Piotr Błoński
Tekst z 08/02/2010 Ostatnia aktualizacja 08/02/2010 14:09 TU
O tej wystawie chyba jeszcze trudniej, bo nazwisko Giacomettiego przywołuje zaraz na myśl jego jakże charakterystyczne rzeźby; zaraz potem wyłaniające się z powierzchni obrazu niczym widma twarze i postacie; a jego rysunki są jakby z innego klucza, ujawniają z całą brutalnością obsesyjność pogoni za formą, zachowując ślad przebytej drogi. Ktoś zapyta: czy nie można tego samego powiedzieć o każdym rysunku dobrego malarza czy rzeźbiarza? Odpowiedzi nie udzielę – zawiera ją wystawa.
Jak opisać te rysunki? Głównym, najczęściej jedynym narzędziem jest jednolitej grubości, czy raczej cienkości kreska, gmatwanina kresek które same w sobie nie budują konturu, waloru, nie bawią się w światłocienie, lecz wydobywają nieoczekiwane szlaki powierzchni modela, wędrując po jego trójwymiarowej mapie; wrzynane w papier ową cienką, czasem drżącą, ale uparcie i pewnie kierowaną kreską głowy, sylwetki, wnętrza, czasem pejzaże, motywy powtarzane wielokrotnie na nowo i od nowa jakby pierwszy raz, z pokorą artysty tym bardziej przejętego wątpliwościami im bardziej zbliża się on do swego ideału odtworzenia immanentnej prawdy modela, podejmowane ze wzrastającą rozpaczą kiedy wydaje mu się, że w poprzedniej próbie doszedł do granic swych możliwości.
Jest taka sekwencja tej wystawy dotycząca prób zobaczenia głowy modela jako czaszki, bo przecież głowa jest czaszką, kiedy uda się tę czaszkę – na wskroś rysunku – wyłowić z twarzy, jak sądzi Giacometti, to uzyskuje się esencję jej formy, wyrazu, charakteru. Zaciera się przestrzeń, perspektywa, a wyłania się nie tyle forma, co idea formy. Jest to rozmowa ze śmiercią, bo im bliżej zamierzonego celu, formy ostatecznej, absolutnej, tym dalej od zmienności cechującej życie.
Nie tak pesymistycznie wypadają te rysunki, w których Giacometti uwiecznia pejzaże czy wnętrza – jak na przykład w serii bogatych rysunków przedstawiających salon w mieszkaniu rodzinnym ze stołem nad którym rozpościera się wenecki bodaj żyrandol. Tu przeciwnie – martwym przedmiotom Giacometti nadaje życie wieczne – choć sylwetka siedzącej za stołem matki przywraca poprzednie skojarzenia.
Wśród blisko dwustu rysunków zamieszczono na wystawie kilka rzeźb – jest to arcydzieło wystawowej scenografii, bo oku przećwiczonemu na zobaczonych dopiero co rysunkach wynikają z nich one najzupełniej dosłownie: i dzieje się tak od pierwszych do ostatnich eksponatów, pokazanych w zasadzie chronologicznie, tylko że Giacometti doprowadza widza do rozpaczy, bo kiedy tylko widz ten nabierze przekonania że zrozumiał jego sposób widzenia, przełożony z rysunku na rzeźbę, kiedy tylko się zadomowi – artysta kwestionuje wszystko co dotąd zrobił i zaczyna mozolnie kreślić od nowa. Jest to wrażliwość na pograniczu szaleństwa, najwyższa cena za zbliżenie do absolutu.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU