Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

La Folle Journée 2002

2002-02-02 Folle Journée Mozart-Haydn (I)

 Stefan Rieger

Tekst z  12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 12/02/2010 21:30 TU

Spotkałem cudotwórcę. Czarodziej zwie się René Martin. Na barkach tego małego człowieczka spoczywa odpowiedzialność za ocalenie kultury. Zresztą nie przesadzajmy, on już zrobił swoje – teraz niech inni zakasają rękawy. René Martin od lat urządza nadzwyczajne imprezy muzyczne: festiwal pianistyczny w La Roque d'Anthéron, festiwal Richtera w La Grange du Melay, czyli burgundzkiej szopie i wiele innych mniejszych, a nade wszystko – w swoim rodzinnym Nantes - najbardziej niezwykły festiwal świata: La Folle Journée czyli Szalone Dni Muzyki.

Pomysł wpadł mu do głowy, gdy udał się ze swoją córką na występ zespołu U2. Pomyślał sobie wówczas, patrząc na 35 tysięcy młodych ludzi zebranych na stadionie w Nantes, że nie ma żadnego powodu, aby muzyka poważna nie przyciągnęła podobnych tłumów, co koncert rocka. Kiedy wychylił się wtedy z takim credo, brano go za idealistę lub wariata. Ale już po pierwszym Szalonym Weekendzie, zadedykowanym Mozartowi, sceptykom zrzedły miny. Sprzedano wówczas 25 tysięcy biletów. Z każdym kolejnym wydaniem festiwalu – Beethoven, Schubert, Brahms, muzyka francuska, Bach, muzyka rosyjska – sprzedawano ich o dobre dziesięć tysięcy więcej.

Tego roku, Haydn z Mozartem przyciągnęli nieprzeliczone tłumy. Z 90 tysięcy biletów połowa rozeszła się w ciągu doby, reszta wkrótce potem, dla chętnych zabrakło 40 tysięcy miejsc. Setki ludzi ustawiały się w kolejce dzień wcześniej, ze śpiworami i termosami. A mówiłem, że cudotwórca... René Martin – i za to powinien dostać Nobla – znalazł jak się zdaje idealną receptę na trafienie z muzyką "trudną" pod strzechy. Spytałem go o tę magiczną formułę...

"Nie ma żadnej "cudownej recepty". Aby zrealizować taki projekt trzeba najprzód prawdziwych, technicznych kompetencji i trzeba móc liczyć na współudział i szczere zaangażowanie artystów. Trzeba wiedzieć, ile mogą z siebie dać i wówczas przyciągnąć ku nim publiczność, na jaką zasługują. Nie wystarczy, ot tak, zorganizować koncertu i starać się wypełnić salę – gdyż z muzyką klasyczną zazwyczaj to nie działa. Urządzając Szalone Dni starałem się nade wszystko rozsadzić sztywne ramy tradycyjnego koncertu. Nazbyt często się myśli, że muzyka poważna zarezerwowana jest dla pewnej elity – dla tych, którzy nasiąknęli nią w dzieciństwie, umieją czytać nuty, którzy kupują płyty – ale to nieprawda. La Folle Journée dowodzi czegoś przeciwnego i liczby mówią same za siebie: 90 tysięcy słuchaczy w ciągu trzech dni – a wśród nich, bardzo wielu po raz pierwszy przychodzi na koncert"...

René Martin zdołał zarazić swym szaleństwem całe miasto. Od pierwszego, Mozartowskiego festiwalu mógł liczyć na poparcie miejskich władz. Mer Nantes, socjalista Jean-Marc Ayrault, od początku uwierzył w tę ideę. Dzisiaj, z lokalnego budżetu na kulturę – ma muzykę przeznacza się ponad 40 procent! Kto da więcej? Niewiele mniej daje główny sponsor prywatny – bank BNP-Paribas. Państwo zadowala się groszowym udziałem: widać ma inne priorytety, jak utrzymywanie Opery, finansowej katastrofy, łechtającej ego wąskiej elity snobów, równie głuchych co bogatych.

Niewielka prowincjonalna mieścina Nantes żyje tym festiwalem już na parę miesięcy z góry. Tramwaje i autobusy jeżdżą przystrojone afiszami, wielu sklepikarzy przyozdabia witryny, organizowane są loterie, na których można wygrać bilety na koncerty lub płyty kompaktowe; dostraja się nawet gastronomia, oferując każdego roku dania "z epoki" (jak mówi się o instrumentach): a to kugelhoff czy apfelstrudel dla uczczenia Mozarta, a to barszcz czy pirożki przy okazji zeszłorocznych, rosyjskich bachanalii...

Takiej batalii, na pozór z góry przegranej – w konfrontacji z komercyjnym blichtrem – nie dałoby się nijak wygrać bez wytworzenia tego, co nazwać możnaby "synergią", czyli zestrzeleniem  wszelkich dostępnych inicjatyw i energii. Dotyczy to tyleż władz, co biznesmanów, dzieci i staruszków, mediów i stowarzyszeń, szeroko pojętego systemu oświaty i samych artystów.

Przyglądając się temu, czego dokonał w Nantes René Martin, zadaję sobie pytanie najważniejsze: jak to przeszczepić gdzie indziej, innymi słowy od czego zacząć, jak przełamać inercję, rzucić wyzwanie czysto merkantylnej logice, jak przekonać polityków i bankierów do zainwestowania w to, co jest zapewne jedynym, uniwersalnym językiem całej ludzkości – mam na myśli muzykę - i co jest dzięki temu najskuteczniejszym zapewne remedium przeciwko nietolerancji, chamstwu i przemocy. Zacząć z pewnością nie jest łatwo, sam René Martin to przyznaje, lecz jako pragmatyk wiedział od początku jakiej trzymać się strategii...

René Martin: "Czułem od pierwszej chwili, że wszystko wywrócimy do góry nogami. I powiedziałem sobie, że albo godzinami będę wydeptywać dywaniki w ministerstwach, w nadziei na zdobycie paru groszy – albo poświęcę ten czas na stworzenie czegoś oryginalnego, co pozwoli mi dotrzeć do jak największej liczby ludzi. Stwierdziłem od razu, że sam nie dam rady: innymi słowy, że muszę móc liczyć na hojność artystów, wszystkich bez wyjątku: debiutantów, rutyniarzy i największych gwiazd. Jeśli zgodzicie się obniżyć poprzeczkę, grać za znacznie mniejsze pieniądze niż zazwyczaj – jedna trzecia jeśli nie jedna piąta zwyczajowych stawek – obiecuję wam, że stworzymy coś niezwykłego, że dokonamy razem cudu. Wszyscy się zgodzili i dzisiaj nadal – wszyscy na to się zgadzają"...

Warto posłuchać samych artystów. "To miejsce absolutnie wyjątkowe: nigdzie indziej nie można liczyć na taki kontakt z publicznością" – mówi skrzypek Augustin Dumay. "Swięto, nieustające święto muzyki" – zachwyca się młoda pianistka Claire Désert. "To jakby całkiem inna publika, nie mająca nic wspólnego z owym elitarnym ghettem, w którym próbuje się nas zamknąć"- stwierdza altowiolista Gerard Caussé, wykończony lecz szczęśliwy. Co najmniej kilkudziesięciu – jeśli nie kilkuset muzyków – uznać można już za zarażonych: połknęli bakcyla, z René Martin pójdą choćby i na koniec świata, od ośmiu lat stali się członkami "rodziny". Wciąż przybywają nowi, niektorzy znikają na rok lub dwa – gdyż repertuar całkiem jest im obcy – inni lecą co rok do Nantes, jak ćmy do świecy.

Proszę mi wierzyć, że to, czego byłem świadkiem już po raz drugi w nantejskim Pałacu Kongresowym, naprawdę graniczy z cudem. Ułatwia to topologia miejsca – wyjątkowo udanego obiektu, złożonego z gigantycznej hali, ochrzczonej w tym roku imieniem cesarza Józefa – z której wiodą ruchome schody ku dziesięciu małym lub wielkim salom o znakomitej akustyce. Ci, którym nie udało się zdobyć biletów, zadowalają się darmowymi koncertami w wielkiej hali, gdzie na estradzie produkują się amatorskie zespoły...

René Martin: "Od początku chciałem wciągnąć do tego muzyków-amatorów, obok profesjonalistów i pół-zawodowców. W gruncie rzeczy moim marzeniem zawsze było to, aby każdy grał na jakimś instrumencie. Dopiero to stanowiłoby konsekrację: Kowalski wraca do domu z pracy i dmie w klarnet, siostra wtóruje mu na flecie, tata przygrywa na fortepianie: to właśnie znaczy "być muzykiem". Chodzenie na koncerty, kupowanie płyt – to najwyżej droga do wyższych wtajemniczeń. Dlatego zależało mi na udziale w tej imprezie amatorów. Ale od razu chciałem im postawić najwyższe wymagania – poprzez konfrontację ze słynnymi, profesjonalnymi zespołami. Poczuli się od pierwszej chwili dowartościowani, ale zrozumieli, że muszą się sprężyć, by stanąć na wysokości zadania. I rezultat jest nadzwyczajny: przez tych osiem lat – kapele, fanfary, zespoły oboistów czy harfistek, stworzone dla Szalonych Dni, dźwignęły się na wysoki poziom. To dla nich niezwykła promocja. Proszę sobie wyobrazić, czym może być dla 14-letniej dziewczynki, grającej na klarnecie gdzieś w małym, wandejskim miasteczku, fakt że jej babcia usłyszy ją nagle przez radio! To dla niej jedno z najpiękniejszych przeżyć"...

CD 1/3    Haydn – Fantazja Hob XVI:46 – A.Planès 

Zostawiając amatorów, produkujących się w wielkiej hali, wpadliśmy na moment do sali imienia Da Ponte, gdzie finał Fantazji C-dur Haydna grał Alain Planès, pyszny pianista i przemiły człowiek. Wiem coś o tym, gdyż w kawiarni Schikanedera na pięterku wypiliśmy to i owo – i to właśnie może jest w tym festiwalu szczególnie nadzwyczajne: żadnego krochmalu ni nadęcia, żadnych niedosiężnych gwiazd wbitych w pychę i we fraki – na schodach, w hallu, przy kawce, jeśli nie w toalecie – ocieramy się stale o największe sławy, tu Zacharias, tam Corboz, Wispelwey, albo Kuijken, do każdego można się przysiąść, przykadzić albo zbesztać, zupełny luz...

A teraz porozmawiajmy jeszcze o sprawach naprawdę poważnych, czyli o dzieciach i młodzieży... Rozmowa mogłaby być krótka, gdyż w zasadzie wystarczą dwie liczby: po pierwsze, wyliczono w zeszłym roku, że 22 procent biletów na Szalone Dni kupili młodzi w wieku od 16 do 22 lat. Czyli niech wyjce z U2 uważają, bo mają w Nantes silną konkurencję. A po drugie: od czasu, gdy René Martin urządza swój festiwal – liczba stałych abonentów nantejskiej filharmonii wzrosła z tysiąca do blisko sześciu tysięcy, niemal sześciokrotnie...

Gdyż La Folle Journée to nie jest tylko jednorazowy fajerwerk: dwieście koncertów w trzy dni, z udziałem blisko tysiąca artystów – orkiestr, chórów, kwartetów, najsławniejszych dyrygentów i solistów... To nade wszystko "praca od podstaw" – wśród dzieci i młodzieży. Każdego roku – Konserwatorium w Nantes, nauczyciele, artyści i sam René Martin mnożą inicjatywy, aby maluczkich złapać w sidła wielkiej sztuki. Otóż z praw fizyki i socjologii wynika jasno, że jak już coś należycie się rozkręci – to potem kręci się samo i nawet nie trzeba zanadto poganiać...

René Martin: "W tym roku 90 przedszkoli z regionu Nantes, z własnej inicjatywy, zwróciło się do mnie z bardzo pięknym pomysłem – zmajstrowania przez dzieci małych instrumentów muzycznych, dla uczczenia Szalonych Dni. Postawiłem im warunek, aby na każdym z tych instrumentów dało się zagrać choć jedną melodię Mozarta, arię Papagena lub Eine Kleine Nachtmusik. Zmajstrowano zadziwiające instrumenty. W gimnazjach Szalone Dni przygotowywane są na dwa-trzy miesiące z góry. W tym roku wszystkim uczniom przedstawiono spektakl, którego treścią jest spotkanie Mozarta z Haydnem: rozmowa o przyjaźni i muzyce, bogato ilustrowana utworami obu genialnych klasyków"...

Wiara, wyobraźnia, pragmatyzm, praca od podstaw... – czy René Martin jest niezastąpiony, czy tylko on jest w stanie dokonać cudów? Czy tej formuły nie da się przeszczepić? Wynalazca daje wszystkim carte blanche, zachęca do naśladownictwa i gotów jest pomóc...

"Pomysł Szalonych Dni, od momentu gdy zaistniały, przestał być moją własnością: jest własnością publiczną, każdy może to skopiować, każdy może z tego zaczerpnąć co mu odpowiada" – mówi René Martin. Niektórzy usłyszeli. W marcu La Folle Journée, w skromniejszym wymiarze, odbędzie się po raz pierwszy w Bilbao w Hiszpanii. W Lizbonie będzie to już trzecie wydanie tego festiwalu. René Martin, który zmontował wspaniałą ekipę – czterystu ludzi, miłych, rzutkich i kompetentnych – przez dwa lata pomagał Portugalczykom zorganizować tę imprezę. Muzyka, jak się okazuje, nie tylko łagodzi obyczaje – również niweluje różnice: Francuzi jadący do Lizbony czują się jak w Nantes, Portugalczykom odwiedzającym Nantes wydaje się, że są u siebie...

Jak u siebie czuje się w Nantes również Sinfonia Varsovia: założona przez Maksymiuka orkiestra jest już tutaj po raz trzeci, a w tym roku – w ciągu trzech festiwalowych dni – wystąpiła bodaj z dziesięć razy. Pytam o wrażenia pana Jerzego Klocka, pierwszego wiolonczelistę...

Wywiad J.Klocek (1)                                        0'35

Przed ostatnim występem Sinfonii Varsovia na nantejskim festiwalu zakradłem się za kulisy, aby uszczknąć coś z trwającej w sumie siedem minut próby z mistrzem ceremonii, zarazem pianistą i dyrygentem – Piotrem Anderszewskim...

Próba Koncertu KV.491 – Anderszewski           1'20

Kilka nutek spadło tutaj pod fortepian – pięć minut później, na koncercie podczas którego Anderszewski dyrygował symfonią Jowiszową i grał cudowny koncert c-moll Mozarta wszystko było już na swoim miejscu i sala była w euforii. Pan Jerzy Klocek, pierwszy wiolonczelista Sinfonii Varsovia, też nie krył swego wzruszenia...

Wywiad J.Klocek (2)                                                 4'34

Cóż ja mam jeszcze dodać? Czysto muzyczną stroną tegorocznych Szalonych Dni postaram się zająć za dwa tygodnie, w następnym magazynie. Teraz tylko jeszcze powiem, że należy zmienić ustawodawstwo, tak aby czarodzieja z Nantes można było "wyklonować": wystarczy stu lub dwustu René Martinów, aby ocalić świat... Proszę to sobie przemyśleć... A teraz jeszcze raz Piotr Anderszewski z Sinfonią Varsovia, sam finał trzeciej części Koncertu c-moll Mozarta, już nie z próby lecz z przepięknej płyty, wydanej właśnie przez VIRGIN CLASSICS.

CD 2/3   Mozart – Koncert KV.491, 3 cz. – Anderszewski VIRGIN 5 45504-2

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU