Piotr Błoński
Tekst z 12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 12/02/2010 11:36 TU
Na otwarcie, 14 września, serii manifestacji artystycznych rozplanowanych na cały rok zapowiedziano balet motorynek oraz konkurs rzeźbienia za pomocą pił elektrycznych. Wśród różnych instalacji były znowuż skutery Marka Handfortha stojące lub leżące jako świeczniki – ze świec obficie spływał wosk pokrywając miłosiernie lśniącą mechanikę, nieopodal ubrana w garnitur małpa Tonyego Matelli, dalej chybotliwe rusztowanie z butelek Belga Krisa Vleeschouvera, gotowa ponoć do eksplozji walizka Szwajcara Romana Signera – to zadziwiające, jak zamiast wymyślać nowe światy niektórzy dzisiejsi twórcy zrzynają cudze pomysły – i wreszcie instalacja która zainteresowała mnie jako radiowca - Flying Tape Zilvinasa Kempinasa – plątanina taśm magnetycznych błąkająca się w przestrzeni i falująca od podmuchu wentylatorów. Jestem jednak człowiekiem starej daty i kiepskie, wyświechtane pomysły zniechęcają mnie na takiej zbiorowej wystawie również do ciekawszych.
To prawda, że ogromnie dużo zależy od nastawienia. Są wystawy, uważane za ciekawe, przez które jednak można przejść bez większych emocji. Do takich należy wystawa monograficzna Agnès Varda, plastyczki i reżysera filmowego, w Fundacji Cartiera, zatytułowana „Wyspa i ona”. Wyspa – to wyspa Noirmoutier przy wybrzeżu atlantyckim, a ona – to autorka wystawy która od lat jest z tym miejscem związana i nawet kręciła tam niektóre sceny swych filmów. Jest to więc osobiste, intymne spojrzenie na wyspę i jej niektórych mieszkańców, według scenariusza który łączy fotografie wykonane – pozornie – w konwencji kartki pocztowej z zapisami wideo i instalacjami. Wywołuje to owszem specyficznym nostalgiczny nastrój, ale niewiele z tego wynika. Może dlatego wszystko to na mnie nie zadziałało że, przyznaję, akurat nie znam twórczości filmowej Agnès Varda, i wobec tego cała wystawa wydała mi się mieścić w nurcie autocelebracji, w którym pławi się tylu dzisiaj twórców.
Na wystawie Dana Flavina w Muzeum Sztuki Współczesnej Miasta Paryża autocelebracji nie ma: ta retrospektywa jest pośmiertnym hołdem. Ten nowojorski artysta, żyjący w latach 1933-1996, należy do pionierów i najwybitniejszych przedstawicieli sztuki minimalnej: od roku 1963-ciego używał w swoich kompozycjach wyłącznie świecących tub neonowych, w różnych kolorach i kilku znormalizowanych wielkościach, takich jakie można znaleźć w handlu. Światło nie jest przedstawione, za pośrednictwem takiej czy innej techniki, lecz pokazane jako takie.
Paryska wystawa – to pięćdziesiąt takich dzieł. W pierwszych salach mamy do czynienia z pierwszymi eksperymentami – odkrywaniem możliwości jakie daje gra takim ostrym, a równocześnie rozproszonym światłem w zamkniętej przestrzeni: w następnych te możliwości są rozszerzane, przez rytmizację, przez wywoływanie efektów perspektywy, złudzeń optycznych, osiąganie efektu zanurzenia w świetle itd. Bardziej niż same neony zaczyna grać oświetlona przez nie przestrzeń. Ważne jest to że jak sam artysta podkreślał, w tym świetle nie ma nic prócz światła, światło jest tu faktem – i nie należy się w jego dziełach doszukiwać znaczeń ani tym bardziej symboli. I rzeczywiście: estetyka tych dzieł wprowadza nas w różnej intensywności nastroje, czasem zaskakuje, czasem uspokaja, czasem budzi podziw – i można by powiedzieć że na tym się to kończy, ale o to właśnie chodzi, by się w tym świetle zanurzyć bez żadnej dodatkowej literatury.Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU