Piotr Błoński
Tekst z 11/02/2010 Ostatnia aktualizacja 11/02/2010 15:15 TU
Wernisaż wystawy w ubiegły piątek przybrał charakter wielkiej manifestacji: przyszło piętnaście tysięcy osób. Wcześniej w bardziej kameralnym nastroju przyjmowano śmietankę kolekcjonerów. Do napędzania publiki przyczynili się sponsorzy medialni – telewizje, radia, czasopisma arytstyczne – Beaux-arts wydał nawet specjalny numer…
Pałac tokijski stał się bowiem miejscem gdzie młody twórca – artysta, ale także creative – czyli pracownik reklamy – pokazywać się powinien, najlepiej ze stadkiem wielbicieli. Tak wielkie zatłoczenie sprawia wrażenie, że uczestniczy się w wielkim wydarzeniu, pomyśleć tylko, nawet w telewizji pokazują... Inauguracja wystawy została zresztą rozszerzona na cały następny tydzień – z codziennymi projekcjami, konferencjami, dyskusjami, i spotkaniami, z których poszczególne są transmitowane na żywo przez paryskie stacje radiowe.
Co mi zostało w pamięci ze spaceru po tej wystawie? Ogromny stos starych gazet, z których wyłania się kilka większych płacht zadrukowanego papieru, po których trzeba przejść: można się też w nich wytarzać. Tytuł brzmi – Ludowy luksus, i to jest jedyna oryginalność tej instalacji – a dzieło podpisał Wang Du. Dalej wysoka dziesięciometrowa czarna piramida Lorisa Gréaud – można przy niej przysiąść i podumać, najlepiej z widokiem na piętnastometrowej długości szkielet ludzki podwieszony u sufitu przez Adeal Abdessemeda.
Wchodzimy po schodkach za zakrętem sali i tam dzieje się już coś ciekawszego: instalacja Matthieu Laurette na temat konsumpcji masowej. Laurette postanowił wiele lat temu przetworzyć swoje życie codzienne w artystyczną postawę: żyje za darmo, systematycznie wykorzystując wszelkie promocje, marketingowe prezenty, zwroty za towar z którego klient jest niezadowolony. Ziarnko do ziarnka, zbiera się tego tyle, że starczy na życie. Pokazuje więc wypełnione owymi towarami wózki sklepowe, za nimi własną figurę woskową, a także liczne wycinki prasowe na jego temat i nagranie wystąpienia w telewizji – bo i tego się doczekał w jakimś talk-show jako rekordzista w swojej dziedzinie.
Wielką boczną salę powierzono Barthélémy Toguo: jej posadzka jest wyłożona rozprostowanymi kartonami od proszku do prania, co daje efekt taniego afrykańskiego dywanu: na ścianach są zaś wielkich rozmiarów rozmyte, ze swadą kreślone rysunki, które świadczą o wielkim talencie – bodaj lepiej niż jego instalacje. W innym miejscu jest instalacja Tatiany Trouvé – podświetlone stoliki z naciągniętą włóczką, tajemnicze miniaturowe, ledwie uchylone drzwiczki, zza których pada ostre światło: uzyskuje ona pewien specyficzny nastrój, ale nie tak przyciągający jak w jej instalacjach z serii Biura działań domniemanych.
Tyle tytułem przykładu. Odczułem wielki zawód. Na podstawie wcześniejszych wizyt w pałacu tokijskim spodziewałem się że zobaczę obok paru rzeczy zupełnie obojętnych i paru pretensjonalnych naśladownictw coś świeżego lub efektownego: a tu wiało nudą. Co więcej, ta wystawa zbiorowa nie ilustruje ani jakiegoś środowiska, ani kierunku, ani tym bardziej jakiejś historii którą sugeruje tytuł. Rzadkie ciekawsze pomysły czy próby giną w sztuczności całego przedsięwzięcia, które bardziej niż produkcję artystyczną pokazuje stan ducha bywalców pałacu tokijskiego – jesteśmy na wystawie, więc to jest sztuka.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU