Stefan Rieger
Tekst z 12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 12/02/2010 18:33 TU
Zgodnie z uświęconą już tradycją, Marc Minkowski z Muzykami z Luwru zgotowali nam fajerwerk na koniec roku, 29 grudnia w paryskim Théâtre du Chatelet, oferując nam zaskakującego „romantycznego Offenbacha”. Niemal już dziesięcioletni romans Minkowskiego z Jacques’em Offenbachem znaczą triumfy „Orfeusza w piekle”, „Pięknej Heleny” czy „Wielkiej księżnej Gerolstein”, a do sukcesu tej podkasanej epopei przyczyniły się zniewalające primadonny z szajbą, jak Felicity Lott czy Anne-Sofie von Otter. Tym razem wszak na scenie nie było ani jednego gardziołka:
Minkowski postanowił nam odsłonić sekretnego Offenbacha z lat głównie młodzieńczych, kiedy to nazywano go „Lisztem wiolonczeli”, nie miał bowiem jakoby na tym instrumencie godnego siebie rywala. Na własny też użytek zmajstrował wówczas Koncert zwany „wojskowym”, pełen karkołomnych łamańców. Wykonał go tylko częściowo w 1847 roku i nigdy go nie opublikował, po czym dzieło z grubsza uznane za „niewykonalne” popadło w zapomnienie. Teraz wskrzesił je z Minkowskim znakomity Jerome Pernoo, który dowolnego potrójnego Lutza i salto mortale robi z anielskim uśmiechem i na luzie, jakby zagryzał paluszka u cioci na herbacie. Nie była to wszak jedyna przyjemność, jaką sprawili nam Muzycy z Luwru i Grenoble, brzmiący barwniej niż kiedykolwiek w owej sali teatru Chatelet o akustyce analitycznej, starannie rozdzielającej pulpity, może zbyt „krótkiej” dla smyczków (potrzebujących minimum rezonansu), za to eksponującej uroki instrumentów dętych. Koncert otwierała składanka, stanowiąca coś w rodzaju uwertury do Orfeusza w piekle, potem mieliśmy uwerturę do romantycznej opery Reńskie wróżki (znaną lepiej pod postacią szczipatielnej Barkaroli z Opowieści Hoffmanna), a na zakończenie Balet śnieżnych płatków z Podróży na Księżyc, zainspirowanej bestsellerem Jules’a Verne’a. We wszystkim zaś były wiedeńskie smaczki, z domieszką Rossiniego, toteż naturalnym biegiem rzeczy Minkowski zrobił nam pyszną niespodziankę, zamykając Rok Mozartowski gagiem z bitą śmietaną, jakim jest Die Mozartisten, składanka przebojów z oper Mozarta, przerobionych na walczyki przez jednego z uczniów Johannes’a Straussa, Josepha Lannera...
Nie ma po tym na płytach śladu (a szkoda), wróćmy zatem do głównego dania wieczoru, jakim był Koncert wiolonczelowy Offenbacha. Nie jest to dzieło zbyt głębokie, to raczej kolekcja wirtuozowskich skeczów, luźno ze sobą powiązanych. Nie ulega wszak wątpliwości, że niezbyt hojnie obdarowani przez kompozytorów wiolonczeliści rzucą się nań łapczywie, zachęceni sukcesem Jerome’a Pernoo i Minkowskiego, którzy zdążyli już za to nagranie dla firmy ARCHIV zakosić Złoty Diapazon. Ponoć sędziwy Rostropowicz, po wysłuchaniu płyty, zamówił czym prędzej partyturę...
CD1/1 Offenbach – Concerto violoncelle, extr. – Pernoo/Minkowski ARCHIV 4776403
Początek Finału z wiolonczelowego Koncertu wojskowego Jacques’a Offenbacha – w wykonaniu Jerome’a Pernoo i Muzyków z Luwru pod batutą Marka Minkowskiego...
Harmonia ludów
Nie będzie ich niestety w Nantes w tym roku, ale i mnie tam zapewne nie będzie, po raz pierwszy o wielu lat zdradzę przypuszczalnie, przyciśnięty życiem, mych przyjaciół z Szalonych dni muzyki, najmniej elitarnego festiwalu świata, z którym od tuzina lat wychodzi do ludu René Martin. Wyjawię zatem państwu przynajmniej program owego pięciodniowego szaleństwa, w ramach którego – od 31 stycznia do 4 lutego – odbędzie się w Regionie nad Loarą kilkaset koncertów. Przed rokiem fetowano tam Harmonię narodów, czyli syntezę stylów z czasów Baroku – tym razem zaś Martin wymyślił nowy koncept Harmonii ludów, w ramach którego przedstawić chce „szkoły narodowe”, czerpiące swą siłę z folkloru i lokalnej specyfiki na przełomie XIX i XX wieku.
Nie bardzo widzę, jak to się ma do „harmonii”, albowiem wkrótce potem – w imię tejże narodowej specyfiki – z wielkim upodobaniem poczęto się wyrzynać (za co kompozytorów rzecz jasna trudno winić, nawet jeśli trzymają się mainstreamu i układają hymny ku pokrzepieniu serc, albo i wypięciu muskułów). Ale mniejsza z tym, „harmonię” każdy sobie sam odnajdzie, wiedziony busolą geniuszu. Który zresztą do „harmonii” ma się jak pięść do nosa, gdyż geniusz nigdy nie głaszcze z włosem i nie wpisuje się harmonijnie w Ducha Czasu, lecz tworzy arcydzieła poza czasem, ani trochę kolektywne, czysto indywidualne, niepowtarzalne, swą odrębnością wręcz rażące – tyleż szarego śmiertelnika, co socjologa kultury, szukającego wszędzie „wspólnych mianowników”. Nie przykładajmy wszak naszego współczesnego cynizmu do epok dyszących jeszcze iluzjami – nawet jeśli mamy prawo się buntować przeciwko sentymentalnej hegemonii XIX wieku, jeszcze dziś nadającego ton tyleż etycznej, co estetycznej debacie wokół statusu sztuki.
Przesłanie tych, którzy czerpali inspirację ze sztuki ludowej, pozostaje jeśli nie aktualne, to przynajmniej pożądane: u Borodina i Musorgskiego, u Dworzaka i Smetany, u Griega i Sibeliusa, u Faurego, Debussy’ego i Ravela, u Bartoka, Kodaly’a czy Ysaye’a, u Szymanowskiego lub Granadosa względnie Albeniza – nie ma faktycznie śladu „nacjonalizmu” w złowieszczym sensie tego słowa. Podpowiadają nam tylko, jak budować „harmonię” zwaną Europą: jedyna dobra recepta, to sprzedać innym dobre recepty, których sami nie umieli znaleźć – dzielić się pomysłami, podkradać sobie wzajem innowacje, brać od każdego co najlepsze – jak za czasów owej barokowej „Harmonii narodów”, gdy Bach przetapiał na złoto wszystko, co przez miedzę wypatrzył – u Palestriny, Vivaldiego czy Couperina.
Potem czar alchemii prysnął: każden jeden samiec pokazać chciał swój pawi ogon, swe oddolne zgryzoty i atuty, względnie mankamenty, swego przyrodzenia. Hitler kompensował swą impotencję wagnerowską wolą mocy, Stalin szukał rozgrzeszenia dla swych bezgranicznych zbrodni w zabobonnym lęku wobec sztuki, bardziej bojąc się Marii Judiny, niż Dzierżyńskiego, Trockiego i Berii razem wziętych...
CD2/8 Szymanowski – Preludium op.1, Moderato – Judina ARLECCHINO ARL A59
Ciekaw jestem, czy udało się państwu odgadnąć, cóż to takiego grała tu Maria Judina, w 1956 roku? Pytanie pułapka, dodam więc dla ułatwienia, że 29 marca obchodzić będziemy siedemdziesięciolecie przedwczesnej śmierci tego kompozytora, który pod koniec życia szlifował jeszcze swe umięjętności u Nadii Boulanger w Paryżu. Dalej państwo nie zgadli? No cóż, chciałoby się powiedzieć: „cudze chwalicie, swego nie znacie” – ale to fakt, że owego cyklu Dziewięciu preludiów, składających się na opus Pierwszy Karola Szymanowskiego, prawie nigdy się nie słyszy. Być może w tym roku będzie zatem okazja, by poznać mniej znane strony twórczości kompozytora Harnasi. On zresztą jako jedyny reprezentował będzie Polskę na tegorocznych ludowo-narodowych bachanaliach w Nantes, w ramach Szalonych Dni Muzyki. A i tak usłyszymy tylko strzępy jego twórczości: koncert skrzypcowy w wykonaniu młodej Isabelli Faust i parę symfonicznych interludiów pod batutą Antoniego Wita, który najwyraźniej zasmakował w atmosferze tego niezwykłego festiwalu, po zeszłorocznym debiucie w Nantes z prowadzoną przezeń Filharmonią Narodową. A może i pozazdrościł Sinfonii Varsovia, która od dwunastu lat jest filarem Folle Journee i w tym roku znowu będzie codzień po trzy razy na afiszu...
W każdym razie Polacy obecni będą czynem, i to w masie – ale duchem nieszczególnie. Co my zresztą mamy do sprzedania, poza Chopinem? Najwyżej właśnie Szymanowskiego, lecz tu już trzeba większej siły perswazji – niestety jedyny dziś zapewne pianista, zdolny nawrócić na tę trudną muzykę najbardziej nawet opornych (mam na myśli Piotra Anderszewskiego), nie dał znów się skusić i w Nantes go nie będzie... Posłuchamy sobie za to, między innymi, Iberii Isaaca Albeniza...
CD3/7 Albeniz – Iberia, Triana – Chauzu INTEGRALE CLASSIC AX2032
Fragment Triany z Iberii Albeniza, w wykonaniu młodego Francuza z Bayonne, Oliviera Chauzu, którego znakomite nagranie ukazało się właśnie pod szyldem Integrale Classic... Jego także w Nantes nie będzie, za to we wszystkich salach dwoił się będzie i troił Borys Bieriezowski – solo i z orkiestrą, w duetach, triach czy kwintetach. Ten rosyjski niedźwiedź o paluszkach jak motylki jest we Francji wszechobecny, gra wszędzie, niemal codziennie i stale coś innego – często w towarzystwie bandy wiernych przyjaciół, jak fenomenalny wiolonczelista Aleksander Kniaziew czy skrzypek Dimitri Machtin.
To z jego głównie inicjatywy odbywa się w Audytorium Luwru, od 8 stycznia do 8 lutego, fascynujący festiwal zadedykowany „Późnej twórczości” rozmaitych kompozytorów. Na sześciu koncertach usłyszymy ostatnie dzieła Beethovena, Liszta, Debussy’ego, Szostakowicza czy Saint-Saensa.. Uzupełnią to pokazy filmowe, na których obejrzeć będzie można między innymi Falstaffa pod batutą Giuliniego, Karajana dyrygującego Straussem, Kwartet Amadeus w Beethovenie czy Alfreda Brendla grającego trzy ostatnie sonaty Schuberta. Będą też dzieła mniej znane, jak poruszający Kwintet fortepianowy Sergiusza Taniejewa, który odkryliśmy w zeszłym roku dzięki obsypanej nagrodami płycie Deutsche Grammophon (którą już tu państwu przedstawiałem), z udziałem takich gwiazd, jak Michaił Plietniow czy Vadim Riepin. Ten ostatni będzie w Luwrze, ale Plietniowa zastąpi właśnie Bieriezowski. My zaś posłuchamy Scherza z Kwintetu opus 30 Taniejewa z historycznego nagrania Marii Judiny z Kwartetem Budapeszteńskim, wznowionego akuratnie (obok innych dokonań demonicznej Madonny) pod szyldem Vista Vera.
CD2/12 Taniejew – Kwintet op.30, Scherzo – Judina/Q.Budapest VISTA VERA WCD00084
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU