Pamiętamy to jeszcze z wojska: być tym, który się niczym nie wyróżnia, na dobre ani na złe. Udajemy, że nas nie ma – odwrotnie niż masy, które pchają się drzwiami i oknami do real-telewizji, by udawać, że są, choć naprawdę ich nie ma.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU