Piotr Błoński
Tekst z 09/02/2010 Ostatnia aktualizacja 09/02/2010 15:04 TU
Komisarz wystawy Marc Restellini głosi zdecydowanie, że pragnął przełamać cierpiętniczą legendę narosłą wokół Modiglianiego, a podkreślić intelektualizm jego twórczości, świadomość własnej wartości, dystans z jakim odnosił się on do awangardy wcale nią równocześnie nie gardząc, wreszcie jego pionierskie intuicje. Wydawałoby się to niełatwe, jako że Modigliani, od dzieciństwa schorowany, przez wszystkie paryskie lata żył na granicy nędzy, a doceniano jego malarstwo w bardzo wąskim kręgu kilku zaledwie kolekcjonerów-marszandów, Paula Guillaume’a, Paula Aleksandra, Leopolda Zborowskiego – oraz przyjaciół artystów. Nie byle jakich: Brancusi, Picasso, Kisling, Soutine, Apollinaire, Cocteau – zresztą Modigliani znał całą faunę Montparnassu jakkolwiek w porównaniu z innymi wiódł życie mniej kawiarniane.
Scenariusz wystawy posłuszny jest podziałowi na główne okresy twórczości Modiglianiego. Pierwsze paryskie lata 1906-1909, kiedy konfrontuje on swą nabytą we Włoszech wiedzę artystyczną z kotłującymi się w Paryżu tendencjami – w tej pierwszej sali mamy więc szereg portretów, w których pobrzmiewają jeszcze echa ekspresjonizmu Toulouse-Lautreca czy Gauguina albo, jak w Żebraku z Livorno – wpływ Cézanne’a. Ale Modiglianiemu głównie chodziło wtedy o rzeźbę. Przyjaźni się z Brancusim, wykonuje niezliczone ilości szkiców w pogoni za idealną wykreśloną od jednego zamachu formą, porzuca w połowie napoczęte bryły gdy jest czymś zawiedziony. Na wystawie zadowolić się musimy jedną tylko rzeźbą – marmurową głową z roku 1914, za to wiele obejrzeć można owych szkiców. Ponadto w tych samych latach Modigliani odkrywał nie tylko sztukę Afryki, jak jego koledzy Picasso czy Brancusi, lecz zapalił się do sztuki starożytnej Azji, Egiptu, zbiorów etnograficznych. Widać te wpływy w sposobie schematyzacji figur, który jest tak dla Modiglianiego charakterystyczny. W latach 13 – 14 wykonywał całą serię Kariatyd – na papierze i w kamieniu.
Ale właśnie w 1914 roku Modigliani musiał zrezygnować z rzeźby: na pracę w kamieniu – a tylko taką uznawał – nie pozwalał mu już stan zdrowia. Kolejny etap wystawy, to cała seria aktów z lat 1916-17 – tych, które wystawione w galerii Berty Weill wywołały legendarny dziś skandal. No cóż, akty Modiglianiego, to kolejny krok na drodze którą wytyczył Manet swą Olimpią – można zrozumieć, że były prowokujące, bo, jak to ujął Restellini, akty przed Modiglianim to były obrazy, a akty Modiglianiego, to kobiety. Ale te emocje ustępują na wystawie emocjom znacznie silniejszym, gdy dochodzimy do obrazów – portretów i kilku pejzaży – z ostatnich lat życia małarza, zmarłego w styczniu 1920 roku. Przy zachowaniu charakterystycznej syntetyczności formy, która bynajmniej nie zubaża wyrazu psychologicznego modela, specyficznego wydłużenia postaci, szyi, skłonu głowy, symetrii twarzy – Modigliani wzbogaca kolorystykę swych obrazów. Pulsuje w nich suto kładziona farba na wielkich, jednobarwnych, ale urozmaiconych fakturą polach, obrazy te nabierają barwnej świetlistości witraży wcale nie dzięki sztucznemu oświetleniu. Portret ostatniej towarzyszki malarza Jeanne Hébuterne w żółtym swetrze na tle szarej i niebieskiej ściany, ostatni akt rudej dziewczyny w tonacjach brązów i rozbielonego oranżu, ostatni autoportret, z niewidzącymi oczyma, w czerwonej marynarce i wyblakłobłękitnym szaliku na tle pomarańczowego wnętrza z akcentami błękitu i brązu – obrazy te nabierają przejmującej intensywności. Wszystkie elementy stylu Modiglianiego doprowadzone są tu do ostatecznych konsekwencji i wykluczają jakiekolwiek dopowiedzenie.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU