Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

La Folle Journée 2002

2002-02-16 Folle Journée Mozart-Haydn (II)

 Stefan Rieger

Tekst z  12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 19:48 TU

Haydn i Mozart w jednym stali domu. Haydn spokojny nie wadził nikomu, Mozart najdziksze wyprawiał swawole... Nie, coś tu się w wierszyku nie zgadza. Paweł i Gaweł ery klasycznej, po pierwsze, żyli ze sobą w największej harmonii. To rzadki, jeśli nie jedyny przykład najszczerszej przyjaźni między dwoma geniuszami. Tata Haydn – jak czule nazywał go Mozart – był o swym przybranym synku najwyższego mniemania. "Pański syn jest największym kompozytorem, jakiego znam" – powiedzieć miał do prawowitego ojca, Leopolda Mozarta. Należeli do jednej loży masońskiej, latami uprawiali wspólnie muzykę, grając kwartety to jednego, to drugiego.

La Folle Journée 2002

15/02/2010

Przyjaźń ta trwała dziewięć lat, aż do roku 1790, kiedy starszy o 24 lata Józef zdecydował się pojechać do Londynu, zostawiając Wolfganga w Wiedniu. Rok później dotarła doń wiadomość o śmierci Mozarta. Długo nie mógł przyjść do siebie: "Jakże Opatrzność mogła zabrać tak szybko kogoś równie niezastąpionego!" – łkał w liście do wiedeńskiego wydawcy Puchberga, prosząc go o wysłanie katalogu nieznanych jeszcze dzieł i obiecując, że je jak najszerzej rozpowszechni na benefis wdowy. Ow dobry geniusz powtarzać też miał wielokrotnie, że Mozarta stawia wyżej od siebie. Pewnie z cudzych ust, mimo całej swej dobroci, czegoś takiego by nie zniósł: geniusz swą dumę ma. Ale jemu było wolno. W każdym razie, niezwykły to przykład przyjaźni. Zadnej zawiści między nimi. Byli tak różni, jako kompozytorzy, że nie wchodzili sobie w drogę.

Wbrew pozorom (by wrócić do Pawła i Gawła) – w muzyce, odwrotnie niż w życiu, to Haydn był "rewolucjonistą" i niesfornym Dyziem, a Mozart konserwatystą, trzymającym się uświęconych tradycji. Haydn to wynalazca, geniusz inwencji, mistrz niespodzianki. Mozart niczego nie szuka, żywi głęboki respekt dla zastanych praw i form, doprowadzając je "jedynie" do nieosiągalnego ideału, któremu patronuje coś, co trudno nazwać inaczej, jak stanem "łaski". Dlatego Haydna tak cenią muzycy i kompozytorzy, a Mozarta wszyscy.

Nie było między nimi rywalizacji, co najwyżej zdrowe współzawodnictwo. Raz jeden był mistrzem, a drugi uczniem – innym razem było odwrotnie. Haydn był twórcą symfonii, Mozart spróbował go przebić, ale ostatnie słowo należało do przybranego "taty", który przeżył go o 18 lat. W sonacie więcej do powiedzenia ma Haydn, w formach koncertujących Mozart. Kwintet to specjalność Amadeusza, a trio Józefa. W operze rzecz jasna Mozart nigdy nie miał i do dziś nie ma konkurencji: Haydn zdjął kapelusz i nawet nie próbował walczyć. "Obok wielkiego Mozarta praktycznie nikt nie może się pokazać" – pisał w liście do praskiego dygnitarza, odrzucając zamówienie na operę.

Ale nic lepiej nie ilustruje tego szlachetnego współzawodnictwa, jak kwartet smyczkowy, w zasadzie wynalazek Haydna – kwintesencja ducha Oświecenia, czystego kunsztu i "muzycznej demokracji". Mozart, absolutnie porażony Kwartetami słonecznymi z opusu 20, zamyka się w sobie i płodzi w bólu sześć genialnych kwartetów, które dedykuje Haydnowi. Adresat jest olśniony, wie odtąd, z kim ma do czynienia. Ma jednak szczęście żyć dłużej, i to znów do niego – chociażby "arytmetycznie" (zważywszy na chronologię i nieprawdopodobną płodność) – należy ostatnie słowo...

CD1/ 8  Haydn – Kwartet op.76/5, Finał - Q.Prazak  PRAGA PRD 250 070

Finałowe Allegro spirituoso z kwartetu opus 76 numer piąty Józefa Haydna w wykonaniu Kwartetu Praskiego, jednego z niezliczonych uczestników najbardziej niezwykłego w świecie festiwalu, La Folle Journée, czyli Szalonych Dni Muzyki, którego ósme już wydanie miało miejsce w Nantes, od 25 do 27 stycznia.

Tym razem, jako się rzekło, Haydn i Mozart w jednym stali domu, a domem tym jest Pałac Kongresów – nadzwyczaj udany obiekt, złożony gigantycznej hali i tuzina małych i wielkich sal o wyśmienitej akustyce. Przez trzy dni odbyło się tam blisko dwieście koncertów, z udziałem prawie tysiąca muzyków. Biletów sprzedano 90 tysięcy, dla chętnych zabrakło 40stu tysięcy miejsc. O tym "cudzie nad Loarą", jakiego dokonał czarodziej René Martin, mówiłem tu już obszernie – ale nigdy dosyć. Teraz zatem mniej o samej naturze przedsięwzięcia, a więcej o jego stronie artystycznej.

Dlaczego Mozart z Haydnem? Po pierwsze już to wyżej wyłożyłem. Mozart był już co prawda bohaterem pierwszych Szalonych Dni w Nantes, przed ośmiu laty, ale skromniejsze wówczas rozmiary imprezy nie pozwoliły na ukazanie całego wachlarza jego geniuszu. Po drugie – Martinowi zależało na tym, by uczcić Haydna, niesłusznie pozostającego w cieniu "boskiego Amadeusza". Przyznaje, że Mozartem posłużył się trochę jako "przynętą", w celu zwabienia profanów. W każdym razie – okazało się to niezłym zadośćuczynieniem dla Taty Haydna, który chyba nigdzie i nigdy dotąd nie był fetowany tak wylewnie: w ciągu trzech dni odegrano i odśpiewano większość z jego dzieł wokalnych, 15 ze 104 symfonii, multum sonat, triów i kwartetów, szereg najwspanialszych utworów religijnych, na czele ze Stworzeniem świata. To cudowne oratorium znalazło omalże idealnych odwórców w niezrównanym chórze RIAS Kammerchor i berlińskiej Akademie fur Alte Music pod dyrekcją Markusa Creeda, z wyróżniającym się wśród solistów aksamitnym barytonem Johanna Mannova. Nie wiem, czy jeszcze bardziej poruszające – również i dlatego, że to niezwykłe dzieło w takiej szacie dźwiękowej słyszy się dużo rzadziej – nie było Haydnowskie Siedem słów Chrystusa na krzyżu w wersji oratoryjnej, z udziałem solistów, chóru Accentus i Sinfonii Varsovia pod dyrekcją pani Laurence Equilbey. A spośród mniej znanych dzieł – mieliśmy też okazję usłyszeć Stabat Mater Haydna...

CD2/3  Haydn – Stabat Mater, Quis est homo – M.Corboz  ERATO 2292-45281-2

Quis est homo ze Stabat Mater Haydna w wykonaniu chóru i orkiestry kameralnej z Lozanny pod batutą Michela Corboza. Oczywiście zmuszony jestem oszukiwać i puszczać państwu płyty, zamiast żywej muzyki – jako że bratnia rozgłośnia France Musique, z którą miałem w Nantes honorowy układ, okazała się zwykłą świnią i nie dała mi ani sekundy z kilkudziesięcio-godzinnych retransmisji z festiwalu. Mówię, co myślę, gdyż mi nie zależy: straciłem resztki iluzji. A wspomniane Stabat Mater wykonali tam w istocie Berlińczycy z Alte Music i RIAS Kammerchor, a nie Szwajcarzy Corboza. Ten ostatni był jednak wszechobecny – jak tylu innych "stachanowców" nantejskiego festiwalu. Poprowadził dwie wspaniałe msze Haydna, wśród nich Theresienmesse, której zgotowano niekończącą się standing ovation. Msza Haydna, rozgrzewająca tłumy do białości, w prowincjonalnej mieścinie, o 10. rano?!

"To magiczne, cóż to za festiwal!" – nie mógł przyjść do siebie sędziwy, wielki dyrygent. Michel Corboz od lat trzyma się wiernie swych tradycyjnych opcji estetycznych: wszystko gładkie, brzmienia jednorodne, kształty opływowe – lecz ileż w tym ciepła i jak niezawodna muzykalność! Dowiódł tego, może jeszcze dobitniej, w dwóch nieskazitelnych wykonaniach Requiem Mozarta. Mityczne dzieło słyszeliśmy w Nantes pięciokrotnie, w trzech różnych interpretacjach...

CD3/10   Mozart – Requiem, Dies irae – H.Scherchen      WESTMINSTER 471 201-2

Dies irae z Mozartowskiego Requiem, ale nie z festiwalu w Nantes, lecz w nieprawdopodobnie naelektryzowanej wersji Hermanna Scherschena, nagranej z Wiedeńczykami w 58-mym roku i wydanej właśnie przez firmę WESTMINSTER w serii The Legacy...

Kogóż nie było jednak w Nantes, podczas tych trzech Szalonych Dni! Kilkanaście orkiestr, tyleż chórów, dziesiątki pianistów, skrzypków czy wiolonczelistów... W wykonaniu tych ostatnich słyszeliśmy ponad pół tuzina wersji obu koncertów Haydna. Niezły był Peter Wiespelwey, co najmniej równie dobry młody Francuz Gauthier Capucon, zapewne jeszcze lepszy Jean-Guihen Queyras. Patrząc na Natalię Gutman, której przygrywała English Chamber Orchestra, widziałem w niej jakby reinkarnację ducha Richtera, jej najbliższego przyjaciela: dźwięk był dość brzydki, lecz gest tak sugestywny, że muzyki można było słuchać "samymi oczami".

Pianistów było bez liku, nie wszystkich słyszałem. Świetny Amerykanin, od lat zadomowiony we Francji – Nicolas Angelich; jedna z najwybitniejszych osobowości we francuskiej pianistyce – Jean-Claude Pennetier, który z Christianem Ivaldim grał sonaty na cztery ręce Mozarta (by nie wspomnieć o paru koncertach); chodzący jak kot własnymi drogami, bystry i sympatyczny Alain Planès... Koncertów fortepianowych Mozarta można było usłyszeć w Nantes kilkanaście, w najróżniejszych wykonaniach. O wyczynach Piotra Anderszewskiego, jako dyrygenta i pianisty, już tu obszernie mówiliśmy: wystarczy sięgnąć po ciepłą jeszcze płytę, nagraną z Sinfonią Varsovia, by móc to sobie wyobrazić: na żywo nie było to wcale gorsze. Warszawiacy przygrywali też paru innym pianistom.

Ja poszedłem posłuchać Nelsona Freire, przyjaciela Marty Argerich, z Angielską Orkiestrą Kameralną. Patrzyłem potem z politowaniem na renomowanych kolegów-krytyków, całujących Mistrza po rękach, jako że ja osobiście pozostałem zimny, jak sopel lodu. Owszem, luz i muzykalność, nieprawdopodobnie żywe łapki, lecz miałem wrażenie, że słucham starego dziadka, podgrywającego sobie w Piano-Barze, który wszystko ma w nosie: jakby nic go nie dotyczyło, wszystko było tylko "grą", czymś zupełnie "zewnętrznym" – same łapki bez głowy...

Poleciałem po trzykroć na Christiana Zachariasa, aby odreagować. Przez trzy dni wystąpił z pięć razy, dyrygując od fortepianu Holenderską Orkiestrą Kameralną. Cóż za bajeczna choreografia! "Skrzyżowanie niedźwiedzia z motylkiem" – mówi o nim moja żona, która od zawsze się w nim kocha. Cóż za giętkość, zróżnicowane toucher, subtelnie modulowane frazowanie...- muzyka oddycha w każdej chwili "od wewnątrz", jakby oddychała wyłącznie sama sobą. Po kolejnej, własnej kadencji – do której włącza niespodzianie instrumenty dęte, prowadząc z nimi dialog – spontanicznie poleciałem pędem za kulisy, by powiedzieć Zachariasowi, że – nawet bez peruki – jest dla mnie "reinkarnacją Mozarta"...

CD4/4 Mozart – Koncert Es-dur, KV 482, finał - Zacharias EMI 72175-2

Kadencja i finał pierwszej części Koncertu Es-dur Mozarta w wykonaniu Christiana Zachariasa z drezdeńską Staatskapelle po dyrekcja Davida Zinmana. Nagranie rzecz jasna nie z nantejskiego festiwalu, lecz z bezcennego, taniego jak barszcz kompletu, wydanego przez EMI.

O Szalonych Dniach Mozarta i Haydna mógłbym jeszcze bez końca. Znakomite wrażenie zrobiło na mnie francuskie Trio Wanderer, wśród kwartetów wyróżnił się wspomniany Kwartet Prażak, niezły był Kwartet Lindsaya, natomiast całkiem zbłaźnił się węgierski Kwartet Festetics, piłujący dawne instrumenty tak fałszywie, jak się tylko da: nie wiem zupełnie jakim cudem nagrali tyle przyzwoitych płyt, wyróżnionych przez krytykę. Nie brakło też koncertów zupełnie nietypowych: tylko w takim miejscu, jak Pałac Kongresów w Nantes, pozwolić sobie można na eksperymenty: a to tria Haydna z "barytonem", czyli odmianą wiolonczeli, w której struny jelitowe zdublowane są stalowymi, a to wokalne kwartety, to znów fortepianowe transkrypcje oper Mozarta, czy wreszcie – fragmenty symfonii obu klasyków przełożone na sekstet, w wyrafinowanej interpretacji Zespołu Barokowego z Limoges, pod kierunkiem Christophe'a Coin...

La Folle Journée rośnie w oczach: początkowo były to dwa dni, obecnie trzy, za rok będą chyba cztery, wkrótce pewnie cały tydzień. Sukces jest taki, że trzeba zadowolić chętnych. René Martin ma szereg projektów.  Przyszły rok będzie zapewne włoski: od Monteverdiego po Vivaldiego. Potem być może słowiańskie szkoły narodowe: czeska, węgierska, ewentualnie polska. Inny projekt, to "pokolenie 1810 roku" czyli Schumann, Mendelssohn, Chopin i Liszt. To będzie absolutne szaleństwo, moim zdaniem. Pałac Kongresów eksploduje...

A tymczasem pożegnajmy się jednym z najpiękniejszych, ostatnich dzieł Mozarta: motetem Ave Verum Corpus, w wykonaniu jednego z uczestników tegorocznych, Szalonych Dni w Nantes: Chóru Kameralnego z Kolonii i Collegium Cartusianum pod dyrekcja Petera Neumanna – z taniego kompletu dzieł sakralnych Mozarta, wydanego właśnie przez VIRGIN.

CD5/15 Mozart – Ave Verum Corpus, KV 618 – P.Neumann VIRGIN CLASSICS 61769-2

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU