Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2010 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 22:24 TU
Jeśli ktoś jeszcze nie wie, czym jest telewizja (a myślę, że nikt sobie nie chce zdać z tego sprawy, ani jej niewolnicy, ani dumne elity, nie zniżające się do tak wulgarnych tematów), oświeci go wypowiedź Patricka Le Lay, szefa TF1, najpotężniejszego we Francji kanału telewizyjnego.
Na aż tak szczery "outing" prawdę mówiąc nie liczyłem. W świecie showbiznesu panuje swoista omerta: nie mówi się o tym, co jest "nerwem wojny", czyli o szmalu i o komercyjnych sprężynach systemu. W końcu przed laty, aby uzyskać koncesję na Jedynkę (w sposób kryminalny wystawioną na sprzedaż przez władze), tenże Le Lay nie wymachiwał komisji przed oczyma banknotami, lecz obietnicami dostarczenia telewidzom "kulturalnej wartości dodatkowej". I oto teraz, w wydanej właśnie książce "Decydenci wobec zmian", wykłada kawę na ławę o co naprawdę chodzi:
"W założeniu, profesją TF1 – powiada prezes największej we Francji telewizji – jest wspomożenie, dajmy na to, Coca-Coli, w sprzedaniu jej towaru. Otóż aby przekaz reklamowy do telewidza dotarł, jego mózg musi być w odpowiedniej do tego dyspozycji. Nasze programy spełniają taką właśnie funkcję: rozerwać i zrelaksować telewidza między dwoma reklamami. Sprzedajemy po prostu Coca-Coli czas dyspozycyjności mózgu"... No, nareszcie się przyznali. Ach, móżdżek dobrze zmiękczony, podatny na wciskanie kitu! – oto ideał człowieczeństwa w oczach decydentów telewizji, o której Pascal Bruckner pisał w jednej z książek, że "jest kontynuacją apatii przy pomocy innych środków".
Przypominają się też płomienne filipiki Federico Felliniego, najzacieklejszego z wrogów tego medium, które "jak głowa Meduzy, zamienia w kamień tych, co na nią spojrzą". Nie doceniamy i nie ogarniamy jeszcze tego, jak głębokie i dalekosiężne konsekwencje ma hegemonia telewizji i w ogólności – nastanie kultury obrazkowej. Nauczyciele, którzy załamują ręce nad spadającym z roku na rok poziomem w szkołach, gdzie uczniowie – spędzający więcej czasu przed ekranem niż w klasie - coraz gorzej władają własnym językiem, mówionym i pisanym, winni poczytać prace teoretyczki mediów, Herthy Sturm. Pisała ona m.in., że szybko zmieniające się obrazy osłabiają werbalizację. Wymagają wciąż nowej i niespodzianej adaptacji do bodźców percepcyjnych, a widz nie jest w stanie za tym nadążyć i przestaje rzeczy wewnętrznie nazywać. A to z kolei oddala go od języka. Nie należy się więc potem dziwić, że ludzie wykarmieni kulturą obrazkową mają często trudności ze zrozumieniem prostych tekstów.
Warto też zajrzeć – w odruchu wymiotnym, po wysłuchaniu credo szefa TF1 - do książki "Kontekst bez kontekstu", w której już ćwierć wieku temu George Throw bezlitośnie rozpracował prawdziwą naturę tego medium. "Telewizja – pisał ów znany dziennikarz NEW YORKERA – zinfantylizowała społeczeństwa, pozwalając im uciec od konfliktów i poważnych dyskusji. Równocześnie między jednostką a masą wprowadziła dystans, wykluczający wszelki ludzki kontakt: przemieniła obywateli w widzów, skazanych na totalną izolację przed ekranem. Zaprowadziła dyktaturę natychmiastowości, średniości i neutralności, burząc wszelkie hierarchie wartości. Informacja, nie podporządkowana żadnej hierarchii, spełniać ma jedynie wymogi spektaklu w "kontekście bez kontekstu". Na najwyższy piedestał wyniosła błahość i pospolitość, ściągając w dół to, co nietuzinkowe, tak by je osłabić i przez to "uprzeciętnić" – zrównać w prawach z byle czym. Jej potęga – to bezruch i wszechwładza bierności.
Telewizja narzuca dziecinnie manichejską wizję świata, w którym wszystko może być tylko dobre, albo złe, lub winno być przedmiotem jednomyślnego consensusu. Infantylizując dorosłych, skłania ich do abdykacji, zaś ich rolę przejmują tzw. "eksperci". Tylko ekspert może wziąć w swoje ręce jakikolwiek problem. Najlepiej psycholog, ekspert-mamuśka, wyspecjalizowany w pocieszaniu. W erze zaniku autorytetów – pisał George Throw – takie mamy autorytety. A skoro zanikły wszelkie hierarchie wartości i upadła sztuka niuansowania, inaczej mówiąc – skoro zniknął wszelki kontekst – problemy można rozwiązywać wyłącznie metodą nikczemnych, oddolnych kompromisów: jedyną regułą gry staje się poszukiwanie najmniejszego wspólnego mianownika, obsesyjna gonitwa za przeciętnym telewidzem i przeciętnym konsumentem, obiektem najwyższego uwielbienia – bożkiem, do którego modlą się spece od reklamy i do którego wdzięczą się politycy.
Zresztą "bożek" to brzmi nazbyt dumnie: prezes TF1 znalazł lepsze określenie – "móżdżek w galarecie"... I dlatego zakończę jednym jeszcze cytatem z Pascala Brucknera: "Telewizja wymaga od telewidza jednego tylko aktu odwagi, lecz jest on nadludzki: zdobyć się na jej wyłączenie". A jeszcze lepiej: wyrzucenie.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU