Stefan Rieger
Tekst z 12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 12/02/2010 18:57 TU
« Wiem od tej chwili, że jest w niebiosach Bóg »... Te słowa wyrwały się z piersi Alberta Einsteina, skromnego skrzypka amatora, po wysłuchaniu w Berlinie, w roku 1929, trzech monumentalnych koncertów - Bacha, Beethovena i Brahmsa - w wykonaniu 13-letniego chłopca, który miał już wówczas za sobą siedmioletnią karierę estradową.. Wielki dyrygent i muzykolog, Ernst Ansermet pisał trzy lata później, że miał wrażenie, jakby pośród nas - « wrócił Mozart » : « Cudowne dziecko jest czymś zasadniczo anormalnym, jak samo słowo wskazuje. On jest jednak po prostu geniuszem, geniuszem - by tak to ująć - w stanie normalnym ».
« Byłem starym dzieckiem, a dopiero potem, w miarę starzenia się - młodniałem » - żartował sir Yehudi Menuhin. Ale nie był to tylko żart i w jakimś sensie potwierdza to jego dyskografia. Po Menuhinie pozostała niewiarygodna ilość nagrań : ponad pół tysiąca płyt z samym tylko repertuarem skrzypcowym, a więc nie licząc jego dyrygenckich dokonań. Otóż trudno oprzeć się wrażeniu, słuchając tych płyt lub oglądając archiwalne filmy w porządku chronologicznym, że nakreślają one jakby trajektorię anioła, który stopniowo zlatuje na ziemię, między ludzi... Mały Yehudi był zjawiskiem absolutnie wyjątkowym : od czasu Mozarta i Mendelssohna nie było zapewne muzyka, który urodziłby się poniekąd « gotowym » geniuszem.. Prawdę mówiąc, nawet gdyby umarł przed siedemdziesięciu laty, jako 13-letni chłopiec - i tak przeszedłby do historii jako jeden z wielkich skrzypków stulecia. On sam tłumaczył to kiedyś, z dobrodusznym uśmiechem hinduskiego mędrca, swego rodzaju reinkarnacją : « Owszem, musiałem się również uczyć, ale - jak wszystkie dzieci - przyszedłem na świat z bagażem wielu milionów lat. Mówią o dziecku : "nowonarodzone" - a przecież jest to zwieńczenie długiej historii, suma niezliczonych poprzednich istnień, misterium życia w jego nieprzerwanej ciągłości, od początków ludzkości i jeszcze znacznie wcześniej ». Jedno nie ulega wątpliwości : młodzieńcze nagrania Menuhina przerastają niemal wszystkie jego późniejsze dokonania. Zapewne nikt nigdy nie grał tak na skrzypcach jak ów kilkunastoletni chłopiec, którego wyrywali sobie wówczas najwięksi dyrygenci. Nagrania sonat Mozarta i Schumanna, lub III Sonaty jego ukochanego mistrza George’a Enesco, dokonane w latach 30 z siostrą Hephzibah, też cudownym dzieckiem, promieniują najczystszą poezją. To samo można powiedzieć o pierwszym z trzech kompletów Sonat i Partit Bacha na skrzypce solo, zarejestrowanym dla EMI przez niespełna 20-letniego młodzieńca.
Mówił w jednym z wywiadów, że właściwie wszystko robił na odwrót niż inni. Jako dziecko nie miał cierpliwości do ćwiczenia, pasjonowały go głównie dzieła najtrudniejsze - i dopiero po latach, już w dojrzałym wieku, zmuszał się do piłowania gamek. Łączyło się to zresztą z licznymi kryzysami, z których pierwszy - już w roku 1943, po latach nazbyt wycieńczającej kariery estradowej - zmusił go do przeprowadzenia gruntownej reedukacji i zupełnego zrekonstruowania swej techniki. W latach późniejszych, aby uporać się z podobnymi problemami, uprawiał intensywnie yogę i medytację.
Spośród nagrań - poza cudami z lat przedwojennych - do najbardziej legendarnych należą jego spotkania z Wilhelmem Furtwaenglerem : koncerty Mendelssohna i Beethovena, zwłaszcza nagranie z Lucerny z 1947 roku, jak również II Koncert Bartoka, który uważał za największe dzieło literatury skrzypcowej tego stulecia i którego był niezrównanym wykonawcą - podobnie jak dedykowanej mu przez tegoż Bartoka Sonaty na skrzypce solo.
O swej karierze dyrygenckiej mówił, że to jego « druga młodość ». Wkładał w to niesłychaną ilość energii, w ostatnich latach krążył niezmordowanie po świecie z Sinfonią Varsovia, nagrywając m.in. komplet symfonii Beethovena, ale nie wszystkie jego dyrygenckie dokonania są najwyższej próby. Wyjątek uczyniłbym z pewnością dla rozlicznych nagrań z jego własnego Festiwalu w Bath. Osobnym jeszcze rozdziałem jest muzyka kameralna, którą Menuhin uprawiał nadzwyczaj chętnie. Do najwspanialszych dokonań należą nagrania « rodzinne », z siostrą Hepzibah, synem Jeremim i przyjaciółmi - jak choćby tria fortepianowe i Pstrąg Schuberta.
Najpiękniejszym chyba dokumentem o Menuhinie jest film Bruno Monsaingeona, « Skrzypce stulecia ». Sam tytuł jest nieco przesadny. Menuhin nie miał ani techniki Heifetza, ani głębi dźwięku Ojstracha czy Mischy Elmana, ani bajecznej elegancji Fritza Kreislera. Jego dźwięk był natychmiast rozpoznawalny, zwłaszcza w latach późniejszych, gdy ręki nie miał już tak pewnej : jakby rozdwojony, cokolwiek rozmyty, « ślizgający się » po strunie. Ale była w jego grze jakaś niespotykana intensywność, rozedrgane wibrato, wielka « architektura emocji ». Menuhin miał coś z zaklinacza węży, płyty oddają to w znikomym stopniu. Nie zapomnę nigdy jego występu w paryskiej Sali Pleyela, w latach 70, gdy grał Partity i Sonaty Bacha, na zmianę sam i z wielkim klawesynistą Georgem Malcolmem. Być może nie wszystko było doskonałe, lecz nie miało to żadnego znaczenia : byliśmy jakby zahipnotyzowani, Chaconna przeniosła nas prosto do nieba. Z taką magią i charyzmą nie zetknąłem się chyba nigdy, ani wcześniej, ani później.
Jeszcze przed wojną nazywano go w Niemczech Archaniołem skrzypiec. I rzeczywiście, abstrahując nawet od skrzypiec, zdarzało mi się często o nim myśleć jak o aniele, zesłanym między ludzi - w czasach, gdy ich « ludzkość » wystawiana była na tak ostateczne próby - przez jakiegoś boga, który nie był bogiem żydów, chrześcijan czy buddystów, lecz bogiem bez uprzedzeń, preferencji i anatem, mającym wszystkich w swej opiece. Ale Menuhin nie miał nic z naiwnego utopisty-marzyciela. Tryskał niekonwencjonalnymi pomysłami, lecz niezmordowanie dążył do tego, by przemienić je w konkret i stworzyć fakty dokonane. W jakimś sensie zajął miejsce, pozostawione przez Alberta Schweitzera. W poświęconym mu eseju, wielki pianista kanadyjski Glenn Gould - który wielbił go z wzajemnością ( a ich dialogi, słowne i muzyczne, uwiecznione są na filmie) - pisał, że choć « artysta », w świetle purytańskiego wychowania jakie wyniósł z domu, wydaje mu się istotą z natury podejrzaną, w bardzo wyjątkowych wypadkach, dzięki duchowej przemianie, « sztuka stać się może narzędziem zbawienia, a artysta misjonarzem »...
Nie było żadnej wielkiej sprawy, w ostatnim półwieczu, w którą Menuhin nie byłby zaangażowany. Jeszcze w latach wojny, wystąpił ponad 500 razy w szpitalach i bazach wojskowych aliantów. Wkrótce potem, z Beniaminem Brittenem, krąży po świeżo wyzwolonych obozach koncentracyjnych. W dwa lata później, narażając się ciężko społeczności żydowskiej, występuje w Berlinie z Wilhelmem Furtwaenglerem, genialnym dyrygentem wyklętym za to, że jak inni nie opuścił hitlerowskich Niemiec. W środku zimnej wojny, udaje mu się ściągnąć na tournee do Ameryki Emila Guilelsa i Davida Ojstracha. W roku 1971, występując z ramienia UNESCO w Moskwie, ujmuje się publicznie za Sołżenicynem. Aby uniknąć cenzury przy tłumaczeniu, przemawia po rosyjsku, porównując « małodusznych biurokratów » do « nazistowskich gauleiterów ». Przez szesnaście lat nie będzie miał prawa wstępu do ZSRR. Jego triumfalny powrót, w roku 1987, sfilmowany zostanie przez Monsaingeona. W Afryce Południowej, w latach appartheidu, Menuhin gra przed czarną publicznością, mimo że kontrakt mu tego zabrania. Na Bliskim Wschodzie, na długo przed procesem pokojowym, opowiada się za palestyńską autonomią i uznaniem Jerozolimy za wspólną stolicę obu narodów. Działa w Amnesty International, wspiera wszelkie inicjatywy humanitarne, występuje w Sarajewie, życie spędza w samolocie... « Wszędzie podejmowany jest jak król i bardzo go to śmieszy » - mówi cudowny młody skrzypek, Gilles Apap, który rozkwitł pod jego skrzydłem. Możnym tego świata Menuhin umiał rzucać w twarz najbardziej bezlitosne oskarżenia z czarującym, niewinnym uśmiechem, przypominającym uśmiech jego wielkiego przyjaciela - Dalaj Lamy.
Jednego z kluczy do jego filozofii szukać należy w Indiach. Był tam częstym gościem, traktowano go niczym bóstwo.. « Dopiero tam dotarłem do prawdziwego sensu pojęcia sacrum, poza nawet wszelką religijnością. W Indiach wszystko jest święte. Najistotniejsze jednak wydało mi się to, że nie hierarchizuje się tam i nie przeciwstawia w sposób manichejski dobra i zła ; dobro i zło to dwa oblicza jednej tożsamości, dwie strony tego samego medalu. Każdy zatem wie o tym, że zdolny jest do czynienia zła. I dlatego za każdym razem, gdy słyszę, jak jeden oskarża drugiego, podchodzę do tego z wielką nieufnością : mam wrażenie, że najczęściej zależy mu tylko na tym, by siebie samego wybielić, lub nad drugiego się wywyższyć. »
Od lat wyjątkową wagę przywiązywał do edukacji, w szczególności artystycznej, przeświadczony o tym, że jej upadek jest głównym źródłem zdziczenia i przemocy. Wierzył święcie w to, że muzyka leczy, łączy, uczy harmonijnego współżycia. Nie mogąc patrzeć na to, jak "marnowane" są dzieci, w 1963 roku założył swą własną szkołę pod Londynem, mającą kształcić nie tylko świetnych muzyków, lecz przede wszystkim « istoty otwarte i zrównoważone ». Główny nacisk położony został na ekspresję, śpiew, improwizację, komponowanie, także teatr i nade wszystko - wspólne muzykowanie. Podobne szkoły powstały później w innych krajach. Założona w 1991 roku w Brukseli Fundacja Menuhina zainicjowała projekt o nazwie MUS-e, polegający na rozwijaniu ducha tolerancji poprzez muzykę, śpiew i taniec w szkołach z tzw trudnych dzielnic, w różnych regionach Europy. Menuhin niestrudzenie wydeptywał dywaniki przez biurkami prezydentów i premierów, by uzmysłowić im wagę tej "bitwy o cywilizację". Miał mnóstwo innych pomysłów. Dziwił się np temu, że nikt na to nie wpadł, by stworzyć więzi między domami starców a sierocińcami. Dzieci uwielbiają staruszków, którzy mają tyle historyjek do opowiedzenia. A dla staruszków, dzieci to radość i sposób na przeżycie... W 1997 roku, również w ramach Fundacji, powołał do życia Parlament Kultur Europejskich, pomyślany przede wszystkim jak forum, na którym dojść by mogły do głosu wszystkie zagrożone mniejszości. Oburzony był tym, że w Agendzie 2000 nie znalazł choćby wzmianki o wymiarze kulturalnym europejskiej integracji. Tuż przed śmiercią, w lutym tego roku, wysłał gniewny list do przywódców Unii : « Budujecie na piaskach wieżę z kości słoniowej ».
W angielskim, rozszerzonym wydaniu autobiografii Menuhina, zatytułowanej « Niedokończona podróż », znaleźć można krótki, znamienny ustęp z 1997 roku : « Prędzej czy później, każde narodziny kończą się nieuchronnie śmiercią. Marzy mi się czasem najprostsze rozwiązanie, jak u owych ludów pustynnych, pozostawiających zwłoki swych zmarłych, spowite w biały całun, na łaskę dzikiej zwierzyny i żywiołów. Zredagowałem krótką notkę, zawierającą me ostatnie życzenia. Chciałbym, by miało to coś z radosnego pikniku nad brzegiem rzeki. Sama myśl o trumnach, kościołach, zniczach, nagrobnych pomnikach - wydaje mi się anatemą. Wolę zdecydowanie coś, co połączy mnie, na tyle ile to możliwe, ze źródłami życia, przy akompaniamencie muzyki ludowej i tańców. Jeśli już muszą być jakieś przemowy, niechaj zabiorą głos ci, którzy dobrze mnie znali. Sam ceremoniał i wydatki muszą być ograniczone do minimum, aby zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczone zostały na moje szkoły. Powrót do ziemi, w cieniu drzewa, lub na dnie rzeki - to jest to, czego mi trzeba. Do Ciebie, którego nie znam i znać nie mogę, a z którym łączy mnie miłość, lęk i wiara ; do Ciebie jednego i niezliczonego, kieruję tę modlitwę. Niech się stanie wola Twoja... »
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU