Piotr Błoński
Tekst z 15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 12:15 TU
Wystawa ta skupia ponad 200 dzieł 83 twórców, przeważnie mieszkających w Afryce, ale także a Europie i USA. Kluczem dla ich wyboru była jednak ich reprezentatywność dla obecnej twórczości Afryki w dziedzinie sztuk wizualnych, dizajnu, mody i literatury. Tytuł wystawy wiąże się ze skupieniem w jednym miejscu ogromnej różnorodności: różnorodności formalnej pokazanych dzieł ale także różnorodności sytuacji w których powstaje dzisiajsza sztuka Afryki.
Jak przypomina w katalogu Simon Njami, Afryka nie jest krajem: jest kontynentem do którego nie sposób podchodzić z jakąś jedną założoną z góry koncepcją estetyczną, historyczną, polityczną czy ideologiczną. Chodziło więc o to by obecną tożsamość i współczesność Afryki ujawnić wychodząc od poszczególnych dzieł.
Na to jednak żeby w konsekwencji nie popaść w całkowity subiektywizm trzeba dokonać pewnych wstępnych wyborów, jak również pamiętać o głębokich i szybkich przemianach postaw artystycznych afrykańskich twórców w ostatnim półwieczu, i odpowiednich przemianach w ich twórczości. Tu znów na pomoc przychodzi Simon Njami ujmując te przemiany w trzy zasadnicze fazy.
Pierwszą, zaraz po dekolonizacji, czyli w latach 60-tych, cechowała przede wszystkim celebracja własnych korzeni. Stąd nacisk na afrykańskość, czerpanie z tradycyjnej symboliki i estetyki o charakterze nieco etnograficznej, przy równoczesnej negacji śladów czy wpływów kolonializmu.
Druga faza – w na przełomie lat 70-tych i 80-tych – to poniekąd reakcja buntu. Artysta czuje się skrępowany więzami jakie nałożyły się na niego w pierwszej fazie i pragnie za wszelką cenę wyróżnić się swą indywidualnością, wyzwolić się z wizerunku, z afrykańskiej szufladki w którą został wtłoczony. Nie chce być postrzegany jako Afrykańczyk, lecz jako artysta. Drażni go to, że jest postrzegany jako twórca egzotyczny w konfrontacji z obcym śwatem, podczas gdy sam się postrzega jako pełnoprawny uczestnik planetarnego obiegu artystycznego.
I wreszcie faza trzecia, obecna, którą chce zilustrować wystawa Africa Remix: faza pewnej dojrzałości i uspokojenia; niczego nie trzeba już poprzez swą twórczość dowodzić czy wykazywać. Naturalnie nikt nie może negować swoich korzeni, toteż element etniczny pozostaje obecny ale już nie jako oś twórczości, która zwraca się ku problemom estetycznym i politycznym w sensie uczestnictwa w bieżącej rzeczywistości.
Trasę wystawy wyznaczają trzy podwójne hasła. Historia/Tożsamość, Ciało/Duch oraz Miasto/Ziemia; są to hasła, w których udaje się zawrzeć główne motywy dzisiajszej twórczości Afryki percypowane jako motywy o znaczeniu uniwersalnym. Trochę bardziej szczegółowo omówię je poniżej. Tymczasem jeszcze jedna uwaga. Africa Remix nie jest pierwszym we Francji, w Europie czy w świecie przeglądem sztuki afrykańskiej – wystarczy wspomnieć paryską wystawę sprzed piętnastu lat pt: Czarodzieje Ziemi, i nowojorską Afryka exploruje wiek XX z roku 1991, a pomniejszych możnaby wymienić kilkanaście.
Dzięki tym wystawom, a także dzięki kilku ambitnym, choć jeszcze zbyt rzadkim imprezom w Afryce, takim jak Biennale w Bamako i w Dakarze, wielu artystów afrykańskich weszło w ogólnoświatowy obieg. Odzwierciedla się to zresztą w sposób frapujący w twórczości niektórych z nich jak np. wspomnianego kiedyś w tej kronice Chéri Samba, który z głęboką ironią przedstawia sam siebie jako uprzywilejowanego obserwatora sukcesu odniesionego przez twórczość zakorzenioną w afrykańskiej aktualności i w gruncie rzeczy pesymistyczną. Wspomniane uwolnienie artystów afrykańskich z lokalnych więzów ma swoją ambiwalentną konsekwencję: ich klientela jest amerykańska i europejska.
Sami zaś pragną czuć się wyzwoleni od etykietki egzotyzmu, etniczności, afrykańskości, ale są też świadomi że to samo w sobie nie jest i nie może być programem artystycznym. Stąd ironia zawarta choćby w instalacji Tor przeszkód Marokańczyka Munira Fatmi, która otwiera trasę zwiedzania wystawy. Zwiedzający przechodzą przez tor przeszkód – takich z wyścigów konnych, częściowo pogruchotanych, wokół którego na monitorach jeźdźcy nieustannie rozbijają się o takież przeszkody.
Ale ironia przenika też inne dzieła, podejmujące temat rozprawy ze śladami kolonializmu – jak na przykład „we are postexotics” angolańczyka Fernando Alvim, który bawi się motywami flagi belgijskiej i amerykańskiego dolara, czy też Nigeryjczyka, Yinka Shonibare, zamieszkałego zresztą w Anglii, który wymościł małomieszczański wiktoriański salonik tapetami, obrusami i firamkami z barwnej i wzorzystej tkaniny Wax – tej, którą brytyjski przemysł zalewał przez dziesięciolecia całą Afrykę.
Ironia pozostaje obecna w dziełach sztuki zaangażowanej politycznie – mieszkający we Francji Sudańczyk Assan Musa pokazuje w dziele pt. Great American Nude Bin Ladena w pozie nagiej Odaliski Bouchera: przykładów takiego dosyć konformistycznego zaangażowania jest jeszcze kilka. Ale czy zaliczyć do nich instalację Wima Botha z RPA pt. Onomatopeja? Podwiesza on u sufitu antykizujące europejskie meble – ma się rozumieć że apartheid na niczym się nie opiera.
Tych kilka dzieł – na ponad dwieście wystawionych - znajduje się w pierwszej sekcji, zatytułowanej Historia/tożsamość. Dalsze dwie sekcje odpowiadać mają hasłom Ciało/Duch oraz Miasto/Ziemia. Cyrkulacja między tymi sekcjami jest swobodna, są to hasła na tyle szerokie że mogą pomieścić wszystko. Ważne miejsce zajmuje przy tym fotografia: nie tyle egzotyka, co bieżące dramaty i napięcia, od wojny, AIDS i nędzy po spustoszenia wywołane gwałtowną urbanizacją: sama ich obiektywna rejestracja jest dziełem przejmującym.
Udział dzieł zaangażowanych politycznie jest mniej więcej taki sam jak na każdej wystawie sztuki zachodniej. Z drugiej strony nie ma na Africa remix nic co dałoby się zaszufladkować jako pierwotne, magiczne, etniczne. Co najwyżej aluzje, cytaty w malowanych rzeźbach Georgesa Lilanga Di Nyama lub maskach Josepha Francisa Sumegne które są przedmiotem ironicznych gier wokół pojęcia sztuki murzyńskiej.
Ale czyż trzeba zaznaczać że sztuka Afryki – to nie sztuka murzyńska? I to nie tylko dlatego, że artyści pochodzą także z krajów Magrebu, z Egiptu, z Sudanu, z Republiki Południowej Afryki, inni z kolei mieszkają na stałe w Europie lub USA. Poza instalacjami, dziełami wideo i fotograficznymi, w których naturalnie odnajdujemy jakieś afrykańskie realia, inne dzieła nie kojarzą się specjalnie z czarnym kontynentem. Krytyk Le Monde Philippe Dagen zawyrokował zresztą, że do takich należą najwybitniejsze na wystawie dzieła: rysunki na papierze Soly Cisse z serii Utracony świat, akwarele Barthélémy Toguo, rysunki Abu Bakarra Mansaraya które niczym szkice majsterkowicza wprowadzają – to rzadkość na tej wystawie – elementy fantastyczno-seksualne, dalej, enigmatyczne rysunki Frédérica Bruly Brouabré.
Wracamy tu więc do stwierdzenia że uwolnienie twórców afrykańskich z więzów stereotypu wtłaczającego ich w etniczne ramki, czyli wyjście z afrykańskiej wioski, opłacone zostało pewnym rozmyciem się w artystycznej wiosce globalnej. Mamy tu do czynienia z dobrą, ciekawą i bardzo urozmaiconą wystawą sztuki współczesnych artystów, ale sztuki której adresatem jest nie tyle sama Afryka co światowy obieg artystyczny.
Pada więc siłą rzeczy pytanie czy sztuka współczesna tego ogromnego i niejednolitego kontynentu wnosi swój szczególny wkład do światowego obiegu – czy raczej dostosowuje się do niego: na szczęście wystawa w Centrum Pompidou nie daje na to jednoznacznej odpowiedzi.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU