Piotr Błoński
Tekst z 15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 12:20 TU
Tytuł zasugerowany został zapewne przez Michela Ragon, który przypomina, że zaraz po wojnie w Paryżu dominowała abstrakcja geometryczna, która uważana była za właściwą awangardę. Równocześnie do kontrofensywy przeszła sztuka figuratywna, a także socrealizm promowany przez bardzo silną wówczas także w sferze kulturalnej Francuską Partię Komunistyczną. Tak więc ówczesna debata – to spór między abstrakcją, rozumianą jako abstrakcja geometryczna, a figuracją.
Tymczasem kilku malarzy odważyło się na trzecią drogę: Wols, Georges Mathieu, Atlan, Hartung, Pierre Soulages, Gérard Schneider, Alfred Manessier, Jean Fautrier, Olivier Debré, Simon Hantaï, Serge Poliakoff, a także Zao Wu Ki i Nicolas de Staël, choć ci dwaj byli abstrakcjonistami z zastrzeżeniami. Byli i inni ale poprzestańmy na tym tuzinie. A więc abstrakcja pozostawiająca prymat spontaniczności, improwizacji, gwałtowności gestu, ilustrująca teorie Paula Klee lub Kandinskiego który pisał wszak, że oko artysty musi pozostać otwarte na jego życie wewnętrzne, wypatrywać wewnętrznej konieczności.
Dziś, z 60-letniej perspektywy, można śmiało dodać, że te wewnętrzne przeżycia wyrażane były językiem estetyzującym – choć ówczesnej publiczności, a nawet znacznej części dzisiajszej, takie stwierdzenie wydawałoby się dziwne. Tymczasem pierwsze wrażenie, jakie odniosłem patrząc na te obrazy pokazane w Muzeum Luksemburskim – to właśnie wrażenie skoncentrowanego piękna, łączącego dynamikę kompozycji z odwagą gestu i bogactwem barwy.
Obrazy wystawione są według porządku chronologicznego: pięć sal z których każda z grubsza odpowiada dwum latom twórczości. W pierwszej zestawione są na przykład obrazy Nicolas de Staëla i Pierre’a Soulages’a, zdumiewająco bliskie w kompozycji i ciemnym kolorycie: każdy z nich wyciągał potem po swojemu konsekwencje z tych początków. Niemal w każdej sali wyróżnia się swymi żywymi barwami i plamami szerokich śladów energicznie prowadzonej szczotki wielki obraz Gérarda Schneidera: mniej znany dzisiaj od Soulages’a, którego późniejsza maniera tak łatwo zapada w pamięć, ten malarz zasługuje na miano jednego z głównych klasyków abstrakcji lirycznej.
Scenariusz wystawy podkreśla też znaczenie młodziutkiego wówczas Georgesa Mathieu – to ten, który zaczął od wyciskania farby na płótno prosto z tubki, a następnie ograniczał się do pozostawienia na płótnie śladu kilku zdecydowanych gestów – co sprawiało że André Malraux nazwał go pierwszym kaligrafem Zachodu. Zrównoważeniem dla tych obrazów syntetyzujących a dynamicznych, są płótna Rogera Bissiera, Jean Fautriera, Sergea Poliakoffa, Brama van Velde, Jean Paula Riopelle’a, Vieiry da Silva, Oliviera Debré, bardziej wymedytowane, grające rozmaitością plam barwnych i faktury, czy płótna Manessiera, niczym ziemiste witraże – warto zaznaczyć przy okazji że niemal wszyscy ci malarze żyli w biedzie – tylko kilka galerii odważało się ich wystawiać i minęły całe lata zanim ich obrazy znalazły swój rynek – natomiast jednym z pierwszych ich mecenasów był Kościół - zamawiający witraże lub freski m.in. u Manessiera, Bazaine’a, Georgesa Mathieu.
Swieżość i estetyczne walory jaką te obrazy zachowują pół wieku później tłumaczą renesans zainteresowania tym malarstwem – na tle dzisiajszej twórczości zupełnie nieistotna staje się aura prowokacji jaka towarzyszyła ich powstaniu – pomysły tych malarzy, uważane wtedy za szokujące, odnajdujemy dziś na codzień na ulicy, w reklamie, w grafice użytkowej nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Stali się klasykami.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU