Piotr Błoński
Tekst z 11/02/2010 Ostatnia aktualizacja 11/02/2010 16:36 TU
Muzeum Sztuki Nowoczesnej miasta Paryża z okazji inauguracji działalności po dwuletnim remoncie udostępniło mu ogromną przestrzń na piętrze – kilka tysięcy mietrów kwadratowych, niemal tyle co na omawianą przed miesiącem wystawę monograficzną Bonnarda na parterze. Artysta prezentuje tam instalację pod nazwą Celebration Park, o której sam mówi że jest to zespół wystaw. Druga jej wersja ma zostać wkrótce pokazana we londyńskiej Tate Modern. Cóż znajdujemy w paryskiej instalacji?
Na początek, w całkiem ogołoconej przestrzeni, disclaimer – napis neonowy głoszący po angielsku: Nie posiadam Muzeum Sztuki Nowoczesnej ani czarnej gwiazdy. Następnie, po zakrzywionej przestrzeni zajmującej dobry tysiąc metrów kwadratowych, pod zawieszonymi u sufitu szynami przesuwają się powoli wielkie białe podwójne drzwi równocześnie obracające się w zawiasach – to rozwinięcie wcześniejszego projektu pod nazwą prolog – wykonane specjalnie na obecną wystawę: aluzja do bramy jakiejś idealnej wystawy światowej – pamiętając że paryskie muzeum o którym mówimy otwarte zostało w 1937-ym roku z okazji wystawy światowej – ale bramy mobilnej, prowadzącej w dowolną stronę.
Dalsze przestrzenie nie wszystkie są wypełnione. W dwóch wyświetla się filmy autora, w jednej, zamkniętej, widocznej przez szybę, jest ażurowa konstrukcja o której za chwilę, na końcu trasy znowu neony oraz zestaw plakatów z hasłami podanymi przez wybranych przez artystę innych twórców – każdy z nich proponuje ustanowienie w dany dzień jakiegoś święta, jakiejś celebracji, której nazwa wypisana jest w najprostszy sposób na owych plakatach.
Kilka słów o tych filmach : pierwszy jest zabawnym filmem animowanym – przygody Le Corbusiera wobec zamówienia na jeden z gmachów uniwersyteckich uniwerstyteu Harvarda – jego rozterki wobec koniecznych kompromisów. Drugi, to zapis z wielkiego przedsięwzięcia, jakim była dla Huyghea wyprawa żaglowcem na Antarktydę w poszukiwaniu niezaznaczonej na żadnej mapie wyspy z jednym jedynym mieszkańcem – pingwinem albinosem. Prawda jest tu nieco pomieszana ze zmyśleniem lub przedstawieniem domysłu, Huyghe wsławił się bowiem eksploracją w filmie i spektaklu sytuacji domyślnych a nie pokazanych.
Oglądamy piękne białe zlodowaciałe pejzaże na przemian ze scenami z performansu artysty na ten sam temat na lodowisku w nowojorskim Central Parku przed wielotysięczną publicznością i na tle wieżowców w nocy. Topografia owej wyspy została przełożona na zapis muzyczny, odtworzony przez orkiestrę symfoniczną w czasie tego wydarzenia. Obok okienko do wspomnianej zamkniętej przestrzeni w której architekt Francois Roche odtworzył sylwetkę wyspy z elementów utrzymywanych w równowadze przed wypełnione wodą odciążniki – tak by wyspa zapadała się w miarę wyparowywania z nich wody. A obok kroczy i czasem daje głos sztucznie animowany pingwinek.
Tego rodzaju wystawy, w których artysta ma całkowicie wolną rękę, często są zupełnie niezrozumiałe bez obszernej dokumentacji wyjaśniającej co i dlaczego. W dodatku Huyghe, jak wielu innych artystów, choć ową przestrzeń otrzymał do zagospodarowania od prestiżowego muzeum, nie omieszkał zaznaczyć że stara się rozwalić zbyt sztywne jego zdaniem pojęcia gustu, dzieła, dyscypliny, artysty i samego muzeum jako takiego.
Ale mało tego: wprowadzając zapisy z wcześniejszych dokonań ulega niewybaczalnej moim zdaniem słabości: wprowadza mianowicie domniemaną a konieczną publiczność: może to byś publiczność z owego nowojorskiego performansu: może to być publiczność wirtualna przekraczająca owe białe prowadzące wszędzie odrzwia. A podejrzewam także, że nie opędził się od myśli o publiczności na wernisażu wystawy – na który zaproszono, jak to w Paryżu bywa, kilkanaście tysięcy osób. Bez tego tłumu dominuje pustka i smutek ogołoconych sal. Stąd wniosek, że jeśli już chodzić na wystawy sztuki najnowszej, to raczej na wernisaże, bo wszak nie chodzi już o samo dzieło, lecz o interakcję, o pubudzenie w taki czy inny sposób oglądających, tak by wszyscy razem, we wspólnym uniesieniu, czuli się „artystami”.
Bywa gorzej. Dowiaduję się z Polskiego Radia, że w Salzburgu odwołano zapowiadany na Wielki Piątek performans pt. Przedstawienie ukrzyżowania polskiej artystki Doroty Nieznalskiej – a to wskutek oburzenia i protestów miejscowych władz i środowisk. Artystka miała na zakończenie ukazać się nago przywiązana do krzyża. W tym wypadku nie chodzi już nawet o prowokację i zły gust, czy też zwyczajne chamstwo polegające na narzucaniu przypadkowym przechodniom szokujących dla nich scen czy obrazów; konsumpcja sztuki jakakolwiek by ona była, nie jest przecież niczyim obowiązkiem.
Jestem zdumiony, że tylu tworzącym dziś artystom wydaje się że spełniają jakąś misję wobec ludzi którzy wcale o to nie proszą. A co więcej, przekonani są o własnej odwadze i bezkompromisowości. Zapewne takie o sobie mniemanie ma także Nieznalska, tylko że akurat goła baba na krzyżu to jeden z najbardziej dzisiaj wyświechtanych pomysłów, a równocześnie stuprocentowa gwarancja powodzenia we własnym środowisku – czyli dowód absolutnego konformizmu.Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU