Piotr Błoński
Tekst z 09/02/2010 Ostatnia aktualizacja 09/02/2010 17:04 TU
Zajrzałem więc najpierw do centrum Pompidou, skuszony pozytywnymi recenzjami z wystawy rysunków Cy Twombly – wystawy przywiezionej zresztą z petersburskiego Ermitażu. Autor – amerykański malarz osiadły dziś w Neapolu, sam dokonał wyboru sześćdziesięciu dzieł z ostatnich lat pięćdziesięciu. Jest to trudna wystawa: Cy Twombly nie przedstawia ani świata, ani nawet abstrakcji. Malowanie czy rysowanie jest u niego rejestracją gestu, czasem nawet gestu automatycznego czy ślepego – jak w dziełach malowanych czy rysowanych w ciemności; jest sposobem zawłaszczenia powierzchni, zaznaczenia swojego śladu. Takie zapisy – szczególnie te z lat sześćdziesiątych, potrafią być frapujące przez swą uporczywość, przez manifestację bezradności pozornej czy prawdziwej - którą autor mozolnie przełamuje. W latach osiemdziesiątych Cy Twombly mnoży natomiast odniesienia do cywilizacji antycznej – choćby w tytułach, a dzieła z ostatnich lat cechuje z kolei eksplozja barw, jakby artysta odnalazł w sobie jakiś dziecięcy wręcz entuzjazm, radość z pławienia się w farbie – rozlewanej, rozmazywanej i rozkwitającej wszystkimi barwami tęczy.
Ale bardziej dla mnie frapująca jest wystawa pt. Architektury niestandartowe. Centrum Pompidou zwróciło się do dwunastu zespołów architektów, znanych z awangardowych poszukiwań na pograniczu architektury, rzeźby i designu, podporządkowujących jednak swoje projekty prawom matematyki, co dzięki technikom informatycznym żeni je z konstrukcją i broni przed zarzutem utopii.
Jest to też manifest buntu przeciw linii prostej: przeważnie mamy do czynienia z obłymi powłokami, bulwami, śrubami, przestrzeniami przenikającymi się lub rozlewającymi. Jest to też całkiem świadomy bunt przeciw tytułowej standardyzacji architektury, przeciwko wszelkim normom które sprowadzają dzisiajsze miasta i mieszkania do najmniejszego wspólnego mianownika, do ujednoliconego a gwarantowanego komfortu minimum. Także i ta wystawa jest jednak trudna w odbiorze, bo projekty i makiety są takie jakie architekci lubią sobie pokazywać nawzajem, tzn. konceptualne, zupełnie dla laika niezrozumiałe, a do tego opatrzone długawymi opisami w pseudofilozoficzno – techniczno – środowiskowo – symbolicznym slangu. Szkoda. Można się pocieszyć kilkoma całkiem zrozumiałymi przedmiotami, które same w sobie wyjaśniają najlepiej postawione wyzwanie, jak np. szachy Grega Lynna: szachownica, proszę państwa, wcale nie musi być płaska, ani jej pola unormowane.
Warto też z rozpędu zajrzeć do muzeum, gdzie jedna z sal poświęcona jest architekturze nowoczesnej – ale tej z XX wieku, która po omawianej wystawie wydaje się jakoś dziwnie zwyczajna. Jest to wystawa fotografii ze zbiorów Very Cardot i Pierre’a Joly: oboje przez kilkadziesiąt lat systematycznie fotografowali na użytek pism fachowych i magazynów wszystko co najciekawsze we francuskich realizacjach architektonicznych – od Corbusiera po Jean Nouvela. Na wystawie jest tych zdjęć kilkadziesiąt, ale w sumie 60 tysięcy – z czego już 18 tysięcy dostępnych w internecie – www.centrepompidou.fr .
A w ogóle to muzeum sztuki nowoczesnej w centrum Pompidou oferuje nowy układ eksponatów – jak wiadomo stała wystawa jest tam co kilka lat zmieniana. Nie będę się porywać na systematyczny opis obecnego stanu, chciałem tylko zasygnalizować znakomitą ekspozycję indywidualną Romana Opałki, w osobnej, niewielkiej, ale w sam raz dostosowanej przestrzeni. Do trzech obrazów „liczonych” z lat 80-tych, które są własnością muzeum, na których liczby tworzą jeszcze szarą koronkę, autor dodał dwa wykonane niedawno – a więc z cyframi prawie białymi, niemal zlewającymi się z białym tłem, oraz kilka fotografii własnej twarzy ilustrujących w ten dodatkowy sposób upływ czasu; do tego wszystkiego z głośników dobiega głos artysty odliczającego malowane kolejno liczby. Niby wiadomo czego się spodziewać: a jednak ta powściągliwa instalacja robi swoje wrażenie.
Spacer po wystawach nowoczesnej twórczości zaprowadził mnie do tymczasowej witryny Muzeum Sztuki nowoczesnej miasta Paryża – czynnej na czas remontu głównego budynku – czyli do Couvent des Cordeliers w sercu dzielnicy łacińskiej. Couvent des Cordeliers to wielka czternastowieczna szopa która służyła najpierw za klasztor franciszkanom (stąd nazwa), a w czasach wielkiej rewolucji mieściła słynny klub polityczny. To naładowane historycznymi odniesieniami miejsce postanowiono wzbogacić o dalsze skojarzenia proponując rozmaitym młodym artystom przejęcie i przekształcanie jego przestrzeni. Wyniki tego przedsięwzięcia są zróżnicowane.
W wejściu na przykład wita nas przedmiot niewątpliwie nawiązujący do zakonnej tradycji miejsca – mianowicie średnich rozmiarów dzwon, przedstawiony jako dzwon praw człowieka. Można weń uderzyć, i za pierwszym razem uzyskuje się ładny dźwięk: ale jeśli się manewr powtarza, dźwięk stępia się, brzmienie gaśnie – bo dzwon, jak się okazuje, jest skaleczony głębokimi bruzdami. W istocie o prawach człowieka bębnić należy z umiarem. Jest to dzieło Portorykańczyków Jennifer Allora i Guillermo Calzadilla, podobnie jak większych rozmiarów instalacja pt Ten minutes transmission składająca się z ażurowej makiety międzynarodowej stacji kosmicznej, będącej równocześnie anteną podłączoną do odbiornika, który odbiera jej sygnał kiedy przelatuje ona, mniej więcej co godzinę, nad Francją.
To odniesienie do kosmosu we wnętrzu średniowiecznej szopy jest tym silniejsze że prawie całą jej przestrzeń wypełnia instalacja Didiera Fiuza Faustino – rozpostarte srebrzystozłote, rozwijające się jak śmigło płachty. A pod tą instalacją cyrkuluje żywa rzeźba w postaci trzech ucharakteryzowanych na portierów mężczyzn poruszających się tanecznym krokiem i skandujących po angielsku słowa – to jest takie nowoczesne. Wreszcie w dwóch salkach w głębi wyświetlane są filmy brytyjczyków Olivera Payne i Nicka Relpha, o Londynie i jego przedmieściach z punktu widzenia zbuntowanych punków i skatów, rekolonizujących po swojemu ulice miasta.
Wszystko to w zasadzie odpowiada programowym założeniom Couvent des Cordeliers – artyści mają według nich odnawiać na żywo kształt przestrzeni wykorzystując na opak materiały związane z życiem miasta.
Z dzielnicy łacińskiej udałem się do Fundacji Cartiera gdzie parter poświęcono ekspozycji idealnego samolotu – zaprojektowanego na zamówienie fundacji przez designera Marca Newsona. Prototyp nazwany został Kelvin 40 na cześć bohatera Solaris - powieści Lema i opartego na niej filmu Tarkowskiego oraz na cześć lorda Kelvina, szkockiego fizyka i matematyka z XIX wieku, wsławionego badaniami nad termodynamiką. Szczególną cechą tego prototypu jest to, że choć nie jest przeznaczony do produkcji, poddany został ścisłym badaniom aerodynamicznym – i do ekspozycji należy dokumentacja tych badań w postaci komputerowego barwnego zapisu przepływów powietrza, napięć i temperatur – technika przechodzi tu bezpośrednio w estetykę, spełniając marzenie – i zadanie – designera.Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU