Piotr Błoński
Tekst z 10/02/2010 Ostatnia aktualizacja 10/02/2010 16:18 TU
Moulène od lat osiemdziesiątych tworzy fotografie które formalnie możnaby zaliczyć do realizmu dokumentacyjnego, ale ich przedmiotem są znaki i produkty charakterystyczne dla cywilizacji postindustrialnej: wszelko interesuje go nie rzecz sama w sobie, lecz jako przedmiot studium fenomenów kulturowych. Dlatego jego fotografie odpowiadają najczęściej z góry ustalonym założeniom, niezależnie od tego czy są plenerowe czy wykonane w atelier.
Ponadto fotografie Moulene’a mają specyficzną relację do fotografii reklamowych czy magazynowych: czy to kosmetyk, czy modelka, Moulène dokonuje przesunięcia wyrazu i znaczenia. Ślimak z wystawy jest oczywistą trawestacją wymalowanych szminką warg, opakowanie 54 porcji aktywatora biologicznego do szamba symbolem miary czasu, plastikowy fotel ogrodowy na trawniku, noszący tytuł standard – kojarzy się z nieobecnością, ale także z zastępowaniem obecności standartowym produktem.
Osobnego komentarza wymagają fotografie modeli. Centralną salę zajmują Dziewczyny z Amsterdamu – z czternastu doskonałych technicznie, ogromnych rozmiarów barwnych fotografii spogląda na widza tyleż amsterdamskich prostytutek. Modelki są nagie, fotografowane w pozycji siedzącej z rozwartymi udami, w taki sposób by uwydatnić narządy płciowe. Wskutek tego jest widz jest poniekąd obserwowany równocześnie przez ich twarze i przez ich przyrodzenie. Moulène wyjaśnia, że w ten sposób chciał wypróbować połączenie dwóch najstarszych tradycji fotografii – portretowej i pornograficznej. Faktem jest, że kanony obu tych rodzajów zawsze wykluczały się nawzajem.
Ten brutalny skrót – twarz, która definiuje tożsamość osoby i narządy płciowe które definiują egzystencję modelek – jest charakterystyczny dla postawy Moulène’a. Czy szok, jaki wywołują te fotografie, wynika z tego że twarz jest tutaj równorzędna z przyrodzeniem, czy też, przeciwnie, z zaskakującym dla amatora pornografii faktem że prostytutka ma twarz i bystre spojrzenie?
Ale czy odpowiedź na to pytanie warta jest tak rozbudowanego przedsięwzięcia? Czy nie jest to jeszcze jeden przykład motywacji wymyślonej jako pretekst dla sensacyjnej wystawy? Opuszczając tę wystawę skłaniamy się do tego drugiego wniosku i odchodzimy z niesmakiem.
Druga wystawa – instalacje urodzonego w 1957 roku w Nowym Jorku Tony Ourslera, ma zupełnie inny charakter. Od ćwierci wieku Tony Oursler łączy obrazy wideo ze scenografią, wyświetlając obrazy na nieoczekiwanych podłożach. Witają z daleka wielkie pojedyncze oka – patrzące, mrugające – wyświetlane na ogromnych balonach. Przy wejściu zamieszczono swoiste rzeźby architektoniczne, z którymi zintegrowany jest system lusterek odbijających wyświetlane historyjki, dalej obrazy są wyświetlane na ściany, na konstrukcje z ciuchów. Zresztą Oursler dał się poznać jako pionier rozszerzenia pola instalacji wideo: za ekran służyć może wszystko, od witryny sklepu po lalkę od drzewa po ścianę dymu. Towarzyszy temu starannie dobrany dźwięk – dialogi, muzyka, szumy wielkiego miasta.
Zatrzymajmy się na trzech przykładach: Untitled – 25 głów – to montaż wideo, 25-krotny sampling przezierającej przez owalny otwór ekspresyjnej głowy – recytującej tekst którego nakładające się fragmenty nadawane są równocześnie z głośników. Za potwornością czyha jednak dowcip. Ten dystans Oursler zachowuje w innej instalacji – Climax – na całe ściany sali wyświetlany jest gigantyczny pożar, ale na środku sali powieszona jest forma, na którą z kolei wyświetlany jest obraz jakiegoś jarmarcznego potwora. Tragiczny wymiar jakiejś strasznej katastrofy skontrastowany jest z infantylnym straszakiem. W Window project obraz – spektakl tańca - wyświetlany jest na szklaną fasadę budynku, co zupełnie zmienia funkcję tej fasady, obraz wchłania architekturę. Ten dialog z architekturą stanowi obecnie stały element twórczości Ourslera.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU