Piotr Błoński
Tekst z 11/02/2010 Ostatnia aktualizacja 11/02/2010 16:42 TU
Ręce u Rodina bywały samodzielną rzeźbą – jak dwie dłonie składające się na słynną Katedrę; bywały jej zasadniczym elementem – jak w wielu wersjach rzeźby pt. Ręka Boga – gdzie w boskiej dłoni, niby w gnieździe, tkwi człowiecze ciało, albo dla odmiany w Ręce Szatana, która znienacka wyłania się z bloku marmuru by zawładnąć ciałem skupionej na modlitwie kobiety, czy też jak w Sekrecie – gdzie dwie dłonie zamykają się na bliżej nieokreślonym przedmiocie.
Ręce i dłonie bywają też elementem ważnym dla kompozycji i dla ekspresji – jak choćby w Mieszczanach z Calais – gdzie, wyolbrzymione, bezradnie zwisają wzdłuż ciał, albo dramatycznie węzłowate, kurczowo zaciskają się na fałdach szat. Na dobrą sprawę rzadkie są rzeźby Rodina, gdzie ręka nie ma swej funkcji – bo nawet ich brak w takich dziełach jak Medytacja albo Muza Whistlera jest celowy i podporządkowany ekspresji – oba te akty są, niczym uszkodzona antyczna rzeźba, pozbawione ramion.
Ale cały smak tej niewielkiej wystawy, to dziesiątki i dziesiątki rąk, rączek, w glinie, gipsie lub marmurze a także rysunków które Rodin wykonywał, częstokroć przerywając w tym celu pracę nad jakąś większą rzeźbą. Odkładał je do koszy lub do specjalnych szufladek gdzie ustawiał je starannie niczym kolekcję motyli. Wśród najrozmaitszych fragmentów – rąk, nóg, ramion, główek, które Rodin zbierał by od czasu do czasu je sobie zestawiać dla sprawdzenia jakiegoś pomysłu, te wszystkie dłonie zajmowały miejsce uprzywilejowane.
Pytanie – „czy mogę popatrzeć na ręce?” – sprawiało Rodinowi wielką przyjemność, wspominał malarz sir Gerald Kelly. Rodin wyciągał wtedy te fragmenty – kończyny, jak je nazywał, obracał do światła i sam wpatrywał się w nie z dumą. Czasem pokazywał wybrane sztuki z własnej inicjatywy odwiedzającym go w pracowni gościom, bardzo ostrożnie wysuwając szufladki – była to oznaka szczególnej sympatii.
Dłonie w spoczynku, dłonie zaciśnięte, dłonie rozwścieczone, dłonie o szponiastych palcach, wypielęgnowane dłonie poety, subtelne dłonie pianisty, dłonie kościste, cierpiące, dłonie chłopskie, dłonie dziecięce – szufladki skrywały całe światy, całe populacje wzbudzone przez lata pracy nad formami ludzkiego ciała. Te dłonie Rodina prędko też znalazły uznanie wśród kolekcjonerów: wyprosiło rzeźbiarza o kilka egzemplarzy muzeum w Sztokholmie, a i on sam zapisał całą ich serię nowojorskiemu MOMA – z wdzięczności za otwarcie w nim specjalnej galerii jemu poświęconej. Kilka osób otrzymało taką dłoń w prezencie od rzeźbiarza – i zresztą Muzeum Rodina postanowilo już w latach 30-tych kontynuować tę tradycję, wydając serie odlewów. Także i dziś można w przymuzealnym sklepiku nabyć, stosunkowo niedrogo, brązowy odlew takiej czy innej rączki.
Dodajmy dla porządku że wystawę uzupełniają rysunki i fotografie wykonane za życia Rodina w jego pracowni. Rodin korzystał zresztą z fotografii – m.in. fotografii rąk tancerki Loïe Fuller.
Znakomicie tę wystawę podsumowuje rzeźba szczególna – odlew ręki Rodina trzymającej malutki tors kobiecy: odlew ten, wykonany na kilka miesięcy przed śmiercią mistrza, został przeniesiony w marmur przez Alberta Rudomina który wkomponował weń autentyczną małą rzeźbę mistrza. Piękny symbol i piękny paradoks, bo, jak napisał Georges Didi Huberman, jest to dzieło Rodina do którego Rodin nie przyłożył ręki, autoportret którego Rodin sam nie zrealizował, bezstylowa ręka dzierżąca esencję stylu Rodina.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU