Piotr Błoński
Tekst z 08/02/2010 Ostatnia aktualizacja 08/02/2010 16:16 TU
Kto kocha malarstwo, tego obrazy Morandiego muszą zniewolić. Morandi dowodzi – jak stwierdza Roman Opałka – że malarstwo zawsze jest możliwe.
Zacytowałem opinie dwóch spośród współczesnych artystów których poniekąd stowarzyszono z tą wystawą, prosząc ich o wypowiedzi pośrednio ukazujące głęboki, podskórny wpływ Morandiego. Sama wystawa, zorganizowana z inicjatywy Tate Gallery w Londynie, przeniosła się stamtąd do Paryża gdzie będzie czynna do początku stycznia: została ona przy tym wzbogacona o kilka obrazów z tutajszych kolekcji prywatnych.
Giorgio Morandi żył w latach 1890-1964. Studiował malarstwo w Bolonii, tuż przed 1 wojną interesował się futuryzmem: mobilizację i służbę w armii opłacił długą depresją nerwową. W latach dwudziestych aktywnie uczestniczył we włoskim życiu artystycznym, w 1930-tym został profesorem grafiki w Akademii Sztuk Pięknych w Bolonii. Od tego też roku poświęcił się całkowicie martwym naturom i po trosze pejzażom.
Na wystawie są trzy pejzaże, kilka martwych natur z lat trzydziestych, ale zdecydowana większość dzieł pochodzi z lat 50-tych i 60-tych. Nieodmiennie blat stołu, jako dolna lub środkowa pozioma strefa kompozycji, na nim, nieodmiennie, butelki, dzbanki, pudełka – jedne bardziej skupione, inne ustawione luźniej, przymierzane do siebie z obrazu na obraz, wpływające na siebie nawzajem to odcieniami brudnego fioletu czy zieleni, to przyszarzałym brązem, to znowuż żywymi, rozbielonymi barwami, czy wręcz bielą jak cała seria z białymi butelkami i kompotierkami, która stała się dla jego twórczości emblematyczna.
Z tym, co się dzieje na płótnie, Morandi robi bardzo dziwne rzeczy. Choć wolumen tych przedmiocików kształtowany jest niby akademicko, barwą i cieniem, przynajmniej na pierwszym planie, cała ich grupa objawia się częstokroć jako dwuwymiarowa, niczym obraz w obrazie; precyzyjny, jubilerski rysunek jednych konturów kontrastuje z ledwie naszkicowanymi plamami innych. Oto kilka kubków czy kloców – nie wiem czego to były kloce – każdy w innym, pastelowo-przyszarzałym, ale żywym kolorze, demonstruje grę stosunków barwnych na tle beżowo-brązowych stref tła – tam znowuż użycie na ich wierzchnich powierzchniach tej samej barwy co barwa powierzchni stołu sprawia, iż zastygają monumentalnie, niczym starożytne ruiny w kurzu. Zresztą wielu krytyków i malarzy postrzegało zestawy buteleczek Morandiego jako rodzaj architektury.
W latach 60-tych Morandi często wzburza fakturę, wcześniej prawie jednolitą, co zwiększa dramatyzm kompozycji. Ale nie traci przy tym nic z niepowtarzalnej medytacji jaką jest każdy z tych obrazów, nic z metafizycznej samotniczej wędrówki do granic malarstwa – tego co tak u Morandiego fascynuje cytowanego na wstępie Romana Opałkę.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU