Piotr Błoński
Tekst z 10/02/2010 Ostatnia aktualizacja 10/02/2010 14:52 TU
Powiedziałem że to wystawa polskiej sztuki wspoółczesnej, ale to wymaga poprawki: komisarze – Nathalie Boutin i Solène Guillier ze strony francuskiej i Łukasz Gorczyca ze strony polskiej, postanowili wprowadzić na nią także twórczość kilku wybitnych artystów z innych krajów – wykluczając w ten sposób pokusę konotacji narodowych czy państwowotwórczych: sztuka dzisiajsza nieustannie oddala wszelkie granice. Ci artyści, to mieszkający w Zagrzebiu Aleksandar Battista Ilicz i Mladen Stilinowicz, związany z Krakowem Austriak Josef Dabernig, oraz Jirzi Kovanda z Pragi i Julius Koller z Bratysławy.
Tytułu wystawie udzieliło dzieło Józefa Robakowskiego – film From my window realizowany latami z okna mieszkania artysty, z widokiem na plac przed blokiem, parking, a w dalszej perspektywie arterię komunikacyjną i park – obszar który autor systematycznie rozpoznaje i zawłaszcza i który – choć banalny i niepiękny - wskutek jego działania ujawnia swoją autonomię i niepowtarzalność. To definiowanie przestrzeni jest więc dominującym tematem wystawy – również w dziełach innych autorów. Zresztą jej podtytuł brzmi – o artystach i ich terytoriach.
Co do Robakowskiego, to bardziej frapujące, bo syntetyczne, jest inne jego dzieło, wystawione, a raczej wyświetlane w górnym hallu – targ. Filmowane również z wysoka targowisko pokazane jest w gwałtownym przyspieszeniu – ruchy tłumu, grupek, przechodniów, kupców i sprzedawców nabierają gorączkowego rytmu i niezrozumiałej logiki – można je porównać jedynie do lotu roju komarów czy pszczół przy ulu.
Przy wejściu do wystawy pokazany jest w monitorze krótki film zrealizowany przez grupę Azorro. Tworzy ją czterech artystów - Oskar Dawicki, Igor Krenz, Wojtek Niedzielko i Łukasz Skąpski. Wysłuchują oni w czwórkę wstępnej propozycji udziału w wystawie nagranej na telefonicznej sekretarce – po czym wybuchają homeryckim śmiechem wobec łaskawie oferowanego im cynizmu.
W filmie Portret z kuratorem dla ujawnienia ukrytego niezdrowego nastroju mechanizmów rynku sztuki wystarczy wypunktowanie, w reportażu z wernisażu, profesjonalistów – tj. kuratorów wystaw i właścicieli galerii. W trzecim wszyscy czterej zwiedzają razem Luwr: zatrzymują się przed najsłynniejszymi arcydziełami – tymi które rozpoznaje się na pierwszy rzut oka – Mona Lisa, Astronom Vermeera, Odaliski Ingresa i Bouchera. Zatrzymują się i psioczą: coś tu jest nie tak. Krzywią się, drapią po głowie. Coś... nie tak. Podpowiadają poniekąd widzowi pułapkę. Ale jaką? Wokół nich chodzą inni turyści, przypatrują sią tym samym dziełom, dla oglądającego film też niby nic, Luwr jak Luwr. A jednak rzeczywiście coś jest nie tak. Niektóre obrazy na filmie, choć pozostające w swych ramach i na swym miejscach, są odwrócone stronami. Tylko że są obrazy tak powszechnie znane, że wystarczy właśnie jeden rzut oka by je rozpoznać i nie zadawać sobie dalszych pytań. Ten żart podsuwa śmiertelnie poważne pytanie: co my właściwie oglądamy i co pamiętamy – czy arcydzieła malarstwa czy ich powierzchowny ślad w naszej wyobraźni?
Wystawiony w dolnej sali Wehikuł Krzysztofa Wodiczki służy rozważaniu podobnego pytania: gdy się po nim kroczy wstecz, porusza się on do przodu.
Tyle tytułem przykładów dzieł do obejrzenia w paryskiej Ecole Nationale des Beaux Arts w elastycznych ramach sezonu polskiego na wystawie o artystach i ich terytoriach.Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU