Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

1999-07-30 William Kapell (1922-1953)

 Stefan Rieger

Tekst z  12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 12/02/2010 18:24 TU

Od kiedy go poznałem, jestem w żałobie. Od kilku miesięcy, a może od pół wieku. Są takie żałoby, dla których nie ma ukojenia. Tych kilka godzin muzyki, które po nim zostało, to pocieszenie podszyte nieuleczalnym żalem. Bo też niemal wszystko jeszcze miał przed sobą. Tak się przynajmniej wydawało.

Odszedł w momencie, gdy jego geniusz był w pełnym rozkwicie. Po dziesięciu latach wirtuozowskiej kariery, podczas której dał się poznać głównie jako olśniewający odtwórca koncertów Rachmaninowa, Prokofiewa czy Chaczaturiana, zaczynał dopiero się przymierzać do « poważnego » repertuaru : Mozarta, Schuberta i zwłaszcza Bacha. On sam uważał długo, że jeszcze nie jest gotowy. Wyrzucał swej profesorce, świetnej skądinąd Oldze Samaroff, że popychała go wciąż ku muzyce współczesnej, zaniedbując jednocześnie wielką literaturę pianistyczną XIX i XVIII wieku. Jego błyskotliwa kariera miała dotąd zbyt jednostronny charakter. Postrzegano w nim głównie pirotechnika klawiatury, wyspecjalizowanego we współczesnej muzyce rosyjskiej. Niektórzy przezywali go nawet « Williamem Chaczaturianem Kapellem », do tego stopnia ów nieszczęsny Koncert fortepianowy, którego nauczył się w tydzień i jako pierwszy zarejestrował na płycie, stał się symboliczną wizytówką jego talentu.

                                         PRZERWANY LOT

W ostatnich latach robił wszystko, by pozbyć się tej etykietki. Chociaż podziwiał Horowitza i przyjaźnił się z Rubinsteinem, któremu jakoby wiele zawdzięczał (uczył się Apollo od Dionizosa...), naprawdę pomógł mu w tym chyba dopiero Artur Schnabel. Wziął u niego kilka lekcji w 1948 roku i nauka nie poszła na marne. Jest zresztą znamienne, że wielki Austriak, słuchając II Koncertu Beethovena w wykonaniu Kapella, wziął to nagranie za swoje własne z 1935 roku. Glenn Gould we wczesnych latach też puszczał sobie w kółko stare, beethovenowskie płyty Schnabla, starając się naśladować jego grę, nie bez powodzenia. « Za kogo się ten smarkacz uważa, za Schnabla ? » - burczał jeden z krytyków z Toronto po pierwszym występie z orkiestrą 14-letniego Goulda. Schnabel był ojcem duchowym « antywirtuozów », skromnym kapłanem sztuki najczystszej. « Wydawało się, mówił Gould o jego grze, że patrzy muzyce prosto w oczy, z pominięciem fortepianu. » Kapell na początku był pianistą. Dopiero pod koniec krótkiego życia stał się muzykiem, który muzyce patrzy prosto w oczy. I od tej chwili patrzyć chciał w oczy - tej najlepszej.

W trzydzieści lat po jego śmierci, w prasie za oceanem pisano o Kapellu jako o największym pianiście, jakiego wydała amerykańska ziemia. Przyszedł na świat w Nowym Jorku, z Europą łączyły go tylko więzy krwii : polskiej, rosyjskiej i hiszpańskiej. Już we wczesnych latach powojennych wyrywali go sobie najwięksi dyrygenci - Stokowski, Reiner, Bernstein, Golschmann, Monteux, Rodziński, Dorati - wiedząc, że nie znajdą wielu partnerów umiejących tak wspaniale współpracować z orkiestrą. Wystarczy posłuchać, by zdać sobie z tego sprawę, Rapsodii na temat z Paganiniego z Fritzem Reinerem i II Koncertu Rachmaninowa z Williamem Steinbergiem, III Koncertu Prokofiewa z Antalem Doratim... Nadzwyczajnego partnera dostrzegli też w Kapellu inni sławni artyści : Jascha Heifetz, William Primrose, Gregor Piatigorski. Mieli wiele wspólnych planów : nagranie kompletu sonat Brahmsa, założenie własnego tria... Heifetz uwielbiał Kapella, nie mógł nigdy mu wybaczyć, że umarł tak młodo.

Zdążył jeszcze podbić serca słuchaczy w Ameryce Południowej i w Izraelu. W tym samym 1953 roku wystąpił na festiwalu w Prades z Casalsem, Grumiaux i Tortelier. Jesienią udał się do Australii. Zachowało się poruszające nagranie Sonaty b-moll Chopina, z transmitowanego przez radio recitalu w Geelong. W tydzień później, 29 października, samolot, którym wracał do Stanów zahaczył skrzydłem o górę nieopodał San Francisco. William Kapell miał 31 lat.

                                    ZMARTWYCHWSTANIE

Trudno zaiste pojąć, dlaczego gasnący wiek XX czekał do ostatniej chwili z odkryciem artysty tak wyjątkowego, przy którym blednie nawet nieco gwiazda - spokrewnionego z nim duchem - Dinu Lipattiego. Wokół Kapella nie wytworzyła się podobna, mityczna aura. W Polsce, dzięki staraniom nieocenionego Jana Webera, nie był całkiem nieznany, ale w Europie, poza wąskim gronem wielbicieli, mało kto o nim słyszał. Krążyło parę pirackich nagrań (III Koncert Rachmaninowa, Koncert d-moll Brahmsa), wkrótce większość płyt stała się niedostępna.

Dopiero w 1998 roku firma RCA zdobyła się w końcu na wydanie wszytkich nagrań Kapella, na dziewięciu kompaktach zawierających wiele nie publikowanych dotąd skarbów. Edycja jest tak staranna, nie spotykanej wręcz jakości, że opieszałość skłonny byłbym wybaczyć. Ale żal mi tych, co już odeszli, nie poznawszy sztuki Kapella. Aczkolwiek ci najbardziej wrażliwi na muzykę wiedzieli pewnie instynktownie, choćby nigdy to przed nimi fizycznie nie « wybrzmiało », że właśnie tak należy grać.

Nade wszystko - Chopina (boskie Mazurki, jakich nie było i nie będzie, obie Sonaty, wstrząsający Polonez-Fantazja i Nokturn Es-dur z recitalu w nowojorskiej Frick Collection), gdyż Kapell, jak bodaj nikt inny, wydaje się z idiomem chopinowskim zrośnięty. Lecz również Rachmaninowa, Liszta, Schuberta i zwłaszcza Bacha. Zachowane, niedokończone nagranie IV Partity daje pojęcie o tym, co straciliśmy. Jest w tej grze podobna, jak później u Goulda, architektoniczna perfekcja, podobnie mistrzowskie zrównoważenie rejestrów i barw, przy być może większej jeszcze naturalności frazy, nie lękającej się pójść za impulsem zmysłów, lecz nigdy więcej, niż trzeba ; kocio lekkiej i miękkiej (jak u Marcelle Meyer, Horszowskiego czy Feinberga), lecz jeszcze bardziej idealnie wyważonej. Kompozytor Ned Rorem pisał też o wewnętrznej sile « pełnej zdecydowania, zmierzającej prosto do celu, promieniejącej, giętkiej jak stal damasceńska, a jednocześnie łagodnej i dobrej, jak dziecko ».

                                           OBJAWIENIE

Ale co to właściwie znaczy : « tak należy grać ? ». Sztuka Kapella ma to do siebie - jakże to rzadkie ! - że wymyka się wszelkiemu opisowi : wszystko jest po prostu oczywiste. Oto nagle słyszymy muzykę tak, jak ją sobie podświadomie wyobrażaliśmy - jakby « grała się sama », nakładając się na jakiś idealny obraz, który nosiliśmy w sobie od dawna, może od « zawsze », jeszcze nim przyszliśmy na świat... Zastanawiałem się przez moment, czy jedynym wyjściem nie jest opisanie tej sztuki « nie wprost », per negationem, poprzez wyliczenie tego wszystkiego, co nie jest idealne. Oto wreszcie oddychamy zgodnie z naszym rytmem. Ogarnia nas takie uczucie, jakbyśmy - po spijaniu przez całe życie różnych lepkich, mniej lub bardziej zaprawionych chemią soczków - przepłukali nagle gardło czystą, źródlaną wodą.

Jest poza wszystkim coś magicznego w samym dźwięku Kapella, nadzwyczaj starannie odtworzonym przez techników z RCA : cienki i przenikliwy, jakby zawsze grał z pedałem una corda, lecz nigdy nie ostry ; mineralnie klarowny, lecz nieustannie żywy ; zrobiony z wody i powietrza - jest to dźwięk o niezwykłej sile przebicia, torujący sobie śmiało drogę choćby i przez najbardziej zagęszczone partie orkiestrowe, jak w Koncercie Rachmaninowa, promieniejący przy tym jakimś nostalgicznym blaskiem. Mój Boże, przecież gdzieś to już słyszeliśmy, dokładnie tak - lecz gdzie ? ! W utraconym raju ? W przeszłości, czy w przyszłości ?

Rozbieranie tego na części nie ma chyba sensu : intencje są przeźroczyste, rytm i tempo naturalne, niczego nie ma w nadmiarze, lecz niczego nie brakuje. Kapell jest zawsze tam, gdzie ma być - nigdy się nie spóźnia, gra w czasie realnym, nieco podobnie do Richtera, ale Richter nie jest tak giętki, lotny i « oderwany od ziemi » - bardziej jest spięty, intensywny, wulkaniczny, a więc « z ziemi » - podczas gdy Kapell « nad ziemią ». Skąd on się wziął ? Z nikąd 

Z nieba wszystko nie spadło. Stoi za tym wielka praca i niezwykły charakter. Kapell stawiał sobie najwyższe wymagania, obsesyjnie dążąc do perfekcji : w pamiętniku zapisywał każdą godzinę ćwiczenia, z przeraźliwą skrupulatnością. Nagrywał się często na magnetofon, aby wychwycić potem wszelkie niedociągnięcia. Nagrania studyjne były dlań męczarnią : wciąż spięty nerwowo, podchodził do tego szalenie serio, nie pozwalał sobie nigdy na żadne rozluźnienie, ani tym bardziej - obniżenie poprzeczki. Allemande z IV Partity nagrywał dobre 25 razy. Słuchał zarejestrowanych właśnie utworów i najpierw mu się podobały ; potem słuchał po raz drugi - i podobały mu się mniej ; potem raz jeszcze - i zaczynał ich nienawidzić, odmawiając wypuszczenia płyt na rynek. Mógł był nam zostawić dużo więcej, niż tych parę godzin muzyki. Ale wszystko musiało być definitywne, stuprocentowo rzetelne.

Jedynie Mazurki nagrywał ponoć całkiem inaczej. Był to najwyraźniej jego « macierzysty język », jego naturalny żywioł, jego wewnętrzny rytm. Grywał je często w domu, dla przyjaciół. Czasami, gdy nagrywał w studio coś zupełnie innego, nachodziła go nagle ochota, by zagrać ot tak, z pamięci, jednego lub dwa mazurki. Było to całkiem spontaniczne. Pozwalał potem dołączyć te próbki do płyty - tej płyty z Mazurkami, którą zabieram na bezludną wyspę. Pełnej Niezydentyfikowanych Obiektów Latających, pilotowanych przez sobowtóra Chopina, « młodego boga, co przez pomyłkę spadł na ziemię ».

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU